Szczęść Boże!
Od pierwszych dni nowego roku drzwiami i oknami zło wdziera się do
naszych domów. Członkom Kościoła rzymskokatolickiego podaje się do
wierzenia zupełnie nowe zasady traktowania kapłanów. Już nie zakonnika,
redemptorystę, a kolejnego arcybiskupa czyni wrogiem publicznym numer
jeden. Świadomi ponoszonego ryzyka aktywiści dawnej PZPR nawołują do
przestrzegania zasad wymuszonego na nich konkordatu. Wiele lat
zajmowania miejsca kapłanów przez sekretarzy partii faszystowskich lub
komunistycznych nigdzie na świecie nie zakończyło się sukcesem
totalitarystów, nawet w Rosji. Pompastyczne faszystowskie ceremoniały
nie zastąpiły nabożeństw katolikom w Bawarii. Renesans prawosławia w
wielkim narodzie rosyjskim dobitnie świadczy o tym, że ludziom
potrzebna jest wiara w Boga a nie Lenina i wiary tej nie uda się
wykorzenić, podstawiając działacza partyjnego w miejsce kapłana, choćby
i przepych kolejnych zjazdów partii przekraczał ludzkie wyobrażenie.
Człowiek wyznający wiarę podczas niedzielnego nabożeństwa ma doskonale
uporządkowany system wartości. Chcąc pogłębić swoją wiedzę, sięga do
Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, Katechizmu Kościoła
Katolickiego, encyklik kolejnych papieży, orędzi zwłaszcza tych
najbardziej aktualnych, jak Orędzie Ojca Świętego Benedykta XVI sprzed
kilku dni. Chcąc pogłębić swoją wiarę, katolik przyjmuje za swoją treść
nauczania Kościoła, a dla jej uzupełnienia stawia pytania zakonnikom,
księżom i biskupom, wysłuchuje ich odpowiedzi i z pełnym przekonaniem
pokłada w nich wiarę, bo przecież są to osoby jak najlepiej
przygotowane do udzielania odpowiedzi w zakresie swojej, jakby to można
powiedzieć, ekspertyzy.
Na tej samej zasadzie lekarzowi pytania stawia pacjent – kolejarz,
prawnik, czy przedstawiciel innego zawodu. Rozmowa może przejść w żywą
dyskusję, ale nie wyobrażam sobie, aby pacjent dysponował większą ode
mnie wiedzą w zakresie mojej ekspertyzy. Po co by w takim razie pacjent
przychodził do lekarza, skoro wie lepiej. Może miałoby być odwrotnie –
to może lekarz ma pytać kolejarza, prawnika, albo przedstawiciela
innego zawodu jak ratować i umacniać zdrowie?
A relacja lekarz – pacjent dotyczy zaledwie maleńkiego fragmentu życia
człowieka. Życia na tej ziemi, trwającego zaledwie siedem – osiem –
dziewięć dziesiątków lat okresu próby. W tym czasie albo człowiek
zasłuży na życie wieczne, albo w wyniku sprawiedliwego Sądu je straci.
Stąd sam Chrystus wyznaczył św. Piotrowi i jego następcom zadania
szerzenia Królestwa Bożego, które nie jest z tej ziemi. Stąd osoby
duchowne mają tyle razy bardziej odpowiedzialne zadania od lekarzy, ile
razy dłuższe jest życie wieczne od życia doczesnego.
Jak jest więc możliwe, że działacze partyjni, dziennikarze, rozmaici
spece od spraw różnych wypowiadają się na temat kapłanów Kościoła
rzymskokatolickiego, kiedy Rzym milczy.
Wiara i wiedza, czy nauka, nie są tożsame, choć jak wykazywał to
wielokrotnie Ojciec Święty Jan Paweł II, wzajemnie się uzupełniają.
Kanonik z Fromborka, Mikołaj Kopernik wiedział i wierzył i choć nie
doczekał uznania swojej wiedzy przez Rzym, pozostał wierny Kościołowi
rzymskokatolickiemu.
Jakim więc prawem łowcy sensacji metodycznie niszczą zaufanie wiernych
do ich kapłanów? Czy listy od czytelników mają zastąpić konfesjonał,
opinie polityków o dopuszczalności kary śmierci wyprzeć jedno z
przykazań danych ludziom już na Górze Synaj, a rozproszone owieczki
mają pójść za głosem wilków w owczej skórze?
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 12 stycznia 2007
Szczęść Boże!
Zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego tradycja katechetyczna
przypomina, że istnieją grzechy, które wołają o pomstę do nieba. Wołają
więc do nieba: krew Abla, grzech Sodomitów, narzekanie uciemiężonego
ludu w Egipcie, skarga cudzoziemca, wdowy i sieroty oraz
niesprawiedliwość względem najemnika.
Są to znane z małego katechizmu cztery grzechy wołające o pomstę do
Boga: po pierwsze – rozmyślne zabójstwo, po drugie – grzech sodomski,
po trzecie – uciskanie ubogich, wdów i sierot oraz po czwarte –
zatrzymanie zapłaty pracownikom.
We współczesnej frazeologii języka polskiego coś woła o pomstę do nieba, kiedy wywołuje zgrozę i oburzenie.
Może to być na przykład krzywda, czyli szkoda moralna, fizyczna lub
materialna wyrządzona komuś niezasłużenie, bezprawnie; nieszczęście
niesprawiedliwość, obraza dotykająca kogoś niesłusznie.
Krzywda wołająca o pomstę do nieba doczekała się ostatnio niezwykle
wyrazistego ucieleśnienia, którego obrazu nie będziemy mogli zapomnieć
do końca życia.
Zamykamy oczy… Kogo widzimy jako ucieleśnienie krzywdy wołającej o pomstę do nieba?
Wystarczy zamknąć oczy, aby ujrzeć postać kapłana będącą ucieleśnieniem
krzywdy wołającej o pomstę do nieba, postać biskupa, umęczonego nie za
to, co zrobił w przeszłości a za to, czego mógł dokonać w przyszłości.
Narodowi i Państwu Polskiemu należy życzyć, aby drugi w ciągu bez mała
tysiąca lat przypadek umęczenia biskupa Stanisława przed ołtarzem, nie
pociągnął następstw podobnych do pierwszego.
Wincenty Kadłubek zostawił przecież potomnym objaśnienie okoliczności
niemal współczesnego jego czasom zabójstwa biskupa Stanisława przez
króla Bolesława II Śmiałego przed ołtarzem w kościele na Skałce.
11. kwietnia 1079 r. publiczną dyskusję o przestrzeganiu wartości
chrześcijańskich w życiu społecznym ówczesny władca Polski przeciął
mieczem, rozcinając na części ciało kapłana. Wkrótce potem potężne
państwo Piastów rozpadło się na dzielnice, a narastające osłabienie
władzy centralnej doprowadziło w końcu do trwającego setki lat
oderwania Śląska od polskiej macierzy i przyniosło Polakom na Śląsku
prześladowania najbardziej nasilone po zagarnięciu ich ziem na dwieście
lat przez Prusy.
Męczeństwo świętego Stanisława, patrona Polski, której siłą zawsze i
niezmiennie był niezależny od władzy świeckiej Kościół
rzymskokatolicki, zostało przedstawione już przed rokiem 1163 w postaci
płaskorzeźby w świątyni na Ołbinie we Wrocławiu.
Obraz Jana Matejki z 1892r. “Zabójstwo biskupa Szczepanowskiego”
znajduje się w zbiorach w Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku od 1968r.
Obraz telewizyjny z pamiętnej niedzieli 7. stycznia 2007r. mamy w pamięci.`
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 19 stycznia 2007
Szczęść Boże!
Ufamy swoim rodzicom. To zupełnie oczywiste i naturalne, że bez
jakichkolwiek zastrzeżeń ufamy ludziom, których twarze znamy od
kołyski. W okresie buntu dorastania bywa, że manifestujemy odrzucenie
zaufania do rodziców, a mimo to w razie rzeczywistej potrzeby to u nich
szukamy ratunku, bo komu możemy zaufać, jeśli nie matce i ojcu?
Ufamy też rodzeństwu i innym krewnym oraz powinowatym, im są nam bliżsi
tym bardziej im ufamy. To przecież zupełnie oczywiste i naturalne, że w
rodzinie wszyscy darzą się wzajemnym zaufaniem.
Ufamy ludziom deklarującym przyjazne zamiary, którzy w pozdrowieniu
wyciągają do nas otwartą prawicę, zwracają się słowami pokój z tobą,
salam alajkum czy szalom lub o podobnym znaczeniu, wskazującym na to,
że bliźni życzy nam dobrze a nie złorzeczy. Ochrzczeni w Kościele
Katolickim z własnego wyboru lub – co zdarza się znacznie częściej –
jeśli nasi przodkowie mieli szczęście usłyszeć Dobrą Nowinę i pozostali
wierni Świętemu Kościołowi Powszechnemu, cieszymy się przywilejem
katolickiego wychowania i określamy się jako katolicy. Kiedy ktoś
określa się jako katolik, jest godny zaufania, gdyż daje jednoznaczną
charakterystykę celu, do którego zmierza, swoich postaw i
przewidywalnych zachowań. Niczego nie trzeba się domyślać, ani niczego
zgadywać. Szczegóły zasad katolickiego myślenia i postępowania są
powszechnie dostępne w krajach wysokorozwiniętych i w dużej części
krajów na średnim poziomie rozwoju. Ludzie, którzy nie mają żadnego lub
swobodnego dostępu do książek, gazet, radia, telewizji i internetu,
muszą liczyć na wysiłki misjonarzy, o ile przebywają w zasięgu
działania misji. Ta jednoznaczność kanonów naszej wiary i otwartość ich
głoszenia stanowi tak wielkie zagrożenie dla zła, które ludzie
wyrządzają Bogu i człowiekowi, że całe systemy bezkompromisowego
zwalczania Kościoła posługują się fizycznym i psychicznym niszczeniem
księży, utrudnianiem dostępu do publikacji katolickich, działają też za
pomocą dyskryminacji religijnej i/lub antykatolickiej propagandy,
często uprawianej pod pozorem zatroskania o dobro wspólne.
Ostatnio wielką karierę zrobiło powiedzenie o Świętym Kościele
grzesznych ludzi dążących do świętości. Nic bardziej prawdziwego!
Ułomności człowieczej natury nie są obce wszystkim żyjącym, nawet
kapłanom, nawet przyszłym świętym. Ale zdając sobie sprawę z
oczywistego faktu, że wszyscy jesteśmy grzeszni, pozostajemy w głębokim
przekonaniu, że kapłanom naszej wiary należy się pełne zaufanie. Nawet
tym widzianym po raz pierwszy w jakichś egzotycznych warunkach. Po raz
pierwszy w życiu widząc miejscowego księdza odprawiającego mszę świętą
przed ołtarzem gdzieś w Irlandii, w głębi Afryki, czy w Indiach, z
pełnym zaufaniem przyjmujemy z jego rąk Ciało Chrystusa. Każdy ksiądz
cieszy się takim samym zaufaniem ponadmiliardowej rzeszy wszystkich
katolików świata, jak dobrze znany proboszcz własnej parafii.
Ufamy, że każdy kapłan całym sobą usilnie zabiega o świętość dla siebie
i bliźnich, służy Bogu i ludziom najlepiej jak potrafi, wiemy bowiem
jak długa żmudna jest droga od chwili, kiedy ktoś odkryje w sobie
powołanie do momentu święceń kapłańskich. I jaka jest rola biskupów i
samego Ojca Świętego w zachowaniu wartości kapłaństwa w posłudze
wiernym. Nie wszystkim seminarzystom i kapłanom dar powołania jest dany
z siłą niezmienną i na zawsze, stąd niejeden odchodzi od kapłaństwa, a
kompensując związane z tym problemy psychologiczne, staje się niekiedy
zaciekłym wrogiem religii, prześladowcą Kościoła, czy fałszywym
autorytetem katolickim, na miarę znachorów wyrosłych z relegowanych
studentów medycyny.
Pełne zaufanie do kapłanów jest kwestią wiary. Ludzie małej wiary
czyniący publiczne przedstawienia ze swojej ułomności narażają się na
śmieszność. Stwierdzenie: wierzę w Święty Kościół Powszechny, ale nie
mam zaufania do kapłanów jest równie bezsensowne, jak: obowiązuje mnie
dziesięć przykazań, z wyjątkiem jednego. Katolikiem się jest albo w
pełni, albo wcale. Tertium non datur. Co innego grzeszyć, a co innego
zapierać się swojej wiary.
Pełne zaufanie do polityków nie jest kwestią wiary a rozumu. Po
wygranych wyborach politycy przeistaczają się w zarządców życia
publicznego. Korzystając z pokładanego w nich zaufania, decydują za nas
o priorytetach narodu, o tym, co jest najważniejsze dla wszystkich i
dla każdego z osobna, na przykład o sprawach zapobiegania chorobom i
przedwczesnym zgonom, rozwoju rodzin i demograficznego wzmocnienia
narodu, godziwych warunków pracy i uczciwej płacy. Jak więc ocenić
polityków, którzy określając się jednoznacznie jako katolicy, nie
potwierdzają swoimi czynami deklarowanych wartości? Politykowi, jak
każdemu, przysługuje prawo wyboru pomiędzy dobrem a złem. Z grzechów
polityk na pewno będzie rozliczony na sądzie ostatecznym i nikomu z nas
nic do tego, żałosna jest pogańska pycha, która skłania niektórych do
wydawania sądów zastrzeżonych dla Pana Boga. Z przestępstw i wykroczeń,
polityk może będzie rozliczony przez wymiar sprawiedliwości. Z
realizacji obowiązków nakładanych na polityka przez naukę społeczną
Kościoła Katolickiego będzie on rozliczony i przez Boga i przez
wyborców.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 26 stycznia 2007
Szczęść Boże!
Od końca II wojny światowej do 1995 ludność Polski zwiększyła się o
14,5 miliona ludzi. Od 1995 do 2001 nastąpiła stagnacja ludności na
poziomie 38 milionów 300 tysięcy, a od 2002 do 2006 – na poziomie 38
milionów 200 tysięcy. Gdyby władcy PRLu dopuszczali możliwość wyjazdów
za żelazną kurtynę bylibyśmy już pewnie narodem wymarłym w swoim kraju,
wśród innych rozproszonym i w nich stopniowo ulegającym roztopieniu. W
pierwszej kolejności wyjechaliby najmłodsi, najbardziej
przedsiębiorczy, aby zasilić sprawnie działające systemy rozwiniętego
Zachodu i po krótkim czasie osiągnąć dobrobyt w imperium sowieckim
niewyobrażalny i nieosiągalny nawet za żółtymi firankami.
Ale żelazna kurtyna była nie do przebicia, heroiczne ucieczki należy
zaliczyć do nielicznych wyjątków. Reszta narodu musiała pozostać w
Polsce. Część pozostać chciała, widząc ewidentne korzyści z życia w
tzw. demokracji ludowej w porównaniu z warunkami, które wyniszczona
zaborami i I wojną światową międzywojenna Polska mogła stworzyć swoim
obywatelom. Wbrew temu, co dzisiaj należy do tez poprawnych
politycznie, była to część znaczna, nawet przeważająca. Ośmieszane
obecnie określenie awansu społecznego w Polsce Ludowej było
doświadczeniem milionów młodych ludzi wyciągniętych z ubogich
rodzinnych domów a to w pogoń za faszystami na Berlin, a to do
rozbiórki miast zamienionych w morza gruzowisk, a to do budowy stolicy,
Nowej Huty i kolejnych wielkich budów PRLu. I oczywiście do szkół:
średnich i wyższych. W milionach rodzin pojawili się po raz pierwszy
studenci, potem absolwenci z tytułami, o których przed wojną nie można
było marzyć tam, gdzie doktora całowano po rękach i za poradę lekarską
płacono kurą z braku jakiegokolwiek grosza, a cała inteligencja
miasteczka zbierała się na bridżu i to z dziadkiem.
Niemcy i Rosjanie wymordowali Polakom przedwojenną inteligencję, część
osób wykształconych pozostała na Zachodzie, nie ryzykując skutków
powrotu do okupowanego przez sowiety kraju, dlatego wrota do awansu
społecznego były szeroko otwarte. Ktoś musiał uczyć, sądzić, leczyć.
Pojawiła się wielomilionowa rzesza ludzi z wyższym wykształceniem,
pogodzonych z systemem, choć zdających sobie sprawę z życia w niewoli,
dostrzegających przepaść pomiędzy komunistyczną indoktrynacją a
rzeczywistością obserwowaną, a tym bardziej komentowaną przez
rozgłośnie Wolna Europa czy Głos Ameryki. Ale w rzeczywistości PRLu
trzeba było żyć, pracować, mieszkać, założyć rodzinę, wychować dzieci.
Czy władcy PRLu bardziej oszukiwali ludzi niż politycy wybierani w
wolnych wyborach po 1989r.? Niech powiedzą ci, którzy wychowali się w
blokach zasiedlonych przez ich rodziców na podstawie książeczki
mieszkaniowej, a teraz muszą emigrować, bo nie tylko brak szans na
mieszkanie, lecz także nie ma pieniędzy na opłaty. Niech zabiorą głos
ci, którzy wtedy co roku jeździli do sanatorium, a dzisiaj latami
czekają na zabieg ratujący życie.
Czy w PRLu wszyscy spiskowali i tworzyli coś na kształt Polskiego
Państwa Podziemnego z lat 1939-44? Owszem, moc Prymasa Tysiąclecia
oddawała w ręce interrexa rząd milionów dusz w Polsce, kapłani
sprzeciwiający się ograniczaniu wolności religijnej znajdowali poparcie
wiernych, a księża, którzy w dramatycznych okolicznościach potajemnie
udzielali sakramentów funkcjonariuszom państwa komunistycznego, właśnie
chłopskim synom z awansu społecznego, dzisiaj milczą, może nie chcą
rzucać pereł przed wieprze. Ale wbrew temu, co się obecnie rozgłasza,
antykomunistyczny opór na narodową skalę pojawił się dopiero po
sierpniu 1980r., wcześniej ludzie żyli najczęściej pogodzeni z realiami
rzeczywistości, w której się urodzili, wykształcili i wychowali. Partia
celebrowała swój marksizm-leninizm, a ludzie, śmiejąc się z tego, żyli
w takiej Polsce, jaka była im dana z racji daty urodzenia. Nauczyciele
uczyli, lekarze leczyli, sędziowie sądzili. Oczywiście, jeśli ktoś
chciał robić szybką karierę, dostać pracę w pożądanym miejscu,
przydział na mieszkanie, samochód, kolorowy telewizor, musiał wykazać
się jakąś lojalnością, ale tam, gdzie były głębokie braki kadrowe
zatrudniano każdego, kto miał odpowiednie wykształcenie, nawet tzw.
element niepewny. Używając obecnego języka, ówczesny zasób kadrowy
obsadzał np. wyższe uczelnie. Pozostanie na uczelni oferowano
studentom, którzy byli członkami PZPR lub jej przybudówek albo
młodzieżówek. W wielu szkołach wyższych kariera naukowa była
zarezerwowana dla partyjnych. W latach siedemdziesiątych naganiacze do
partii zamęczali każdego, kto rokował jakieś nadzieje i w rezultacie
realizacji planu upartyjniania wyliczanego w procentach na dzielnice
miasta, sektory gospodarki itp. podstawowe organizacje partyjne
wchłonęły znaczną część powojennego wyżu demograficznego, który wtedy
właśnie doszedł do dorosłości. Dyrektorzy, kadrowcy i sekretarze partii
w zakładach pracy byli tak samo odpowiedzialni za upartyjnienie, jak za
informowanie służby bezpieczeństwa o tym, co ludzie mówią i robią. W
zakładach pracy wszyscy dyrektorzy musieli upartyjniać i składać
meldunki, ale przecież nie wszyscy donosili i szkodzili. Ktoś, kto
dzisiaj przedstawia sytuację lat siedemdziesiątych inaczej, po prostu
kłamie. Ktoś, kto urodził się w Polsce pomiędzy rokiem 1944 a 1960,
czyli w 1980r. miał co najmniej 20 lat i dzisiaj opowiada jak to
wszyscy zwalczali komunizm, a tylko nieliczni prowadzili zwykłe życie,
po prostu kłamie. Tak w PRLu, jak w środkowoafrykańskim cesarstwie
Bokassy, zwykłym ludziom potrzebni byli zwykli nauczyciele, lekarze,
sędziowie, kapłani, piekarze, murarze i stolarze. O tym, że PRL może
upaść, wszyscy dowiedzieli się nie za pierwszej Solidarności, bo ta
domagała się socjalizmu z ludzką twarzą, a dopiero po pierwszych
półwolnych wyborach w 1989r.
Ktoś, kto kłamie w sprawach, które są znane z własnych doświadczeń
milionom ludzi nadal żyjących, cechuje się mniejszą wiarygodnością niż
ten, kto wypiera się eksterminacji Polaków, których świadectwa są już
poza naszym zasięgiem.
Ta linia propagandy może odnieść sukces tylko wśród ludzi bezkrytycznie
łykających opowieści o sprawach zupełnie im nieznanych. To tak jakby
szerzyć wśród przybyłych z Turcji nowych obywateli Niemiec kłamstwo o
braku winy nazistów za zagładę Polaków.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 2 lutego 2007
Szczęść Boże!
Rozpatrując relacje pomiędzy władzą a obywatelami, amerykańska nauka
już w latach sześćdziesiątych ub. wieku zaproponowała typologię udziału
społeczeństwa w decyzjach, szczególnie przydatną w rozpatrywaniu
konfliktów społecznych wokół zagrożeń zdrowia i życia.
Pierwotnie za ilustrację koncepcji etapów partycypacji społecznej
przyjęto model drabiny liczącej osiem szczebli podzielonych na trzy
piętra. Na samy dole tej drabiny znajduje się piętro siły władzy, która
nie dopuszcza obywateli do udziału w podejmowaniu decyzji bezpośrednio
tego społeczeństwa dotyczących. Władze działają bez komunikowania się z
obywatelami, a w sytuacjach kryzysowych w najlepszym przypadku
podejmują działania zgodne z obowiązującym prawem, egzekwują istniejące
przepisy. Najniższy szczebel tego piętra zakłada ordynarne
manipulowanie opinią publiczną, a drugi od dołu – zabiegi z zakresu
psychoterapii, którą władze aplikują uznanym za niezrównoważonych i
niezdolnych do dostosowania się do realiów niepokornym obywatelom. Z tą
haniebną i arogancką intencją posługują się nie tylko uprawnionymi
terapeutami, lecz także rozmaitymi psychologami społecznymi,
socjologami itp. profesjonalistami z zakresu uśmierzania społecznych
niepokojów. Swoje cele władze osiągają przez propagandę i public
relations.
Na samej górze drabiny udziału społeczeństwa w decyzjach je dotyczących
znajduje się piętro siły obywatela. Jego szczebel najwyższy to
sprawowanie przez obywateli kontroli nad wszystkim, co ich dotyczy.
Szczebel niższy uwzględnia sprawowanie władzy przez przedstawicieli
społeczeństwa dzierżących większość w organach decyzyjnych, a najniższy
w tym obszarze – oparte o procedury negocjacyjne partnerstwo władzy i
obywateli. Na szczeblu najwyższym obywatele działają bez komunikowania
się z władzami, prowadząc dochodzenia obywatelskie, opracowując i
wprowadzając w życie własne programy. Nie potrzebują żadnych
pośredników. W przypadku partnerstwa ma miejsce podział sił. Obywatele
i władze razem rozwiązują problemy. Grupy obywateli otrzymują
odpowiednie do zaproponowanych projektów dofinansowanie, które pozwala
im wynająć specjalistów i wdrożyć własne pomysły. Nadzór i monitoring
obywatelski są oczywistością, a w celu publicznego przedyskutowania
spornych spraw władze i grupy obywateli wspólnie zwołują zebrania.
Władze proszą obywateli o znaczący wkład w proces podejmowania decyzji
i mają szczery zamiar uwzględnić wysłuchane opinie. Powstają
obywatelskie komitety doradcze, częste są spotkania nieformalne i
dialog jest procesem ciągłym.
W środkowej części drabiny udziału społeczeństwa w decyzjach je
dotyczących – w połowie drogi pomiędzy siłą władzy a siłą obywatela –
znajduje się piętro polityki słów zastępujących czyny. W tym obszarze
na szczeblu najniższym, najbardziej zbliżonym do siły władzy, znajduje
się informowanie, czyli sytuacja, w której władze mówią, a ludzie
słuchają. Do informowania wykorzystywane są materiały i konferencje
prasowe, komunikaty, biuletyny, broszury i kampanie informacyjne. Na
wyższym szczeblu pojawia się zasięganie opinii. Władze proszą obywateli
o ograniczony wkład w proces podejmowania decyzji, ale w rzeczywistości
wolałyby niczego nie słuchać, bo i tak zrobią swoje. Tak kończy
większość wniosków o odpowiedź na formalne propozycje złożone przez
obywateli.
Najwyższym szczeblem piętra polityki słów zastępujących czyny jest
pozorowane angażowanie obywateli w proces decyzyjny. Władze prześcigają
się w tworzeniu rozmaitych komisji, komitetów, rad i innych ciał
kolegialnych, do których obywatele mogą wybrać swoich przedstawicieli,
tyle że ci przedstawiciele są w mniejszości i choćby sobie gardła
zdarli i tak nie przegłosują działającej w zmowie większości
skompilowanej przez władze, odpornej na wszelkie dowody i najbardziej
racjonalne argumenty. A reprezentantów obywateli niekiedy nie trzeba
nawet przegłosowywać. Wystarczy ich przekupić.
Oczywiście drabina uczestnictwa społeczeństwa w podejmowaniu decyzji ma
zastosowanie uniwersalne, ale w mojej opinii powinna być zawsze
przystawiana do każdego z niezliczonych konfliktów pojawiających się w
naszym kraju w związku z zagrożeniem zdrowia ludzi, zwierząt i
środowiska. Nawet jeśli obecny rząd zwalczy najbardziej jaskrawe
przejawy korupcji, nawet jeśli utrąci wszechmoc oligarchów i partyjnych
bonzów, nawet jeśli zdąży przybliżyć Polakom praworządność i nie będzie
przedkładał pozorów dobra wspólnego nad realne dobro jednostek, to i
tak każda rodzina, każdy konsument, mieszkaniec i pracownik mogą nagle
znaleźć się w sytuacji zagrożenia zdrowia, majątku i jakości życia
tylko dlatego, że w procesie podejmowania decyzji bezpośrednio ich
dotyczących nie uwzględniono opinii wszystkich zainteresowanych stron.
Zwykłym zjadaczom chleba należy się wpływ na jakość mąki.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 9 lutego 2007
Szczęść Boże!
Zbyt wielu z nas ma problemy z tożsamością. Przychodzą i odchodzą w
miarę nacisków otoczenia, rozmaitych pokus, załamań i wątpliwości. Obok
banalnych, są też bardzo poważne. Dobry katolik czasem popełni grzech
śmiertelny, patriota niekiedy wyprze się ojczyzny, sprawiedliwy sędzia
weźmie w łapę, strzegący prawa policjant usiądzie za kierownicą po
spożyciu alkoholu. Jak to? – zapyta grzeszny katolik – zawsze byłeś
patriotą, a dzisiaj pracujesz dla obcych? To musi pana drogo kosztować
– mówi sędzia, zwalniając z odpowiedzialności pijanego kierowcę w
mundurze.
A tymczasem na katolików liczą wszyscy, nawet ci, którzy prawdy o
Chrystusie nigdy nie słyszeli, jak pariasi z Kalkuty objęci niegdyś
posługą błogosławionej Matki Teresy, a teraz innych Misjonarek Miłości.
Na patriotów liczy cały naród w kraju i zagranicą, na sędziów –
praworządni obywatele, na policjantów – ludzie zagrożeni przez
kierowców wiozących śmierć.
Każdy, kto liczy na zachowanie innych zgodne z deklarowaną przez nich
tożsamością, może srogo się zawieść. Jakże częsta jest kradzież
tożsamości! Za lekarzy przebierają się aktorzy reklamujący jakieś
produkty niby to zdrowsze od innych, za dobroczyńców – zwykli
przedsiębiorcy, którzy koszty wizerunku zdobionego hojnością i tak
przerzucą na barki drobnych klientów ledwo wiążących koniec z końcem.
Kradzioną tożsamością posługują się także absolwenci szkół różnych
szczebli, którzy ściągając, załatwiając, czy wręcz płacąc łapówki,
także w postaci zawyżonego czesnego, formalnie zrównali swoje
pseudokwalifikacje z dorobkiem uczniów i studentów solidnie
przykładających się do nauki. Ich ukradziona tożsamość w postaci
niezasłużonego świadectwa lub dyplomu może zaważyć na losach wielu
ludzi, liczących na fachowość obsady w administracji publicznej, w
ochronie zdrowia, przemyśle, rolnictwie, tak jak pasażerowie pędzącego
ekspresu liczą na fachowość maszynistów pociągu i przedstawicieli
innych zawodów niezbędnych do utrzymana bezpieczeństwa na kolei.
Bywają takie czasy w historii narodów, że większość obywateli godzi się
na rozpanoszenie ukradzionych i kalekich tożsamości. Pojawia się
specyficzna cicha umowa społeczna. Taka zmowa złodziei. Za
przyzwoleniem, a nawet za przykładem władzy ludzie kradną i zaraz
rozgrzeszają się sami, mówiąc: przecież wszyscy kradną, to i mi wolno.
Tego rodzaju postawa dominowała pod rządami PZPR i jej następców,
budząc zgrozę Polaków ukształtowanych w okresie przedwojennym, ale już
nie następnych pokoleń. Podobno jeszcze dzisiaj 1/3 naszej gospodarki
rozwija się w szarej strefie, nieobciążonej żadnymi podatkami i
obowiązkowymi składkami, nie objętej żadnym nadzorem i kontrolą i
choćby z tych względów oferującej ceny tańsze, tym samym konkurencyjne.
Na rynku pojawia się tania mąką z ochratoksyną, albo tani ryż
genetycznie modyfikowany. Nie trzeba dodawać, że organizmy genetycznie
modyfikowane są typowym przykładem ukradzionej tożsamości. Zgodnie z
ustawową definicją organizmy genetycznie modyfikowane są to takie, w
których materiał genetyczny został zmieniony w sposób nie zachodzący w
warunkach naturalnych. Zanim zachorujemy, sami nie potrafimy ustalić,
czy tożsamość ryżu, kukurydzy, soi, pomidora i kurczaka jest naturalna
czy ukradziona. Wykryć kradzież tożsamości środków spożywczych może
tylko inspekcja utrzymywana przez podatników i o ile tożsamość tej
inspekcji nie została ukradziona – wykonująca swoje ustawowe obowiązki
na rzecz zdrowia narodu tak sumiennie, jak na to liczą Polacy.
Z gąszczu wzajemnie przenikających się ukradzionych i kalekich
tożsamości dopiero od niedawna zaczęliśmy się wydobywać. Nawet
głosiciele PRL-owskiej doktryny niskich płac dla lekarzy, którym za to
pozwalano zdzierać skórę z pacjentów, musieli troszeczkę ustąpić i
dzięki temu odzyskali w pewnym zakresie tożsamość wiarygodnych
polityków. Znacznie trudniej przyjdzie przywrócić tożsamość każdemu ze
zbankrutowanych szpitali. Z napisu na szyldzie wynika, że jest to
lecznica, a w środku nie leczą, tylko każą czekać albo udają, że leczą.
Za zorganizowanie, prowadzenie i nadzorowanie systemu opieki zdrowotnej
obywatele jako podatnicy od lat płacą niebotyczne pensje i nagrody. Za
leczenie dzieci chorych na raka ci sami obywatele jako ludzie dobrej
woli znowu płacą, odpowiadając na rozpaczliwy apel lekarzy oraz samych
pacjentów i ich rodziców. Za leczenie innych chorych może już nikt nie
zapłacić. Mało zostaje do podziału po opłaceniu kosztów refundacji
leków i obsługi systemu.
W kontraście z ułomną tożsamością organizatorów ochrony zdrowia
pozostaje wyrazista tożsamość patriotyczna na samym szczycie władzy w
Polsce.
Niedawno Polska Agencja Prasowa cytowała mocne słowa premiera Jarosława
Kaczyńskiego w sprawie stosunków polsko-niemieckich: Czy to Polska nie
chce potwierdzić praw własności na jednej trzeciej terytorium Niemiec?
Czy to Polska próbuje zweryfikować obraz historii, by w istocie
przerzucić część odpowiedzialności ze sprawców na ofiarę? Czy Polska
forsuje rozwiązania europejskie niekorzystne dla Niemiec? A może to
mniejszość niemiecka w Polsce podlega zakazowi mówienia we własnym
języku do własnych dzieci? I wreszcie, czy to my podejmujemy inicjatywy
gospodarcze zagrażające bezpieczeństwu energetycznemu Niemiec? Polska
byłaby w nieporównanie lepszej sytuacji wobec partnerów, gdyby elity
jako całość broniły polskich interesów narodowych – powiedział premier.
Po wielu, wielu latach miliony polskich wyborców usłyszały słowa
zdecydowanie bliższe ich poglądom niż dusery, którymi był obdarzany
wielki przyjaciel niektórych Polaków, kanclerz Gerhard Schroeder,
obecnie ikona rurociągu zamieniającego Bałtyk i całe wybrzeże w obszar
megakatastrofy ekologicznej.
Skoro polskie interesy narodowe były tak chwalebnie wzięte w obronę w
obszarze stosunków polsko-niemieckich, jako obecni i przyszli pacjenci
z niecierpliwością wypatrujemy tego samego w obszarze ochrony zdrowia.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 16 lutego 2007
Szczęść Boże!
Jeszcze w połowie XVII w. Chiny liczyły o 1/5 mniej ludności niż
Europa. W połowie XX w. liczba Chińczyków i Europejczyków była mniej
więcej równa. W połowie XXI w., już za 43 lata, za życia wielu obecnie
żyjących, a na pewno za życia naszych dzieci i wnuków, szacowana liczba
mieszkańców Chin ma sięgnąć 1 miliarda 606 milionów, a Europy – spaść
do 678 milionów. Można sobie wyobrazić ogrom nadchodzących zmian na
świecie wynikających z tak nagle następującej polaryzacji
demograficznej na obszarze Eurazji.
Rozrost ludności Chin następuje w sytuacji gwałtownego uwolnienia
inwencji i legendarnej pracowitości obywateli Chińskiej Republiki
Ludowej, a co Chińczyk potrafi w warunkach wolności gospodarczej łatwo
dostrzec w tych miastach Zachodu, w których kolonia chińska kontroluje
znaczną część usług i handlu, oferując okazyjne ceny i miażdżąc
konkurencję szybkością decyzji i sprawnością działania.
Już teraz gospodarka Chin bije rekordy ekspansywności, mierzone ilością
asortymentów wypychających z półek sklepowych produkcję innych krajów,
też wprowadzanych do obrotu legalnie, z zachowaniem wszystkich praw
własności intelektualnej, standardów sanitarnych i innych jakościowych.
Jaki jest udział pracy niewolniczej i zanieczyszczenia środowiska w
zaniżaniu cen produktów chińskich, można się tylko domyślać, znając
drastyczne przejawy łamania praw człowieka w Chińskiej Republice
Ludowej oraz skażenie wody, gleby i powietrza niszczące nie tylko w
same Chiny, lecz sięgające nawet po zachodnie wybrzeże USA. Należy
jednak podkreślić, że zachodni model praw człowieka i wolności
obywatelskich jest wyprowadzony wprost z wartości chrześcijańskich i to
co dla nas jest oczywistą reakcją na krzywdę ludzką, dla innych może
być pretekstem do wtrącania się w wewnętrzne sprawy narodu o tradycjach
innych niż chrześcijańskie. Z kolei problemami skażenia środowiska
władze chińskie zajmują się już bardzo, ale to bardzo intensywnie,
zabiegając o poprawę wizerunku Państwa Środka w oczach turystów,
importerów żywności i światowej opinii publicznej zatroskanej globalnym
kryzysem środowiska, a przede wszystkim odpowiadając na niepokoje
społeczne, wręcz masowe bunty rzesz obywateli wystawianych na skutki
skażenia rzek stanowiących źródło zaopatrzenia ludności w wodę pitną,
powietrza wokół zakładów pracy emitujących trucizny i wreszcie żywności
wytworzonej w skażonym środowisku i przy użyciu metod bezpośrednio
zagrażających zdrowiu konsumentów.
Rozwiązywanie tych problemów ma miejsce w czasie intensywnego wzrostu
ludności Chin i w związku z tym coraz głośniej słychać zadawane od lat
pytanie czy Chiny są w stanie same się wyżywić. Po wyłączeniu z
produkcji rolnej obszarów pustynnych i półpustynnych, skalistych,
wysokogórskich, stepowych, a także intensywnie skażonych, bądź
zniszczonych w wyniku suszy i działania innych klęsk i żywiołów, areał
zaspokajający zapotrzebowanie na żywność już wkrótce
ponadpółtoramiliardowej populacji Chin będzie stanowczo
niewystarczający.
Należy wątpić, czy USA zdołają wyżywić Chińczyków, skoro zaczęły
pojawiać się poważne ostrzeżenia przed skutkami wykorzystywania ziemi
rolnej do produkcji biopaliw kosztem żywności. Nasilają się obawy, że
lukratywna i nie obciążona wymaganiami jakości konsumpcyjnej produkcja
roślin przemysłowych, oparta o odmiany genetycznie modyfikowane, może
doprowadzić nie tylko do upadku średnich i małych gospodarstw rolnych,
ale i wywołać kryzys w zakresie wyżywienia Amerykanów, nie mówiąc o
eksporcie.
USA jak dotychczas skutecznie zabiegają o względy Chin, aż do tego
stopnia, że rozważany jest legalny import drobiu z Chin do USA, a więc
z kraju będącego rozsadnikiem ptasiej grypy H5N1 do kraju konsumentów
szczególnie wyczulonych na zagrożenia zdrowia. Być może jest to
transakcja wiązana. W zamian za import pasz genetycznie modyfikowanych
i opatentowanych nasion genetycznych mutantów, których właścicielami są
koncerny amerykańskie, czy też raczej ponadnarodowe, do Ameryki ma
niejako wrócić produkcja zwierzęca powstała w oparciu o tego rodzaju
pasze. Szkoda, że podobnego gestu ze strony naszych sojuszników nie
mogą się doczekać hodowcy przekształcający w Polsce importowane z USA
genetycznie modyfikowane pasze na drób, wieprzowinę czy wołowinę i inne
produkty spożywcze pochodzenia zwierzęcego. Jest jednak nadzieja, że
Komisja Europejska wkrótce podejmie decyzję nakazującą zamieszczać na
produktach pochodzenia zwierzęcego informację, że do ich powstania
wykorzystano pasze genetycznie modyfikowane. W świetle badań nad
poparciem dla żywności genetycznie modyfikowanej zależnie od jej
znajomości w Unii Europejskiej i w każdym z krajów członkowskich w
2005r. oraz w USA w 2006r. nie ma wątpliwości, że nastąpi wtedy kres
sprzedaży mięsa, mleka, jaj i innych produktów pochodzenia zwierzęcego
powstałych w oparciu o pasze genetycznie modyfikowane. Poparcie w Unii
Europejskiej i USA dla żywności genetycznie modyfikowanej deklaruje
zaledwie 27% osób, czyli co czwarty konsument, w najbogatszym
Luksemburgu 13%, w Grecji 14%, we Francji 20%, w Niemczech 21%, w
Polsce 23%. Odsetek osób deklarujących znajomość żywności genetycznie
modyfikowanej w Unii Europejskiej sięga 80%, w USA jest o połowę
mniejszy. Szczegółowe dane udostępniam na stronie internetowej
www.halat.pl i pochodnych. Nie są znane wyniki podobnych badań
przeprowadzonych w Chinach, ale wiadomo, że lawinowo narasta tam
zapotrzebowanie na żywność ekologiczną, a więc atestowaną i pochodzącą
z państw cieszących się na świecie dobrym wizerunkiem w zakresie
ochrony dzikiej przyrody i wolnych od organizmów genetycznie
modyfikowanych.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 23 lutego 2007
Szczęść Boże!
W prestiżowym amerykańskim dzienniku THE WALL STREET JOURNAL 19
lutego 2007r. ukazał się artykuł Sharon Begley p. t. "Nowe dane –
niektóre funkcje mózgu poprawiają się z wiekiem".
Artykuł zawiera przegląd najnowszych doniesień naukowych wskazujących
na lepsze funkcjonowanie mózgu ludzi w podeszłym wieku niż młodych w
takim zakresie, jaki jest szczeglnie przydatny do uzasadnienia wartości
głosu ludzi starszych w podejmowaniu ważnych decyzji w życiu rodziny,
zakładu pracy, małej społeczności, narodu i świata.
Trzeba z całą mocą podkreślić, że po raz kolejny odkrycia naukowe
potwierdzają naturalną prawdę znaną człowiekowi od początku jego
istnienia. To najstarsi decydowali o losach rodzin i rodów, rady
starszych brały na siebie ciężar odpowiedzialności za grupy
terytorialne i plemiona, senaty za państwa. Sprawność umysłu Ojca
Świętego Jana Pawła II mogliśmy obserwować dzień w dzień w kolejnych
latach długiego pontyfikatu. W ostatnich latach nie zakłócił jej ani
podeszły wiek, ani ciężkie choroby. Dzisiaj skałą Kościoła jest Ojciec
Święty Benedykt XVI, który już wkrótce – 16 kwietnia – ukończy 80 lat.
Obraz tych dwóch niezwykle nam bliskich papieży może być ilustracją
poniżej streszczonych najnowszych odkryć naukowych.
Osoby starsze dysponują bogatszym zasobem słów, łatwiej posługują się
synonimami i antonimami. Mają większy zasób wiedzy eksperckiej
odpowiadającej wykonywanemu zajęciu, co pozwala im w konkretnej
sytuacji odwołać się do licznych wariantów rozwiązania problemów. Eryk
Kandel laureat nagrody Nobla z roku 2000 w dziedzinie medycyny, który
nadal czynnie uczestniczy w życiu naukowym i dydaktycznym, uważa, że w
wieku 77 lat jest lepszym naukowcem niż wtedy, kiedy był młodszy,
bowiem w nauce bardzo ważny jest rozum i obecnie łatwiej mu odróżnić
problemy ważne od nieważnych.
Nic dziwnego, że reprezentanci powojennego szczytu demograficznego lat
pięćdziesiątych opierają się przymusowi przechodzenia na emeryturę.
Wspierają ich odkrycia nauki dotyczące pamięci semantycznej, czyli
przywoływania z pamięci faktów i liczb. Pamięć semantyczna jest
względnie oporna na starzenie się. Obejmuje słownictwo, ktrego bogactwo
narasta z wiekiem tak niezawodnie, przynajmniej u osb, które nie
zaprzestały czytać, że ktoś młodszy nigdy nie powinien starać się
prześcignąć inteligentnego 75-latka w rozwiązywaniu krzyżówek.
Starości opiera się także wiedza ekspercka, czyli zasób posiadanych
informacji z zakresu własnego zawodu czy hobby. Nauka jest przekonana,
że synapsy kodujące wiedzę ekspercką są niezniszczalne. Są jak wykute w
kamieniu. Dlatego zawiadujący ruchem startujących i lądujących
samolotów kontrolerzy lotów liczący od 60. do 69. roku życia, są co
najmniej tak sprawni jak ich koledzy pomiędzy 30. a 39. rokiem życia,
zwłaszcza w sytuacjach skomplikowanych i nadzwyczajnych. Doświadczenie
kompensuje ubytek innych zdolności, co zdaniem naukowców skłania do
rewizji poglądw na wiek emerytalny. Badania też wykazały, że z wiekiem
nie ulega obniżeniu koncentracja wybiórcza, czyli zdolność skupiania
uwagi na konkretnej sprawie i oporność na czynniki odwracające uwagę.
Jest to ważne nie tylko dla kontrolerów lotów, ale i kierowców
skupionych na ruchu drogowym pomimo migających świateł i hałaśliwych
pasażerów.
Najbardziej korzystną cechą mózgu starszych osó`b jest to, że mniej
rzeczywistych wyzwań wymaga obciążonego dużym wysiłkiem zastanawiania
się jak rozwiązać powstałe problemy. Zamiast godzinami metodycznie
rozgryzać jakiś tekst, starszy ekspert skupia się na ważnych
fragmentach tego tekstu i je dopasowuje do tego, co już wie o sprawie.
To samo dotyczy esencji artykułów, w tym naukowych, łatwiej wydobywanej
przez osoby starsze.
Mózgi osób młodszych rozwiązują problemy krok po kroku, zaś mózgi
starszych – odwołują się do szablonów poznawczych, ogólnych zarysów
jakiegoś problemu i jego rozwiązania, które kiedyś okazało się
skuteczne. Tak ocenia się nowe sytuacje lub nowe problemy, z którymi
miało się już do czynienia i nie trzeba do nich podchodzić metodycznie.
Nawet jeśli starsi ludzie zapominają o drobiazgach i czasem mają
kłopoty z koncentracją, dysponują tak dużym bogactwem szablonów
poznawczych, że są wystarczająco kompetentni, aby sprawować pełną
kontrolę nad sytuacją. Nawet przy zmniejszonych dostawach krwi i tlenu
do mózgu.
W rezultacie starsi ludzie wykonujący zawody wymagające profesjonalnego
przygotowania łatwiej oddzielają sprawy ważne od nieważnych i ich
zdolność do znaczącego wkładu w sukces zespołu narasta z czasem,
doświadczeniem i wiekiem. Zdolność oddzielania ziaren od plew jest
szczególnie przydatna n.p. w procesach o odszkodowanie, gdzie wstępna
dokumentacja może być tak obszerna, że mogłaby wypełnić halę
magazynową, a potrzebne są tylko fakty wspierające wygranie sprawy a
nie te, które odwracają uwagę sądu.
Dalsza sprawa do czynności automatyczne. Po wielu latach wykonywania
nie kosztują już one żadnego wysiłku, a do tego są najmniej podatne na
starzenie. Jeśli decyzje opierają się na wiedzy i umiejętnościach,
starsi ludzie mają przewagę na młodszymi tylko z tego powodu, że ich
umysł ma do udźwignięcia mniejszy ciężar.
Mózgi osb starszych łatwiej kontrolują uczucia, zwłaszcza negatywne,
takie jak niecierpliwość i gniew. Opublikowane w 2006 r. badania 250
osób trwające od okresu ich dorastania do osiągnięcia 80. roku życia po
raz pierwszy udokumentowały pozytywne zmiany tej części mózgu, która
rządzi emocjami. Jest to anatomiczna podstawa zmniejszającej się z
wiekiem nerwowości i przesadnego reagowania na stres. Jednocześnie
starsi ludzi wykazują wybitną inteligencję emocjonalną i łatwość oceny
czyjegoś charakteru. Lepiej od osób młodszych potrafią ocenić, że ktoś
jest miły lub inteligentny, albo też nieuczciwy.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 2 marca 2007
Szczęść Boże!
Najnowszy raport Europejskiej Agencji Środowiska ujawnia, że coroczne
subsydia na transport pochłaniają od 270 do 290 miliardów euro, z czego
połowa idzie na transport drogowy, jeden z najbardziej szkodliwych dla
środowiska. Niemal co dziesiąty spośród obywateli 25 państw
członkowskich Unii Europejskiej żyje w odległości mniejszej niż 200 m
od drogi, którą przejeżdżają w ciągu roku ponad 3 miliony pojazdów, a
co czwarty – w odległości mniejszej niż 500 m od tak zatłoczonej drogi.
W następstwie narażenia tak wielkiej liczby ludzi na spaliny
samochodowe liczba straconych lat życia sięga 4 milionów w ciągu
jednego tylko roku. Jest oczywistym dla każdego faktem, że przedwczesne
zgony, przewlekłe choroby i niepełnosprawność są tym częściej
spotykane, im większa jest koncentracja spalin. Załamywanie rąk nad
losem ludzi zamieszkujących budynki, które tworzą wąskie kaniony
wypełnione rzeką tirów, albo w oczekiwaniu na przejście przez jezdnię
krztuszą się czarnym nieraz dymem z rur spalinowych ma pełne
uzasadnienie nie tylko zdroworozsądkowe, ale i medyczne. Wątpiącym
można przestawić wyniki badań epidemiologicznych o niepodważalnej
wartości dowodowej.
Odrębnym zagadnieniem są następstwa narażenia na całodobowy hałas
przekraczający dopuszczalne poziomy dobowe i chwilowe, prowadzący jego
ofiary wprost do stanu depresji. Do wibracji i wstrząsów budynków
mieszkalnych położonych w bliskim sąsiedztwie dróg nie są w stanie
adaptować się nawet ludzi zamieszkali w takich budynkach od urodzenia.
Ryk silników, kakofonia sygnałów dźwiękowych, brzęk szklanek, kołysanie
się żyrandola, pył wdzierający się do domu drzwiami i oknami ani na
chwilę nie pozwalają zapomnieć, gdzie musi się mieszkać.
Wśród morza zapowiedzi rozwiązania kryzysu zapoczątkowanego w Dolinie
Rospudy za najbardziej rozsądny i wymagający masowego poparcia w ramach
narodowego referendum należy uznać przypominany obecnie program TIRY NA
TORY, gdyż przesuwanie po Polsce drogowych pasów śmierci jedynie
podtrzyma krociowe zyski przemysłu chemicznego, samochodowego,
medycznego i pogrzebowego inicjowane przez europejskich podatników
składających się na subsydia.
Szkoda, że w tzw. raporcie otwarcia przy obejmowaniu władzy przez Prawo
i Sprawiedliwość nie oceniono w sposób właściwy zaniedbań w zakresie
kolejnictwa w naszym kraju. Dążenie do likwidacji przewozów towarowych
było zbrodnią, a przerzucanie kosztów na pasażerów – zwykłą kradzieżą.
Podróż z Warszawy do Wrocławia po przekątnej, czyli przez Łódź zabiera
prawie siedem godzin i kosztuje połowę ceny biletu za pięciogodzinną
podróż przez Poznań. Protestów przedstawicieli mieszkańców Wrocławia
nie słychać, choć wielu ludzi narzeka na ten rozbój.
Wracając do zagrożeń zdrowia związanych z narażeniem na czynniki
środowiskowe, należy zwrócić uwagę na bardzo ważne orzeczenie
Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. W uzasadnieniu
wyroku z dnia 2 listopada 2006 r. (skarga nr 59909/00) zobowiązującego
władze Włoch do wypłaty 12 000 euro jako zadośćuczynienie za krzywdę
moralną w postaci udręki i lęku, której doznała ofiara sąsiedztwa
zakładu oddziałującego szkodliwie na środowisko, trybunał podał
pogwałcenie art. 8. europejskiej konwencji praw człowieka i
podstawowych wolności nakazującego chronić życie prywatne, rodzinne,
dom i korespondencję. Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że
ochrona prawa do domu odnosi się nie tylko do fizycznego obszaru życia
osoby i rodziny, lecz także do spokojnego cieszenia się tym obszarem, a
tym samym naruszenie miru domowego nie ogranicza się do aktów
konkretnych lub fizycznych, jak nieuprawnione wtargnięcie do czyjegoś
domu, ale uwzględnia także naruszenia niekonkretne i niefizyczne, takie
jak hałas, emisje, odory i inne formy szkodliwego oddziaływania.
Już obecnie Polacy są w ścisłej czołówce niemal wszystkich, z wyjątkiem
obywateli Białorusi, narodów szukających sprawiedliwości przed
Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, ale wyrok z dnia 2
listopada 2006 r. dołoży podatnikom do kosztów utrzymania bezczynnych
organów państwa lawinowo narastające wypłaty odszkodowań za powszechne
łamanie reguł zdrowia środowiskowego, o ile problemy z tożsamością
rozmaitych inspektorów i rzeczników praw wszelkich nadal będą
paraliżować ochronę praw człowieka w Polsce.
Parlament Europejski 13 lutego 2007 r. uratował kraje Europy Środkowej,
w tym Polskę, przed zalewem odpadów do spalenia, które Komisja
Europejska chciała przenieść z kategorii odpadów do kategorii surowców
energetycznych z odzysku, co pod pozorem korzyści dla ekologii w
efekcie uczyniłoby Europę Środkową terenem spalania nie własnej a
importowanej części 3,5 miliarda ton odpadów wytwarzanych w Unii
Europejskiej, uzupełnionych sprowadzanymi z całego świata odpadami
niebezpiecznymi do spalenia w samych tylko Niemczech w ilości 2,6
miliona ton (wg Der Spiegel: rozpuszczalniki z Australii i Chin,
pestycydy z Kolumbii, gruz z azbestem z USA są sprowadzane w celu
odpłatnego spalenia, aby uzupełnić moc przerobową spalarni w
Brunsbuettel, Herten, Dormagen i Leverkusen).
Jednak narastający w Niemczech opór obywatelski przeciwko spalaniu
importowanych odpadów w spalarniach, które choć wysokosprawne i tak
stwarzają zagrożenie dla otaczającego środowiska, w szczególności dla
zdrowia ludzi i jakości zdrowotnej płodów rolnych (najgroźniejsze są
dioksyny), może nasilić legalny i nielegalny import odpadów do Polski
oraz być powodem znanych w wielu obszarach zdrowia środowiskowego
oszukańczych kampanii bagatelizujących ryzyko śmiercionośnych
inwestycji.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 9 marca 2007
Szczęść Boże!
Eliminacja słabszych jednostek jest podstawą uprawy, ogrodnictwa,
sadownictwa i hodowli, a więc tych wszystkich zajęć, które od zarania
ludzkości składają się na nasz byt materialny. Krzywo wyrosłe drzewko
idzie pod topór, dla utykającego jagnięcia kalectwo oznacza rychłą
śmierć. Ubój sanitarny zwierząt chorych, a nawet całkiem zdrowych, ale
podejrzanych o zakażenie, np. w związku z przebywaniem w strefie
zagrożenia ptasią grypą, to zwykła praktyka weterynaryjna, obecnie
prowadzona w megaskali, w wyniku której miliony sztuk drobiu kończą na
stosach zamiast na talerzach. Niedołężnego psa jego przyjaciele
prowadzą do uśpienia.
A jak ludzie traktują ludzi? Czy eliminacja słabszych jednostek ma zastosowanie do ludzi?
Od zarania dziejów czystka towarzyszyła każdemu podbojowi. Dla
słabszych, bo pokonanych, nie było litości. Wiedzieli o tym dobrze
Słowianie już na tysiąc i więcej lat przed Hitlerem. Wiedzą rodziny
ofiar Golgoty Wschodu. Autorom i wykonawcom masowej zagłady bezbronnych
obywateli II Rzeczypospolitej wyobraźnia podpowiadała tysięczne
usprawiedliwienia, w gruncie rzeczy wyrosłe z przekonania, że brutalna
siła zastąpi każdy argument. Można powiedzieć, że to przeszłość i
wracać do niej tylko we wspomnieniach junkrów pruskich, starannie i
cierpliwie kreowanych na jedyne ofiary historii. Ale nie tak dawna fala
okrucieństw w byłej Jugosławii powinna przybliżyć młodym Europejczykom
strach przed rozpasaniem zła tuż za progiem, w zasięgu kilkugodzinnej
podróży samochodem. Doniesienia z Iraku to nie buchalteria polegająca
na codziennym wypełnianiu rubryk liczbami setek zabitych i rannych a
obraz nieszczęść bezbronnych ludzi, rodzin bez źródeł utrzymania,
sierot, niezliczonej rzeszy osób okaleczonych, bez rąk, nóg,
jakichkolwiek szans na przeżycie. W relacjach z Iraku słychać strzały,
a za tło dźwiękowe powinno posłużyć rozrywające serce zawodzenie wdów i
jęk bólu małych dzieci. Silni chowają się za murem, pancerzem,
kuloodporną szybą limuzyny. Wydają rozkazy eliminacji słabych po
przeciwnej stronie konfliktu, przedstawianego jako religijny, płacą za
masowe egzekucje niewinnych ludzi.
A u nas? W Polsce dążenie do eliminacji słabszych jednostek ma się,
niestety, dobrze. Wielu szuka pretekstu, komu by tu dołożyć, kogo
wykończyć, usunąć z życia publicznego, wsadzić za kraty. Pozornie dla
pogan najsłabszym jawi się katolik, najlepiej kapłan. Przecież nie
będzie się bronić, a nawet przebaczy winowajcom. Arena znowu spływa
krwią chrześcijan, igrzyska toczą się w najlepsze. Na jakieś
przerażająco koślawe tory kierowane jest naturalne dążenie Polaków do
ograniczenia wpływu jednostek szkodliwych na życie publiczne, w obecnej
odsłonie stare jak pierwsza Solidarność. Czy to w ramach walki o dusze,
czy dla odwrócenia uwagi, z premedytacją dąży się do eliminacji
katolików z życia publicznego, w rzeczywistości potwierdzając naszą
siłę siłą stosowanej przeciw nam broni. Bez obaw. Kościół wzmocniony
cierpieniem da sobie radę.
Potrzeba prawa i sprawiedliwości jest naturalna. Nic dziwnego, że
skierowane przeciwko korupcji, nepotyzmowi i prywacie wysiłki obecnej
władzy znajdują powszechne uznanie. Słaba i uboga większość docenia
starania o rządy prawa w sądach, urzędach skarbowych, szpitalach,
szkołach, zakładach pracy i na ulicach.
Ale rzecz nie powinna się skończyć na osaczaniu publicznych szkodników
winnych jawnemu dążeniu do eliminacji słabych jednostek spośród
podsądnych, podatników, pacjentów, uczniów, kierowców i przechodniów.
Winnych próbie eliminacji jednostek słabych, bo nieprzywykłych do walki
na prawach dżungli. Słabych, bo za naiwnych. Słabych, bo za
bezbronnych. Słabych, bo za szczerych, za uczciwych, za
prostolinijnych. Słabych, bo za starych, albo za młodych.
Ludziom w tych powodów słabym, a składającym się na większość
elektoratu, politycy często obiecują ochronę przed eliminacją, a
niekiedy nawet dotrzymują słowa.
Jest jednak grupa ludzi najsłabszych, którzy albo jeszcze długo nie
będą mieli prawa wybierać polityków na wysokie urzędy, albo z tego
prawa już nie mogą skorzystać.
Należy stanąć jednym murem w obronie tych najsłabszych jednostek przed najbardziej brutalną, fizyczną eliminacją.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 16 marca 2007
Szczęść Boże!
Pszczelarze kochają swoje pszczoły. Jak tu nie kochać istot tak
pracowitych i tak wspaniale zorganizowanych, a do tego tak łatwo
dostępnych obserwacji w cudownym otoczeniu kwitnącego sadu, łanu zboża,
czy grządki pyszniącej się pięknym kwieciem.
Pszczelarze darzą pszczoły wielkim szacunkiem. W zamian za staranną i
mądrą opiekę otrzymują od pszczół cieszące się niezmiennym
zainteresowaniem klientów produkty o wysokiej wartości. Będąc bliżej
pszczół niż ludzie innych zawodów, pszczelarze swoją troską okazują im
wdzięczność nas wszystkich za trwającą od rana do nocy pracowitą
krzątaninę, dzięki której zapylone rośliny dają plony będące podstawą
naszego utrzymania.
Z pszczelich produktów najmilszym sercu jest jednak miód. Od dawien
dawna miód był rzadkim, radującym zwłaszcza dzieci, źródłem słodyczy,
podstawą ciast i deserów, a w naszych warunkach odpowiednikiem winogron
jako surowca do wytwarzania szlachetnych trunków. Gdzie jak gdzie, ale
w Polsce i na Litwie wielkie obszary pokryte lasami zawsze sprzyjały
rozwojowi bartnictwa i zamiłowaniu do jego wyrobów. Co stoi na
przeszkodzie ruszyć z tradycyjnymi naszymi umiejętnościami na podbój
Europy i reszty świata? Biorąc pod uwagę regionalny charakter miodów,
ich zróżnicowanie zależne od gatunku, można sobie wyobrazić marki
miodów, tak jak francuskie wina noszące nazwy miejscowe i do tego
podzielone nie na kilka tylko gatunków, jak wino czerwone, białe,
różowe, musujące, słodkie, wytrawne, półsłodkie lub półwytrawne, a na
znacznie więcej samych podstawowych, jak miód akacjowy, bławatkowy,
koniczynowy, lipowy, rzepakowy, gryczany, wrzosowy, z drzew owocowych,
spadziowy i ziołowy (górski). A te dopiero dzielone według sposobu
sporządzania brzeczki, stopnia rozcieńczenia brzeczki wodą oraz sposobu
doprawienia brzeczki. Niechby sycony korzenno-ziołowy koniczynowy
półtorak ze Zgorzelca konkurował z niesyconym naturalnym lipowym
trójniakiem z Augustowa. Jakbyśmy postarali się wszyscy w kraju i
zagranicą, może i Johnny Walker w kilku odmianach farby i inne szkockie
czy irlandzkie whisky, posunęłyby się trochę na półkach sklepów i
domowych barków i zrobiły miejsce dla naszych miodów pitnych. Nie
trzeba dodawać, że polscy dyplomaci i przedstawiciele handlowi,
politycy i urzędnicy powinni być zobowiązani do reklamowania polskich
miodów gdzie tylko to możliwe i co najmniej tak energicznie, jak ich
francuscy odpowiednicy reklamują swoje wina i sery.
Pszczoły mają jeszcze jedną niezwykle ważną rolę do spełnienia, podobną
do tej, która była udziałem kanarków w kopalni. Tak jak kanarki,
umierają pierwsze. Zanim człowiek sam na sobie odczuje skutki
niedostrzegalnych zagrożeń, widzi śmierć pszczół. Martwe pszczoły mogą
być dowodem zbrodniczego skażenia środowiska, n. p. w wyniku
niezgodnego z zasadami stosowania pestycydów.
Wysokiej klasy specjaliści są w stanie wykryć przyczyny masowej śmierci
pszczół i w razie potrzeby ustalić sprawców skażenia środowiska i
umożliwić pociągnięcie ich do odpowiedzialności, nawet wtedy, kiedy
pszczoły opuszczą swoje ule i odlecą, aby umrzeć w ukryciu.
Właśnie teraz amerykańscy pszczelarze przeżywają bardzo ciężkie chwile.
W wielu stanach dochodzi do nagłych padnięć całych pasiek. W
odróżnieniu od znanych wcześniej atakujących roje chorób bakteryjnych,
grzybiczych, czy pasożytniczych, teraz nieszczęście nie zajmuje
jakiegoś obszaru stopniowo a pojawia się bez ostrzeżenia. Pszczelarz,
sprawdzając po zimie stan swojej pasieki, widzi opustoszały ul.
Tylko w lutym ujawniono wyginięcie od 60 do 90% rojów na różnych
obszarach pomiędzy wschodnim a zachodnim wybrzeżem, spodziewane straty
gospodarki idą w miliardy dolarów.
Ponieważ wszystkie znane przyczyny tej katastrofy zostały wykluczone,
coraz częściej słychać głosy przypisujące winę uprawom roślin
genetycznie modyfikowanych, już dotychczas tak skutecznie niszczących
amerykańskie rolnictwo, aby wspomnieć tylko międzynarodowy skandal z
ryżem z końca ubiegłego roku.
Częstym produktem inżynierii genetycznej są pestycydy wbudowane w
rośliny (ang. plant-incorporated pesticides) będące białkami o
właściwościach trujących dla owadów. Są obecne we wszystkich częściach
roślin transgenicznych, także w jadalnych, a człowiek jest ich
mimowolnym konsumentem w wyniku arbitralnej decyzji organów
rejestrowych, Jak dotychczas pszczelarze słyszeli zapewnienia, że
pszczołom kontakt z genetycznie modyfikowanymi roślinami niczym nie
zagraża, choć już od dawna wiadomo, że bakterie zasiedlające jelita
pszczół stają się oporne na antybiotyki w efekcie kontaktu z
transgenicznym rzepakiem, co obok skażenia miodu pyłkiem organizmów
genetycznie modyfikowanych było od samego początku powodem ostrego
sprzeciwu pszczelarzy brytyjskich przeciwko lokowaniu upraw transgenów
w pobliżu pasiek. Jak się teraz podejrzewa pyłki genetycznie
modyfikowanego rzepaku lub kukurydzy, wywołując upośledzenie
odporności, mogą prowadzić do powolnej śmierci rojów.
Professor Joergen Tautz z Wuerzburga podaje liczbę 130 000 gatunków
roślin, w których zapylaniu udział pszczół jest niezbędny i stwierdza,
że dla wyżywienia ludzi pszczoły są ważniejsze od drobiu.
Na koniec warto przypomnieć myśl Alberta Einsteina, który
przepowiedział, że kiedy znikną pszczoły, ludzie przeżyją je tylko o
kilka lat.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 23 marca 2007
Szczęść Boże!
Po siedmiu miesiącach kompromitującego braku regulacji produktu
najbardziej masowego, a przy tym najbardziej niebezpiecznego, jakim
jest woda z kranu, minister zdrowia w dniu 13 marca 2007r. podpisał
rozporządzenie w sprawie jakości wody przeznaczonej do spożycia przez
ludzi.
Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 13 marca 2007r. w sprawie
jakości wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi określa wymagania
mikrobiologiczne, organoleptyczne, fizykochemiczne, oraz radiologiczne,
które dotyczą wody pobieranej z urządzeń i instalacji wodociągowych, z
indywidualnych ujęć wody zaopatrujących ponad 50 osób lub
dostarczających więcej niż średnio 10 m szesc. wody na dobę, z
indywidualnych ujęć wody, bez względu na ilość dostarczanej wody,
jeżeli woda ta służy do działalności handlowej lub publicznej, z
cystern lub zbiorników, ze zbiorników magazynujących wodę w środkach
transportu lądowego, powietrznego lub wodnego oraz wprowadzanej do
jednostkowych opakowań. Według zapisów paragrafu 20. konsumenci
uzyskują informacje o jakości wody zgodnie z przepisami o dostępie do
informacji publicznej.
Informacja o jakości wody powinna zawierać:
1) dane o przekroczeniach dopuszczalnych wartości parametrów jakości wody oraz związanych z nimi zagrożeniach zdrowotnych;
2) dane o pogorszeniu jakości wody pod względem organoleptycznym;
3) informacje o możliwości poprawy jakości wody przy użyciu środków dostępnych dla konsumentów;
4) informacje o planowanych przez przedsiębiorstwo wodociągowo –
kanalizacyjne przedsięwzięciach naprawczych i harmonogramach ich
realizacji;
5) zalecenia mające na celu minimalizację zagrożenia dla zdrowia ludzkiego.
Ustawa z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej
głosi, iż każdemu przysługuje prawo dostępu do informacji publicznej, a
od osoby wykonującej prawo do informacji publicznej nie wolno żądać
wykazania interesu prawnego lub faktycznego. Prawo do informacji
publicznej obejmuje uprawnienia do uzyskania informacji publicznej, w
tym uzyskania informacji przetworzonej w takim zakresie, w jakim jest
to szczególnie istotne dla interesu publicznego, uprawnienia do wglądu
do dokumentów urzędowych oraz uprawnienie do niezwłocznego uzyskania
informacji publicznej zawierającej aktualną wiedzę o sprawach
publicznych. Udostępnianie informacji publicznych następuje w drodze
ogłaszania informacji publicznych, w tym dokumentów urzędowych, w
Biuletynie Informacji Publicznej dostępnym poprzez stronę internetową
http://www.bip.gov.pl i pochodne. Informacja publiczna, która nie
została udostępniona w Biuletynie Informacji Publicznej, jest
udostępniana na wniosek, przy czym ta informacja publiczna, która może
być niezwłocznie udostępniona, jest udostępniana w formie ustnej lub
pisemnej bez pisemnego wniosku. Informacja publiczna może być
udostępniana w drodze wyłożenia lub wywieszenia w miejscach ogólnie
dostępnych, a także przez zainstalowane w tych miejscach urządzenia
umożliwiającego zapoznanie się z tą informacją. Podmiot udostępniający
informację publiczną jest obowiązany zapewnić możliwość kopiowania
informacji publicznej albo jej wydruk lub przesłania informacji
publicznej albo przeniesienia jej na odpowiedni, powszechnie stosowany
nośnik informacji. Udostępnianie informacji publicznej na wniosek
następuje bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w terminie 14 dni
od dnia złożenia wniosku. Jeżeli informacja publiczna nie może być
udostępniona w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku podmiot
obowiązany do jej udostępnienia powiadamia w tym terminie o powodach
opóźnienia oraz o terminie, w jakim udostępni informację, nie dłuższym
jednak niż 2 miesiące od dnia złożenia wniosku. Udostępnianie
informacji publicznej na wniosek następuje w sposób i w formie zgodnych
z wnioskiem, chyba że środki techniczne, którymi dysponuje podmiot
obowiązany do udostępnienia, nie umożliwiają udostępnienia informacji w
sposób i w formie określonych we wniosku. Jeżeli informacja publiczna
nie może być udostępniona w sposób lub w formie określonych we wniosku,
podmiot obowiązany do udostępnienia powiadamia pisemnie wnioskodawcę o
przyczynach braku możliwości udostępnienia informacji zgodnie z
wnioskiem i wskazuje, w jaki sposób lub w jakiej formie informacja może
być udostępniona niezwłocznie. W takim przypadku, jeżeli w terminie 14
dni od powiadomienia wnioskodawca nie złoży wniosku o udostępnienie
informacji w sposób lub w formie wskazanych w powiadomieniu,
postępowanie o udostępnienie informacji umarza się.
Dostęp do informacji publicznej jest bezpłatny, ale jeżeli w wyniku
udostępnienia informacji publicznej na wniosek podmiot obowiązany do
udostępnienia ma ponieść dodatkowe koszty związane ze wskazanym we
wniosku sposobem udostępnienia lub koniecznością przekształcenia
informacji w formę wskazaną we wniosku, podmiot ten może pobrać od
wnioskodawcy opłatę w wysokości odpowiadającej tym kosztom. Podmiot ten
w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku powiadomi wnioskodawcę o
wysokości opłaty. Udostępnienie informacji zgodnie z wnioskiem
następuje po upływie 14 dni od dnia powiadomienia wnioskodawcy, chyba
że wnioskodawca dokona w tym terminie zmiany wniosku w zakresie sposobu
lub formy udostępnienia informacji albo wycofa wniosek.
Odmowa udostępnienia informacji publicznej oraz umorzenie postępowania
o udostępnienie informacji przez organ władzy publicznej następują w
drodze decyzji. Do tych decyzji stosuje się przepisy Kodeksu
postępowania administracyjnego, z tym że odwołanie od decyzji
rozpoznaje się w terminie 14 dni, a uzasadnienie decyzji o odmowie
udostępnienia informacji zawiera także imiona, nazwiska i funkcje osób,
które zajęły stanowisko w toku postępowania o udostępnienie informacji.
Dzięki nowemu rozporządzeniu konsumenci mogą poznać jakość zdrowotną wody płynącej z ich kranów.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 30 marca 2007
Szczęść Boże!
Ledwo obeschły łzy, ludzie zaczęli dostosowywać się do świata bez
Niego. Jeden po drugim wydobywał z pamięci strzępy wspomnień, rozważał
zasłyszane myśli, porównywał z innymi, odnosił do szerszych spraw,
faktów z życia własnego i innych. Na kraj spłynęła kolejna w dziejach
Polski fala opamiętania.
Ktoś powie, że zmiana władzy w 2005 r. była następstwem typowego
wychylenia wahadła politycznego, tym razem w prawą stronę. Może i tak.
O ile za stronę lewą uzna się polityków, którzy ogłosili się lewicą,
sami sobie nakładając fałszywe etykiety. Właśnie jest ujawniania
prawdziwa jakość nie pierwszej świeżości produktów znakowanych jako
lewica, a znajdujących się w politycznym obrocie od niemal dwóch dekad.
Co do poziomu załgania agentury imperium sowieckiego prezentującej się
jako lewica przez cztery poprzednie dekady zapewne nie ma wątpliwości
nawet sam José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej.
Niedawno wspominał swoje szkolne czasy, kiedy jako maoistowski
komunista walczył przeciwko łamaniu praw obywatelskich w Portugalii.
Dzisiejszy polityk centroprawicy jest zdania, że za wszelką cenę należy
stać na straży prawa do wypowiedzi i ostrzega przed zgubnymi
następstwami poprawności politycznej, która zabija wolność
Europejczyków. Tymczasem dla niegdyś mu bratnich lewaków z sąsiadującej
Hiszpanii Polska roku 2007 jest krajem odrażającym, bo nie chce oddawać
czci NKWD-yście znanemu jako Karol Świerczewski, dla którego udział w
okrutnej zagładzie księży i zakonnic w wojnie domowej Hiszpanii był
tylko przerwą w instalowaniu władzy Sowietów w Polsce. Dziką rzeź w
hiszpańskich kościołach, zakonach i seminariach od przemysłu zadawania
bólu i morderstw kwitnącego w narodowo-socjalistycznym systemie III
Rzeszy lub wytrwale dążącym do komunizmu systemie socjalistycznym
Sowietów różni ilość ofiar, nie jakość czynów.
Na niedawne obchody 50-lecia podpisania Traktatów Rzymskich do Berlina
zjechali przywódcy 26 obecnych krajów członkowskich Unii Europejskiej,
a mimo to tzw. Deklarację Berlińską podpisały tylko trzy osoby:
kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, przewodniczący Parlamentu
Europejskiego i właśnie pan Barroso. Pierwszych dwoje to członkowie
jednej partii – niemieckiej CDU, w której skład wchodzą ziomkostwa
dążące do rewizji granic z Polską i Czechami. Wypowiadane półgębkiem
przez prezydentów Polski i Czech niezbyt entuzjastyczne opinie na temat
Deklaracji Berlińskiej zostały uznane za niepoprawne politycznie przez
kreatorów poprawności politycznej w Europie i na świecie. Pan Barroso,
piewca wolności wypowiedzi, nie stanął w obronie panów prezydentów
Polski i Czech. Choć ostrzega przed zgubnymi następstwami poprawności
politycznej, która zabija wolność Europejczyków, pan Barroso może
okazać się równie niespolegliwy, kiedy przyjdzie chronić przed
aresztowaniem tych, którzy publicznie dadzą wyraz nierzadkim w Europie
obawom, że pod etykietą opartej o konstytucję Unii Europejskiej Niemcy
budują IV Rzeszę z wiodącą rolą Prus wyciągniętych z grobu historii ze
względu na zasługi.
Przeciwko obecnemu rozwojowi spraw w Unii Europejskiej wypowiada się
często i stanowczo Ojciec Święty Benedykt XVI. Forsowane rozwiązania z
wykorzystaniem przemocy, podstępu i polityki faktów dokonanych są więc
z natury rzeczy nie do przyjęcia przez katolików. Nie mam tu na myśli
osób jakichkolwiek innych wyznań niż katolików rzymskich, obdarzanych
zależnie od poziomu wypowiadającego się różnymi epitetami – od
fundamentalistów, tradycjonalistów, czy konserwatystów do oszołomów,
oazowców i moherowych beretów. W celu usunięcia tej kłody stale leżącej
na drodze socjalistycznego lub narodowo-socjalistycznego postępu
ludzkości od ponad dwustu lat używa się różnych sposobów wysyłania do
nieba katolików, a zwłaszcza katolickich kapłanów: gilotyny, kuli,
noża, cyklonu B, bunkra głodowego, mrozu, kół samochodu, celi
więziennej, pomówienia, fałszywego oskarżenia i linczu medialnego.
Ewentualnie lansuje się prowadzących wiernych na manowce
nibyduszpasterzy w formie księży patriotów lub księży redaktorów, albo
innych luminarzy z określnikiem "katolicki".
Tuż przed drugą rocznicą odejścia do Domu Ojca Sługi Bożego Jana Pawła
II ulicami Warszawy przeszła wielotysięczna manifestacja w obronie
życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Modlitewny marsz katolików
przeciw zbrodni w gabinetach lekarskich i szpitalach zorganizowało
dwoje lekarzy. Pani dr Urszula Krupa i pan dr Witold Tomczak, posłowie
Rzeczypospolitej Polskiej do Parlamentu Europejskiego zorganizowali
wielotysięczny marsz ludzi domagających się wprowadzenia w życie
podstawowego przesłania Ojca Świętego Jana Pawła II. Trudno o lepsze
wspomnienie postaci Największego z Rodu Słowian.
W czasie trwania marszu wrogowie katolików wysłali kilku z nich do
nieba. Na razie symbolicznie. Są jednak głosy, że nie był to ordynarny
żart, a faktyczna groźba pozbawienia życia: jeżeli nie przestaniesz,
pójdziesz do nieba, jak ks. Popiełuszko. Narastająca agresywność zła
zawsze budziła w Polakach skuteczny opór.
Po 2. kwietnia 2007 r. nadejdą kolejne rocznice. Warto towarzyszące im emocje przekuwać w konkretne czyny.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 13 kwietnia 2007
Szczęść Boże!
Chcąc nie chcąc, jesteśmy wciągani w kolejne kampanie wyborcze: do
parlamentu europejskiego, do sejmu, do samorządu terytorialnego i
wreszcie w prezydencką.
W odróżnieniu od wyborców zabiegający o władzę politycy mają dobre
rozeznanie mechanizmów tzw. demokracji i precyzyjnie odliczają dni
pozostałe do rozstrzygnięć nad urnami wyborczymi. Rozmaite grupy i
grupki, rozpoznawane przez konkurentów jako kliki i szajki, zanim
przekształcą się w komitety wyborcze planują dzień po dniu akcje
medialne, promocyjne, wydarzenia, happeningi i tym podobne próby
zainteresowania sobą opinii publicznej.
Oby jeszcze media uczciwie opisywały to, co dzieje się w przestrzeni
publicznej, oby kierowały się dobrem wspólnym, przynajmniej interesem
swoich czytelników, widzów czy słuchaczy, albo dziennikarską etyką
zawodową wymagającą bezstronności i relacjonowania stanowiska
wszystkich stron sporu. Niestety, w bezstronność mediów nie wierzą
nawet czytelnicy szkolnych gazetek, skoro w telewizji publicznej można
podziwiać oracje dziennikarzy lepiej od ekspertów znających się na
wszystkim, lepiej od polityków reprezentujących interesy wyborców,
lepiej od kapłanów interpretujących kanony wiary. Zapytani o
uprawnienia czy to zawodowe, czy polityczne płynące wygrania wyborów,
czy też kapłańskie ludzie ci milkną. Jasno widać, że ich uprawnienie do
publicznego poniewierania choćby pochodzących z wolnych wyborów
polityków są nadane przez jakieś nieujawnione opinii publicznej gremia
rozgrywające swoje kampanie bez odsłaniania rzeczywistych celów.
Zupełnie inna sytuacja ma miejsce w mediach prywatnych. Tu pozornie
każdy, kogo na to stać, może przebić ofertę konkurenta i kupić
przychylność opiniotwórczego środka masowego rażenia. Ale nie za blok
reklam, choćby najdroższych. Nie za wyrazy wdzięczności w stosunku do
konkretnego decydenta w redakcji. Naturalnie, nie są to doraźne decyzje
ze straganu z pietruszką a rozkładane na dziesiątki lat wielkie
inwestycje kapitałowo-polityczne o charakterze globalnym. Wielkie
stacje telewizyjne i wpływowe czasopisma są tylko po to zakładane, aby
wpływać na opinię publiczną. Tym bardziej jednak drażni sytuacja, w
której jakiś konkretny nadawca czy wydawca udający bezstronnego
opowiada się wyraźnie i bez najmniejszego wstydu za albo przeciw
jakiejś partii lub określonym politykom. Pojawia się pytanie: czy ten
nadawca lub wydawca kupił polityka, czy jest kupiony przez polityka. A
jeśli tak, to jaki jest strategiczny cel całego przedsięwzięcia. Np.
jaki jest cel nieustannego szydzenia z polskich władz wybranych w
demokratycznych wyborach? Czy to już jawne dążenie do destabilizacji
naszego kraju, czy może tylko przygotowywanie wygranej w nadchodzących
kolejnych wyborach np. sławnym obrońcom praw człowieka nigdy nie
zmęczonym budowaniem lepszego jutra ludu miast i wsi.
A propos praw człowieka. Uprawnienie dziennikarza do opowiedzenia się
po jednej ze stron konfliktu jest jak najbardziej dopuszczalne w
obronie obywateli przed nadużyciami władzy, przed okradzeniem ze
zdrowia, dobrego imienia, wolności obywatelskich, czy majątku. Władza
pilnowana przez media może im wiele zawdzięczać, kiedy rzetelne i
dobrze udokumentowane materiały dziennikarskie przyjmie za ważny wkład
do poprawy swojej służby narodowi. Ot, choćby ukróci bizantyjski styl
życia swoich prominentów, politykę rodzinną kończącą się na zadbaniu o
interesy tylko własnej rodziny,. nie wspominając o odmienianej dzisiaj
już przez wszystkie przypadki korupcji, zwykłym złodziejstwie,
partyjniactwie, klientelizmie i wielu innych przywarach władz nie tylko
poprzednich.
Nie trzeba dodawać, że najważniejszym prawem człowieka jest prawo do
życia. Rozpoczęta przedwcześnie kampania przedwyborcza ma więc u
swojego progu spór godny najwyższej uwagi. Imienne wyniki głosowań będą
służyć za plakaty wyborcze, a ludziom pozostanie jeszcze dość czasu na
wyłonienie takich partii, które będą rokować większą wiarygodność i
takich kandydatów do władz państwowych, którzy potrafią dotrzymać
danego wyborcom słowa.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 20 kwietnia 2007
Szczęść Boże!
Jak Polska długa i szeroka słychać radość z decyzji UEFA. Polska i
Ukraina jako gospodarze mistrzostw Europy w piłce nożnej stają przed
nadzwyczajną szansą rozwoju gospodarczego, wręcz cywilizacyjnego,
pokojowej integracji opartej o wspólne interesy. Zachowując pamięć o
tragicznych wydarzeniach z przeszłości, pozostając przy własnej – jakże
rozbieżnej – interpretacji wspólnej historii i niełatwego sąsiedztwa,
Polacy i Ukraińcy razem przystępują do przedsięwzięcia na miarę epoki.
Razom nas bohato, nas ne podołaty!
Jasno określony cel i krótki termin wykonania gigantycznych zadań to
najlepsze gwarancje skuteczności decyzji władz obu naszych słowiańskich
państw, w których niełatwo o zaufanie do rządzących, obywatelskie
posłuszeństwo jest rzadkością, a zdolność do jakichkolwiek wyrzeczeń
dla wspólnego dobra prawie nie istnieje z wyjątkiem sytuacji skrajnego
zagrożenia.
Szacuje się, że przy organizacji i obsłudze mistrzostw Europy powstanie
100 000 miejsc pracy. Spodziewany wzrost zatrudnienia przychodzi w
chwili, w której przeważająca według wielu ocen większość młodych ludzi
chce za pracą wyemigrować, nie godząc się na niskie płace w Ojczyźnie.
Szkoda, że z pierwszych enuncjacji władz wynika, że autostrady, tory,
hotele i stadiony dla potrzeb EURO 2012 będą budować przybysze z Azji a
nie ściągnięci z powrotem do domu wyraźną poprawą zarobków ludzie,
którzy musieli lub chcieli wyjechać za chlebem. Może warto włożyć
więcej wysiłku w wykorzystanie mistrzostw jako środka ratowania ludzi
przed wygnaniem na obczyznę, jako sposobu na ponowne połączenia się
rodzin, jako dowodu do okazania wątpiącym, że właściwie nie ma żadnych
istotnych przyczyn pozostawania z dala od kraju i ponoszenia kosztów
emigracji. Nie mając wątpliwości, co do politycznego charakteru decyzji
UEFA, nie traktujmy całego przedsięwzięcia jako cel sam w sobie, a
uczyńmy z niego wspólnym wysiłkiem dobre narzędzie uporania się z
problemem najważniejszym, jakim jest zagrożenie depolonizacją Polski.
Świat jest pełen emigrantów z Polski i Ukrainy. Dobrze byłoby wreszcie
pozytywnie odpowiedzieć na powtarzające się od lat nawoływania Polonii
o poważny program popierania jej inwestycji w starym kraju, o przyjazne
traktowanie przedsiębiorców i fachowców, którzy chcą zaangażować się w
różne przedsięwzięcia, a zamiast pomocy naszych władz, napotykają na
większe przeszkody i biurokratyczne utrudnienia niż osoby zupełnie z
Polską nie związane. Polacy żyjący za granicą w drugim, trzecim i
dalszych pokoleniach są wiernymi obywatelami swoich krajów, często mają
za sobą wspaniały awans społeczny, mogą się wykazać dobrym
wykształceniem, majątkiem, przedsiębiorczością, wielkimi osiągnięciami
i – co dla nas najważniejsze – dumą ze swoich polskich korzeni,
przywiązaniem do tradycji i bardzo często siłą wiary, jakże wzmocnioną
przez pontyfikat Jana Pawła II. Czy nadal można odrzucać ich gotowość
do inwestowania w Polsce? A niechby EURO 2012 wypełniło jeszcze rolę
narzędzia odzyskiwania osób polskiego pochodzenia dla Polski. Po co nam
pośrednicy, skoro możemy sięgać do nieprzebranych zasobów
doświadczenia, kontaktów biznesowych i energii Polonii.
Od czasu odzyskania suwerenności Polska jest niezawodnym sojusznikiem
Ukrainy, niezwykle mocno angażując się po stronie wzmocnienia
międzynarodowej pozycji naszego wielkiego sąsiada i przyczyniając się
do jego osiągnięć politycznych. Współpraca przy wykonywaniu tysięcznych
zadań na rzecz sukcesu mistrzostw Europy w piłce nożnej w Polsce i na
Ukrainie może też zaowocować przeniesieniem wspólnych interesów na inne
kontynenty, gdzie obok siebie żyją potomkowie emigrantów z obu krajów.
Trochę dobrej woli, trochę wyciszenia wspomnień, trochę
chrześcijańskiego przebaczenia, a już jawi się atmosfera kochanego
przez wszystkich Lwowa, miasta pięknie rozkwitłego siłą różnorodności
mieszkańców.
Może to Lwów powinien być kulturalną stolicą EURO 2012? Przynajmniej u nas we Wrocławi, bylibyśmy tym szczerze zachwyceni!
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 27 kwietnia 2007
Szczęść Boże!
W środę 25. kwietnia 2007r. pod hasłem: Geny nie są na sprzedaż!
Tradycyjne i ekologiczne rolnictwo zamiast GMO! odbył się
MIĘDZYNARODOWY SZCZYT ANTY-GMO NA WAWELU.
Organizatorzy tego niezwykłego wydarzenia – pani Jadwiga Łopata i sir
Julian Rose stojący na czele Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony
Polskiej Wsi nie mają wątpliwości, że przyszłość Polski – jako
najważniejszej w Europie Strefy Wolnej od GMO – wisi na włosku. Presja
ze strony korporacji, by otworzyć rynek dla komercyjnych upraw GMO
staje się coraz silniejsza, mimo, że Polacy powszechnie i stanowczo
odrzucają GMO.
W konferencji na Wawelu wziął udział dr Arpad Pusztai najbardziej znany
na świecie naukowiec badający wpływ organizmów genetycznie
modyfikowanych na zdrowie zwierząt laboratoryjnych, Percy Schmeiser,
kanadyjski rolnik, który od lat prowadzi walkę z firmą Monsanto oraz
Michel Dupont z Francji, uczestnik wieloletniej dramatycznej walki
francuskich rolników przeciw uprawom GMO.
Pani Jadwiga Łopata i sir Julian Rose są przekonani że obecnie Polska
jest pod silnym wpływem lobbingu entuzjastów GMO, co zagraża
zniszczeniem ostatniego bastionu tradycyjnego, proekologicznego
rolnictwa. Stracimy możliwość eksportu naszej żywności poszukiwanej
dlatego, że nie jest skażona organizmami genetycznie modyfikowanymi.
Dr Arpad Pusztai, Węgier który prowadził badania w Anglii, powiedział:
Ponieważ nasza znajomość genomu roślinnego jest słaba, a technologie
składania genów wciąż nie zostały dopracowane, obecne uprawy roślin
genetycznie modyfikowanych zagrażają zdrowiu ludzi i mogą przynieść
szkodę środowisku naturalnemu. Ryzyko nieprzewidywalnych efektów
ubocznych jest znacznie większe niż jakiekolwiek potencjalne korzyści.
Nie wolno nam dopuszczać do spożywania produktów tej raczkującej nauki
i musimy zakazać uwalniania roślin genetycznie modyfikowanych do
środowiska, skąd ich nie będzie można już nigdy wycofać…
Percy Schmeiser z Kanady alarmował:
Walczymy z Monsanto z bardzo ważnego powodu. Zniszczyli to, co moja
żona i ja wyhodowaliśmy przez ponad 50 lat. Nasze nasiona rzepaku były
odporne na najróżniejsze choroby, jakie występują na stepach.
Zniszczyli to, co było wynikiem naszych badań i upraw. Jestem
przekonany gdybym ja to zrobił na polach firmy Monsanto, poszedłbym do
więzienia. Ale im wolno skażać nasze pola i niszczyć dzieło naszego
życia. I na dodatek to oni wnieśli do sądu sprawę przeciw mnie. Gdy w
1996 r. został wprowadzony genetycznie zmodyfikowany rzepak, nie było
nikogo, kto potrafiłby nam powiedzieć, co z tego wyniknie. Dziś na
całym świecie są ludzie świadomi tych skutków dzięki naszym
doświadczeniom: skażenia, zubożenia różnorodności gatunkowej,
zanieczyszczenia czystego materiału siewnego i odebranie prawa wyboru…
Guy Kastler z Francji wystąpił z ostrzeżeniem:
Francuscy rolnicy sprzedają większość swych produktów we Francji i w
Europie, czyli na rynkach znanych z nieakceptowania GMO. Najmniejsze
zagrożenie skażeniem przez GMO spowoduje utratę zaufania klientów i
bankructwo wielu tysięcy rolników. W interesie francuskiego rolnictwa
leży ochrona jego najbardziej dochodowego rynku, a nie ryzykowanie jego
utraty w imię pogoni za mniej dochodowym rolnictwem niszowym dzięki
któremu wzbogacą się jedynie ponadnarodowe firmy produkujące nasiona…
Odpowiadając na zaszczycające mnie zaproszenie organizatorów wygłosiłem
wykład lekarza epidemiologa pt. ZAGROŻENIA ZDROWIA ZE STRONY ORGANIZMÓW
GENETYCZNIE MODYFIKOWANYCH a do materiałów konferencyjnych dołączyłem
swój Głos pierwszy do wydania polskiego światowego bestsellera J. M.
Smitha NASIONA KŁAMSTWA (ang. SEEDS OF DECEPTION), wydawnictwo Fundacji
PRO SCIENTIAE z Poznania właśnie trafiające do rąk czytelników.
Oto początkowy fragment mojego wstępu do książki NASIONA KŁAMSTWA:
Od kilkunastu lat wszystko co żyje na naszym świecie jest przedmiotem
eksperymentu. Kilkanaście lat w dziejach życia na Ziemi to chwila bez
znaczenia, chyba, że akurat wydarzy się katastrofa. Od uderzenia
meteorytu podobno wyginęły dinozaury. Od ciosów obecnie zadawanych
naturze może paść drzewo życia dobrze zakorzenione na naszej planecie i
wyrosłe w oparciu o zrozumiały dla nas plan.
Dzięki geniuszowi ludzkiego intelektu poznajemy reguły genetyki.
Człowiekowi jednak nigdy nie wystarcza sam opis rzeczywistości. Nie
oglądając się na konsekwencje, każde odkrycie musi wykorzystać dla
zysku. Wszak uświęca środki cel wojny – wojny o panowanie nad światem
toczonej na froncie gospodarki, przechodzącym od czasu do czasu w
działania militarne. A wojna, jak wiadomo, jest matką wynalazków. W tym
przypadku – tworzenia nowych organizmów.
Jednostki biologiczne, zdolne do replikacji i przenoszenia materiału
genetycznego, w których materiał genetyczny został zmieniony w sposób
niezachodzący w warunkach naturalnych, powinny być zamknięte w
hermetycznie szczelnych budynkach o podwójnej pancernej pokrywie, która
natychmiast zalewana jest formaliną, kiedy tylko zaistnieje ryzyko ich
uwolnienia do środowiska. W brytyjskim hrabstwie Kent w tak zbudowanej
szklarni prowadzona jest hodowla genetycznie modyfikowanego tytoniu.
Ale nawet najbardziej kosztowne zabezpieczenia nie budzą zaufania.
Badania opinii publicznej w Unii Europejskiej, okazują się nie tylko
miażdżące dla żywności genetycznie modyfikowanej, lecz także ujawniają,
że tylko co czwarty Europejczyk wyraża zgodę na produkcję pod rządami
obowiązującego prawa środków farmakologicznych metodami rolnictwa
molekularnego w zamkniętych szklarniach. Tymczasem wynajęte przez
właścicieli patentów na transgeny psy wojny działające w nauce,
polityce i gospodarce uparcie zabiegają o proliferację biologicznej
broni masowego rażenia.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 4 maja 2007
tylko audio
Felieton w Radio Maryja, 11 maja 2007
Szczęść Boże!
Już nie dyskutujmy – powiedział w dniu 10 maja 2007r. wicemarszałek
Sejmu pan Jarosław Kalinowski, nie dopuszczając do kolejnej wymiany
zdań w sprawie systemu ochrony zdrowia w Polsce.
No właśnie. Już nie dyskutujmy a zacznijmy rozliczać za dostrzegalne
przez wszystkich osiągnięcia. Niech rozliczy każdy według swojej wiedzy
i doświadczenia. Każdy pacjent i jego bliscy, każdy lekarz, każda
pielęgniarka i wszyscy inni pracownicy ochrony zdrowia i ich rodziny.
Każdy ekspert i prognosta, zarówno ten, który podnosi alarm w związku z
lawinowo narastającą depolonizacją Polski, jak i ten, który liczy
bieżące i przyszłe zyski z tego procederu. Już nie dyskutujmy.
Zacznijmy się ratować.
W maju 2007 roku należy zdać sobie sprawę, że pustkę po wypędzonych za
granicę lekarzach i pielęgniarkach przez krótki czas wypełnią emeryci,
a po ich odejściu pozostałym jeszcze w kraju Polakom pozostanie tylko
najbardziej popularyzowana forma znachorstwa, jaką jest medycyna
reklamowa. Zgodnie z instrukcją płynąca z telewizyjnych reklam
cierpiący ludzie będą czytać ulotki albo konsultować się z farmaceutą,
ale już nie z lekarzem. Wobec braku lekarzy, ludziom innych zawodów
pozostanie samodiagnozowanie się w oparciu o informacje zawarte w
ulotce napisanej przez producenta środka farmaceutycznego albo też
poleganie na rozpoznaniu, które postawi farmaceuta, czy to przez
okienko nad apteczną ladą, czy może na zapleczu apteki, ale zawsze z
naruszeniem ustawy o zawodzie lekarza. System lecznictwa oparty o
sprzedaż leków bez recepty i zastąpienie lekarzy ulotkami i
farmaceutami byłby niezłym tematem dla kabaretu, gdyby nie tragiczne
skutki kumulujących się dawek środków przeciwbólowych bez umiaru
przyjmowanych przez ludzi bezskutecznie szukających możliwości
wyleczenia przyczyn a nie tylko znieczulenia bólu.
Uprawiane przez miliony Polaków samodiagnozowanie się i samoleczenie
według wskazań reklam telewizyjnych nie znajduje żadnego odporu ze
strony władz państwowych, tym samym obciąża polityków odpowiedzialnych
za zdrowie narodu. Równoczesna silna zależność prasy, radia i telewizji
od reklamodawców powoduje, że w Polsce nie może zadziałać
charakterystyczny dla zachodnich demokracji wentyl bezpieczeństwa w
postaci niezależnego dziennikarstwa. W rezultacie reklama leków
przeciwbólowych goni reklamę artykułów spożywczych będących przyczyną
bólu, bo nafaszerowanych substancjami wzmacniającymi smak i zapach,
konserwantami, farbami i aromatami, a konsument ogłupiany już od
dzieciństwa reklamami nie ma szans na wyrobienie sobie opinii o
rzeczywistej wartości i prawdziwych zagrożeniach ze strony
reklamowanych produktów.
O kilku dni brytyjskie media szeroko komentują najnowsze doniesienia
naukowe o skutkach spożywania chemikaliów dodawanych do artykułów
spożywczych. Polskie środki masowego przekazu, łącznie z publicznym
radiem i telewizją, mającymi za podatki i abonament realizować misję
społeczną, milczą – jak zwykle – w takiej sprawie, nie chcąc narażać
się reklamodawcom.
A sprawa jest pierwszorzędnej wagi i do tego pochodzi z miarodajnego
źródła. Oto Uniwersytet Southampton na zlecenie Food Standards Agency,
czyli Agencji ds Standardów Żywności brytyjskiego rządu, przeprowadził
badania dzieci w wieku od trzech do dziewięciu lat, w których
pożywieniu znalazły się artykuły spożywcze, zawierające takie barwniki,
jak: tartrazyna – E 102, czerwień koszenilowa – E 124, żółcień
pomarańczowa S – E 110, azorubina – E 122, żółcień chinolinowa E 104 i
czerwień allura AC – E 129. Badania dotyczyły również najbardziej
niebezpiecznego konserwantu, jakim jest benzoesan sodu E 211.
Przeprowadzono pomiary przeciętnego spożycia tych dodatków do żywności
oraz ich wpływ na zachowanie małych konsumentów. Potwierdziły się
wcześniejsze doniesienia, że dzieci narażone na chemikalia dodawane do
żywności i napojów wykazują nadmierną pobudliwość ruchową, trudności z
koncentracją, napady złego zachowania i reakcje alergiczne. Wchodzący w
skład Agencji ds Standardów Żywności Komitet ds. Toksyczności
chemikaliów w środkach spożywczych uznał, że wyniki badań mają ważne
znaczenie dla zdrowia publicznego.
Wyniki pierwszych prac badawczych sprzed siedmiu lat znanych jako
badania na Wyspie Wight wykazały, że eliminacja barwników i innych
dodatków z pożywienia może przynieść istotną poprawę zachowania dzieci.
Jednak w 2002 roku Komitet ds. Toksyczności chemikaliów w środkach
spożywczych stwierdził, że te wyniki nie pozwalały na wyciągnięcie
ostatecznych wniosków i zlecił kolejne badania.
Ale pod wrażeniem obecnych doniesień większość brytyjskich sieci
detalicznych dostosowuje do narastającego niepokoju konsumentów swoją
politykę w stosunku do syntetycznych barwników i aromatów, łącznie z
ich zupełnym wycofaniem z napojów bezalkoholowych sprzedawanych pod
własną marką.
Ze swej strony muszę dodać, że związek wielu dodatków do żywności z
chorobami alergicznymi skóry, zwłaszcza z pokrzywką czy atopowym
zapaleniem skóry jest znany lekarzom od dziesiątków lat, ale skoro
obecnie w Polsce lekarzy ubywa, to i nie ma kto ostrzegać konsumentów
przed masowym i bezkrytycznym poddawaniem się presji reklam napojów i
innych artykułów spożywczych pełnych szkodliwych chemikaliów.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 18 maja 2007
Szczęść Boże!
“Sprawa dla Reportera” należy od lat do najbardziej popularnych
programów publicznej Telewizji Polskiej. Pani redaktor Elżbieta
Jaworowicz przedstawia poruszającą dokumentację filmową ludzkich
nieszczęść, docieka ich przyczyn i wreszcie stawia winowajców pod
pręgierz opinii publicznej.
Zadaniem tego programu jest zderzyć wypowiedź ofiary i jej kata. Zwykły
szary człowiek: mieszkaniec, pracownik, przedsiębiorca to z reguły
osoba pokrzywdzona, a przedstawicielowi administracji państwowej czy
samorządowej pisana jest rola winowajcy. Na sali nie może też zabraknąć
szczerych obrońców ludu: posłów, senatorów, działaczy społecznych,
autorytetów naukowych, prawnych i moralnych. To oni rozsądzają spory,
wyjaśniają i doprowadzają do sytuacji, w której red. Jaworowicz może
postawić kropkę nad i w postaci potwierdzenia tezy zawartej w
wyjściowym materiale filmowym.
Na arenie studia telewizyjnego dochodzi do ostrej wymiany słów, kłótni
i niekontrolowanych wybuchów emocji. Na szczęście – nieszczęście
program jest nagrywany z kilkutygodniowym wyprzedzeniem i do emisji
pozostaje sporo czasu na zgrabne poszatkowanie i poklejenie materiału,
który nawet po ocenzurowaniu zapiera dech w piersiach widzów TVP.
Dyskusja telewizyjna, której nagranie odbyło się w połowie maja 2007r.
miała na celu potwierdzić wyjściową tezę o tym, że wbrew nadziejom
Polska nadal nie jest Polską naszych oczekiwań, a to z powodu
krzywdzącego ludzi prawa i bezduszności urzędników.
Główne miejsce po stronie oskarżycieli zajmował pan prezes Roman
Kluska, zaś miejsca zarezerwowane dla oskarżanych osób i instytucji
przydzielono przedstawicielkom urzędu wojewódzkiego i państwowej
inspekcji sanitarnej. Mając zaszczyt być ulokowanym obok
reprezentującej Główny Inspektorat Sanitarny wybitnej znawczyni prawa
sanitarnego w zakresie bezpieczeństwa żywności, z przykrością
wysłuchiwałem bojowych okrzyków pani red, Jaworowicz, głoszącej
publicznie – choć poza mikrofonem – jaką to niechęć żywi do sanepidu z
powodu nieżyciowych wymagań sanitarnych, które niszczą drobną
przedsiębiorczość i nie pozwalają w naszym kraju na rozwój produkcji
całego szeregu atrakcyjnych wyrobów, takich samych, jakimi chlubi się
wieś grecka, włoska, czy francuska – od plejady serów krowich, kozich i
owczych po rozmaitość wyrobów mięsnych i innych pyszności. No po prostu
sanepid kładzie się kłodą na drodze do dobrobytu polskiej wsi.
Mając w pamięci nieraz formułowane przez partyjnych bonzów PRLu
oskarżenie, że sanepid przeszkadza, bo nie pozwala, aby Polska rosła
siłę, a ludzie żyli dostatniej, zacząłem nie na żarty przymierzać się
do publicznego starcia o dobre imię państwowej inspekcji sanitarnej,
której w obecnym czasie można wiele zarzucić, ale na pewno nie
nadgorliwość w działaniach na rzecz ochrony zdrowia publicznego.
Niedoczyszczona ze starych i opanowana przez nowych partyjnych
nominatów, od lat wykrwawiana przez redukcję kadr, zagrażającą reductio
ad absurdum jeśli chodzi o osiąganie ustawowych zadań, i co rusz to
paraliżowana przez rozmaite wcielenia Wielkiego Brata, służba
sanitarno-epidemiologiczna wymaga ze strony Polaków silnego wsparcia za
profesjonalizm kierujący się kodeksem etyki lekarskiej i
bezkompromisowe egzekwowanie prawa sanitarnego. Oczywiście, usytuowanie
Państwowej Inspekcji Sanitarnej w podległości do ministra zdrowia w
praktyce czyni tę służbę kontrolą wewnętrzną resortu zdrowia, np. w
obszarze nadzoru nad jednostkami podległymi ministrowi zdrowia albo
polityki zdrowotnej, za którą odpowiada minister zdrowia. Tu trzeba
szukać przyczyn ludzkich dramatów na masową skalę, których można byłoby
uniknąć, gdyby w obronie zdrowia publicznego mógł stanąć inspektor
podległy nie ministrowi zdrowia, a tym samym nie radzie ministrów
rządzących się rozmaitymi interesami a Sejmowi, tak jak podległa
Sejmowi jest Państwowa Inspekcja Pracy. Warto zauważyć, że zakres zadań
Państwowej Inspekcji Pracy jest nieporównywalnie mniejszy i mniej
skomplikowany od zakresu zadań Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Skoro
Państwowa Inspekcja Sanitarna w znaczącym zakresie swojej działalności
jest kontrolą wewnętrzną ministra zdrowia, to Inspekcja Weterynaryjna
jest w całości kontrolą wewnętrzną ministra rolnictwa i rozwoju wsi. A
jak wiadomo, pies nie gryzie własnego ogona, nawet, jeżeli za nim goni.
Wymieniłem dopiero dwie instytucje zajmujące się urzędową kontrolą
żywności, a przecież jest ich znacznie więcej, łącznie co najmniej
osiem. Wszystkie inspekcje mają swoje ustawowe obowiązki do wykonania,
swoich przełożonych na szczeblu centralnym i terenowym, siedziby,
transport, obsługę prawną i każdą inną. I wszystkie razem rozpoznawane
są jako sanepid!. Naprawdę! Nawet przez samą panią redaktor Jaworowicz
i samego pana prezesa Kluskę! Czy to nie zadziwia, że osoby tak dobrze
poinformowane i tak opiniotwórcze nawet nie wyobrażają sobie, do
jakiego rozproszenia doszło w zakresie urzędowej kontroli żywności, nie
wiedzą, za co odpowiadają poszczególne inspekcje i jakie są aktualnie
obowiązujące przepisy sanitarne. A co wobec tego mają powiedzieć
właściciele drobnych gospodarstw rodzinnych? Ciężko pracujący od rana
do nocy rolnicy, którzy nie mają żadnego dostępu do informacji prawnej
i nie mieli żadnych szans dowiedzieć się o wejściu w życie na początku
2007r. Rozporządzenia Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 15
grudnia 2006r. w sprawie szczegółowych warunków uznania działalności
marginalnej, lokalnej i ograniczonej, który to przepis prawny dopuszcza
idącą w nawet w tony tygodniowo produkcję mlecznych, mięsnych i rybnych
wyrobów polskiej wsi do międzynarodowej konkurencji o klientów
szukających radości z dobrego jedzenia, oczywiście charakteryzującego
się bezwzględnie gwarantowanym siłą Państwa Polskiego bezpieczeństwem
dla zdrowia i życia konsumentów.
Objaśnienie w tej sprawie pan prezes Roman Kluska otrzymał już po
nagraniu. Publicznego starcia o sanepid nie było. Podkreślić wypada
wspaniałe przesłanie innych wątków dyskusji kierowanej przez panią red.
Elżbietę Jaworowicz.
Ta “Sprawa dla Reportera” ma ukazać się 29. maja 2007r. i powinna być
dedykowana wszystkim odpowiedzialnym i za niezrozumiałe prawo i za brak
popularyzacji prawa, kiedy może ono dobrze służyć ludziom. Wyczulonym
na próby zniewolenia Polakom łatwo dostrzec, że obok totalitaryzmu
czerwonego i brunatnego istnieje także totalitaryzm złoty, od koloru
złota, które niszczy wszystko co dobre na tym świecie. Jednym z celów
totalitaryzmu złota – pieniądza jest zagłada gospodarstw rodzinnych i
zmonopolizowanie produkcji żywności za pomocą narzucania narodom tak
skomplikowanego prawa, że ani nie da się go wykonać, ani wyegzekwować.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
brak audio
Felieton w Radio Maryja, 25 maja 2007
Szczęść Boże!
Jak kapłan o duszę, tak lekarz o ciało każdego człowieka walczy bez
wytchnienia. W efekcie obie te misje doskonale uzupełniają się. Walka o
każdy dzień, tydzień, miesiąc i rok życia ciała człowieka najczęściej
owocuje dojrzałością zamieszkałej w tym ciele duszy. Dojrzałością
cieszącą Pana Boga, duszpasterzy i bliźnich. Zwykle inne jest
postrzeganie świata przez człowieka w pełni sił, do tego łatwo
ulegającego pokusom, inne u tej samej osoby, która w ciągu jednej
sekundy staje się śmiertelną ofiarą wypadku i konając, zdaje sobie
nagle sprawę, że traci nie tylko życie doczesne, ale przede wszystkim
wieczne. Jeszcze inną wizję świata ma ktoś, kto nawet ciężko chorując,
dzięki podtrzymywanej przez lekarzy świadomości zdąży pogodzić się z
Panem Bogiem i dać zadośćuczynienie bliźnim. Zdąży, o ile będzie miał
dostęp do kapłanów i lekarzy.
Zbieżność celów misji kapłanów i medyków, czyli lekarzy dusz i ciał,
była i jest intuicyjnie rozpoznawana od zarania ludzkości przez
wszystkie ludy przydzielające prawie zawsze tym samym osobom obowiązki
i przywileje związane z uzdrawianiem i cielesnych i duchowych
dysfunkcji ludzi potrzebujących pomocy. Dla tych nielicznych w skali
rozwoju istoty ludzkiej, którzy dotychczas mieli możność poznać Dobrą
Nowinę, wszystko jest jasne. Ozdrowieńcza moc wiary i modlitwy jest
poza wszelką wątpliwością znana każdemu chrześcijaninowi i
udokumentowana nie tylko w Piśmie Świętym, lecz także osobistym
doświadczeniem wielkiej rzeszy chorych i ich rodzin. Medycyna jako
nauka empiryczna opierać się powinna na dowodach i dowody na cudowne
uleczenia tych, którzy zaufali potędze wiary i modlitwy, nie mogą być
pomijane przez medycynę,.
Z uwagi na swoją rolę społeczną kapłani i lekarze w każdej normalnej
społeczności cieszą się szacunkiem odpowiadającym wartościom, którym
służą. Żądna normalna społeczność nie głodzi swoich kapłanów i lekarzy.
Jednak stosunek do dóbr materialnych zależy od jednego lub drugiego
powołania. Inny jest u osób życia konsekrowanego, inny u lekarzy. Są
ludzie obdarzenia łaską obydwu powołań. Ale od nikogo nie można żądać,
aby postępował zgodnie z powołaniem, którego po prostu nie ma. Dla
dobra wspólnego nie wolno na ludzi zastawiać pułapek. Każdy jest omylny
i grzeszny i może się zdarzyć, że dopuści się przestępstwa, nawet
zbrodni. Z wielką korzyścią dla dobra wspólnego jest minimalizować
szkody czynione przez błądzących kapłanów i lekarzy, dyskretnie i
skutecznie wykorzystując wewnętrzne systemy nadzoru i kontroli w
diecezjach, zakonach i izbach lekarskich. Kiedy te systemy nie
działają, ludzie sprzeniewierzający się swojemu powołaniu w poczuciu
bezkarności wychodzą daleko poza ślubowane lub przyrzeczone normy
zachowania i naruszają obowiązujące wszystkich prawo. Aparat ścigania i
wymiar sprawiedliwości muszą wykonywać swój obowiązki bezstronnie i
skutecznie, zachowując nie więcej poszanowania dla wizerunku człowieka
oskarżonego i skazanego niż nakazuje prawo, nawet jeśli ujawniane w
ramach prawa fakty przynoszą szkodę winowajcom.
Trzeba jednak dodać, że ujawnienie nieprawości pojedynczej osoby
cieszącej się zaufaniem publicznym rzuca cień na wszystkich pełniących
taką samą rolę społeczną. Jeżeli jest to osoba winna, spotyka ją
zasłużona kara. Ale na pozostałych spada kara niezasłużona. Mało tego.
Kara spada na ludzi, którym zabrano zaufanie do kapłanów i lekarzy, na
naród nagle osierocony, odarty z poczucia bezpieczeństwa, pozbawiony
pomocy w sprawach najważniejszych, dotyczących ratowania życia
wiecznego i doczesnego. Winowajca wie, za co cierpi. A za co cierpi
naród? Za co cierpią ludzie w potrzebie, którym odebrano dostęp do osób
wypełniających role kapłanów i lekarzy, role uznawane za niezbędne w
każdej ludzkiej społeczności czy to zamieszkałej w dżungli
afrykańskiej, czy też wielkomiejskiej?
Stąd w interesie publicznym, nie żadnym kastowym, jak się niektórym
wydaje, jest umacnianie przekonania, że stan kapłański i lekarski
dysponują doskonałymi mechanizmami samooczyszczania się z osób
niegodnych deklarowanego powołania. Zobaczyć, to uwierzyć. Ludzie
widząc, że przypadki faktycznych przestępstw i zawinionych przez
lekarzy błędów systematycznie spadają, przywrócą zaufanie do
przedstawicieli tego zawodu, bez których przecież żyć się nie da.
Wówczas nawet zmasowane akcje przeciwko lekarzom spalą na panewce, tak
jak spełzło na niczym propagandowe bombardowanie Kościoła Katolickiego
w naszym kraju. Na wielu księży i zakonników bez winy nałożono
niezasłużoną karę w postaci wykreowanego odium społecznego, ale
fałszywe oskarżenia miały nikły wpływ na podważenie zaufania Polaków do
kapłanów. Kościół wyszedł obronną ręką, bo był czysty. W obronie
duszpasterzy stanęli wierni. Wiedząc, co mogą stracić, wystąpili
przeciwko próbom ograbienia z zaufania do kapłanów. Ta próba
zawłaszczenia świadomości Polaków się nie powiodła, choć okradła
niektórych z religijności.
Antyreligijność jest chorobą ciężką, ale uleczalną. Można powiedzieć,
że to choroba wieku dorastania do pełni człowieczeństwa, z upływem lat
ustępującą w miarę pojawiania się w życiu każdego człowieka dowodów na
to, że jest się tylko człowiekiem. Kruchym, słabym i wcale nie
wszechmocnym. Niektórzy mają szczęście doznać łaski cudu, w jednej
chwili diametralnie zmienić swój światopogląd i z zaciekłych wrogów
wiary stać się ufnymi dziećmi Bożymi. Inni muszą po prostu dożyć do
tego zwrotnego momentu w swoim życiu. Jest to niemożliwe bez udziału
ludzi, których powołaniem jest ochrona życia i zdrowia ludzkiego,
zapobieganie chorobom, leczenie chorych i niesienie ulgi w cierpieniu.
I to jest jeden z najważniejszych powodów, dla których należy stanąć w
obronie zawodu lekarskiego, którego wyjątkowa w skali świata
poniewierka zaczęła się w Polsce za Stalina i trwa nadal.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 1 czerwca 2007
Szczęść Boże!
Szerokim echem niesie się po Polsce i całym świecie jedyna w swoim
rodzaju wojna psychologiczna z lekarzami. Trudno przewidzieć, do czego
jeszcze może dojść, ale już dotychczasowy rozwój wypadków nie znajduje
precedensu w cywilizowanym świecie i wprost poraża ładunkiem wrogości w
stosunku do zawodu lekarza. Dzień w dzień słychać coraz to bardziej
oburzające wypowiedzi na temat lekarzy, a nawet pełne pogardy w
stosunku do medycyny, n. p. szpitalnej. I kto to mówi! Można się
zapytać: gdzie my jesteśmy? Na jakim etapie rozwoju cywilizacyjnego? Do
czego doprowadzi ta wojna z medycyną?
W dniu dziecka nie sposób nie odnieść się do chyba najbardziej podłego
aktu przemocy wobec lekarza. Każdy, kto słyszał wypowiadane przez łzy
słowa dr Ewy Sowińskiej, wypełniającej swoją lekarską misję w roli
rzecznika praw dziecka, zdaje sobie sprawę, co może spotkać lekarzy,
gdy postępują zgodnie ze swoim sumieniem. Uważam, że wyemitowane w dniu
31 maja 2007 r. słowa dr Sowińskiej, mają tak nadzwyczajną wartość
dokumentacyjną, że należy ich nagranie wielokrotnie powtórzyć, a tych,
którzy korzystają z nowoczesnej techniki będącej w coraz
powszechniejszym użyciu, zachęcić do ściągnięcia pliku mp3 z adresu
internetowego http:// [www[1].radiomaryja.pl]2007.05.31.akt02.mp3 na
swoje odtwarzacze i udostępniania go innym, którzy jeszcze nie wiedzą,
na jakim świecie żyją.
Prowokacja, lżenie, oczernianie, szydzenie nalezą do odrażającego
arsenału brunatnych i czerwonych bojówkarzy, zawsze były i są nadal,
także w Polsce, chętnie wykorzystywane do napaści z powodów
religijnych, rasowych czy narodowościowych, i to – o dziwo – w naszym
kraju najczęściej są to ataki ze strony antypolskich i antykatolickich
mniejszości na większość, ale żeby napadać na lekarzy i medycynę! To
dopiero aberracja! Ludzie pod wpływem tego rodzaju nagonki zaczynają
widzieć w każdym lekarzu przestępcę i w sytuacjach krytycznych
dopuszczają się agresji słownej, a nawet czynnej napaści w stosunku do
lekarzy sumiennie wypełniających swoje obowiązki. Pełni poświęcenia
pacjentom, nie wychodzący przez po pół tygodnia ze szpitala, z
oczywistych względów utrzymujący swoją wiedzę na aktualnym poziomie
światowym, są zmuszani do nierównej walki o dobre imię własne i swojego
zawodu. Wiedza będąca dorobkiem całego życia, umiejętności zdobyte z
praktyką liczoną na dziesiątki lat, motywacja wynikająca z powołania i
silnego poczucia misji, nagle okazują się problematyczne, podjęte przez
lekarzy decyzje są podważane, każdy kto chce wypowiada się jakby
dysponował wiedzą specjalną. Nieuchronny zgon osoby bliskiej,
nieuniknione pogorszenie stanu zdrowia, wysoce prawdopodobne powikłania
leczenia farmakologicznego, czy zabiegu operacyjnego bywają powodem
niekończącej się fali oskarżeń i pomówień, a doniesienie o podejrzeniu
przestępstwa ląduje na biurku prokuratora. Lekarzowi, któremu w Polsce
nie przysługuje żadna ochrona zagwarantowana w Kodeksie Pracy innym
zawodom, przychodzi w ramach czasu wolnego od zajęć służbowych
dodatkowo tłumaczyć się na policji, w prokuraturze i w sądzie z
ułomności ciała i psychiki pacjenta oraz z wadliwości systemu opieki
zdrowotnej. Na bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia lekarz narażony
jest w pomocy wyjazdowej. Kiedy nie zdoła wytłumaczyć się w przypadku
opóźnionej interwencji pogotowia ratunkowego, które nie może przedrzeć
się przez zakorkowane ulice, może paść ofiarą linczu. Do pobić lekarzy
dochodzi nawet w szpitalnych izbach przyjęć. Czy to już dżungla?
Położyć kres temu dramatowi medycyny w Polsce może tylko publiczna
dyskusja pomiędzy oficjalnymi przedstawicielami wszystkich stroni
konfliktu. Zdrowie Polaka, na którego straży zgodnie z konstytucją mają
stać władze publiczne, nie może być zabawką w rękach polityków, ani też
kartą przetargową w politycznych rozgrywkach, czy grą na
skompromitowanie takiej czy innej partii politycznej. Jak wiadomo, rząd
nie tylko się wyżywi, ale i się wyleczy. Oprócz możnych i wpływowych,
którzy mają zawsze zagwarantowany dostęp do nowoczesnej medycyny, jest
w Polsce kilkadziesiąt milionów ludzi mało- lub średnio-zamożnych z
przerażeniem przyglądających się rozwojowi spraw. Dziesiątki milionów
ludzi liczą na stały i niezakłócony dostęp do lekarza w przychodni i
szpitalu. Należą do nich rodziny oczekujące dziecka, rodzice małych
dzieci i rodziny osób w podeszłym wieku, ludzie przewlekle chorzy i
cierpiący na schorzenia, które w razie braku pomocy lekarskiej mogą
doprowadzić do nagłego zgonu, wreszcie ludzie odczuwający silne bóle, w
różnych stadiach ciężkich chorób, którym ulgę w cierpieniu może
przynieść tylko lekarz. Te dziesiątki milionów ludzi płacą rozmaite
daniny na utrzymanie naszego wspólnego dobra – Państwa Polskiego. W
zamian oczekują cywilizacyjnego minimum, którym jest bez wątpienia
niezawodny system opieki zdrowotnej. Niezawodnego systemu opieki
zdrowotnej nie da się zamienić niczym. Ani pysznieniem się z wysokiego
tempa rozwoju gospodarczego, ani perspektywą korzyści z Euro 2012.
Ludziom, którzy nie otrzymują na czas właściwej pomocy lekarskiej,
wysokie tempo rozwoju gospodarczego i korzyści z Euro 2012 są zupełnie
obojętne, a powtarzanie ich w zamian za natychmiastową naprawę chorego
lecznictwa, budzi najgorsze wspomnienia propagandy PRLu.
Zaskakuje milczenie Naczelnej Izby Lekarskiej. Przynależność do izb
lekarskich jest obowiązkowa, a opłacanie składki członkowskiej wymagane
prawem, od zaległych składek nalicza się odsetki ustawowe. Po dodaniu
przychodów z innych źródeł, choć po odjęciu kosztów utrzymania
struktury, kadr i finansowania szeregu zadań wysokiej rangi państwowej,
dałoby się zapewne opłacić profesjonalną kampanię informacyjną w
obronie godności zawodu lekarza i w obronie zaufania pacjentów do ich
lekarzy.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 8 czerwca 2007
Szczęść Boże!
Nie ma pieniędzy na podwyżki dla lekarzy. Członkowie rządu z premierem
i wicepremierami na czele, koalicja i korzystająca z niebywałej okazji
opozycja powtarzają bez zająknięcia: lekarzom należy się więcej, płace
lekarzy są niesprawiedliwie niskie, za ciężką i odpowiedzialną pracę
trzeba lekarzy właściwie wynagradzać. I tu jest dowód na zmianę
myślenia rządzących w Polsce. Na zmianę w stosunku do wczesnych lat
siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Z programu studiów lekarskich, już
nie pamiętam na którym roku, wynikał wtedy obowiązek uczestnictwa w
zajęciach z filozofii. Prowadzący te zajęcia zapiekli teoretycy
marksizmu czasami zapraszali praktyków marksizmu-leninizmu, dzięki
czemu raz mojej grupie przytrafiło się wysłuchać wystąpienia samego
sekretarza ds. nauki Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej
Partii Robotniczej.
Figura to była wysoko postawiona w aparacie faktycznej władzy PRLu i
wypowiadane przez takiego wielmożnego pana słowa znaczyły dokładnie to,
co było doktryną ówczesnej władzy. Trzeba przyznać, że komunistyczna
nowomowa, choć w swoich intencjach z gruntu załgana, była bardziej
składna od obecnego bełkotu polityków. Zresztą wtedy politycy w Polsce
nie występowali, bo i po co w totalitaryzmie politycy. Byli za to
aparatczycy przybliżający masom jedynie słusznie decyzje przyjęte przez
ostatni zjazd partii. W zakładach pracy, w PGR-ach i na uczelniach
jakieś niezliczone rzesze żołnierzy frontu propagandy wyjaśniały
robotniczym aktywistom i studenckim warchołom sytuację
społeczno-ekonomiczną PRLu i przekonywały, że to co ludzie uważają za
złe, jest “wedle” partii dla nich dobre. W odróżnieniu od indoktrynacji
płynącej z radia i telewizora, podczas takiego spotkania z żywym
wcieleniem władzy ludowej można było stawiać pytania. Korzystając więc
z obecności tak wysoko postawionego aparatczyka PRLu na naszym
seminarium z filozofii, zadałem pytanie czy będą podniesione płace
lekarzy. W odpowiedzi padło coś w rodzaju pogróżki: “do końca studiów
macie jeszcze dużo czasu” i stwierdzenie, które do dzisiaj pojawia się
w połajankach udzielanych lekarzom, ale dopiero teraz po raz pierwszy w
powojennej historii Polski przestało być doktryną państwową: “my wiemy,
że lekarze i tak mają bardzo dobrze, bo biorą łapówki i dlatego nie
podnosimy im pensji”. Przekonanie, że lekarzom nie należy się płaca
godna ich pracy, bo prawdziwe wynagrodzenie otrzymują w szarej strefie,
warto zderzyć z sytuacją lekarza spod Hrubieszowa, któremu za przyjęcie
przed sześciu laty prezentu w postaci 3 kilogramów wieprzowiny policja
grozi ośmioma latami więzienia. Objęta tajemnicą lekarską dokumentacja
pacjentów ośrodka zdrowia w gminie Dołhobyczów została skserowana przez
czterech policjantów i jej zawartość nie jest już intymną wiedzą
człowieka o samym sobie, który jako pacjent szukający pomocy dzieli się
nią z wybranym lekarzem. Ktoś powie, że skoro skserowano dokumentację
lekarską pacjentów pełniącego rolę lecznicy rządowej szpitala MSWiA
przy ul. Wołoskiej w Warszawie, to przypadek pogwałcenia tajemnicy
lekarskiej w Dołhobyczowie jest wagi marginalnej: tu wyniesiono
przeszłość chorobową polityków z pierwszych stron gazet, a tam
mieszkańców maleńkiej gminy na wschodnich kresach. A jednak wbrew
obłąkańczej wizji świata należy stanowczo bronić prawa każdego, ale to
każdego człowieka do pomocy lekarza bez ryzyka złamania tajemnicy
lekarskiej. Dochowanie tajemnicy przez spowiednika, adwokata i lekarza
jest gwarantowane etyką osób powołanych do udzielania pomocy ludziom w
potrzebie, ludziom, którzy sami z własnej nieprzymuszonej woli dokonują
wyboru pomiędzy zachowaniem swoich tajemnic dla siebie, albo też dzielą
się nimi z innym człowiekiem w przekonaniu, że uzyskają od tego
człowieka oczekiwaną pomoc. Szacunek dla jednostki ludzkiej wymaga
bezwzględnego zachowania tajemnicy konfesjonału, kancelarii adwokackiej
i gabinetu lekarskiego. Zakładanie podsłuchów i montowanie kamer w tych
miejscach to krok następny na drodze odbierania ludziom
człowieczeństwa. Do kompletu pozostanie umieszczenie każdemu pod skórą,
n. p. szyi, chipa z danymi identyfikującymi. Jak psu.
Wszystkie dramatyczne sytuacje w polskiej medycynie rozgrywają się w
jej systemie publicznym. Potwornie ciężkie zarzuty, oskarżenia o
przestępstwa czy też ich podejrzenia, łamanie tajemnicy lekarskiej,
energiczne ingerencje policji i prokuratury, wyniki kontroli
ujawniających bezczelne okradanie Narodowego Funduszu Zdrowia,
pohukiwanie bądź łaszenie się polityków, bulwersujące materiały
dziennikarzy dochodzeniowych niemal wyłącznie dotyczą systemu
publicznej opieki zdrowotnej. Nie ma zadowolonych. Pacjent, idąc do
przychodni lub szpitala, nie wie czy uzyska pomoc, a raczej wie na
pewno, że z takiego czy innego powodu jej nie uzyska na czas. Lekarz,
wychodząc do pracy, nie wie, czy wróci do domu, czy też w kajdanach
będzie zawieziony do aresztu na wiele miesięcy. Strajkujący lekarze nie
otrzymują podwyżek, a słyszą opinie, że powinni zrezygnować z żądań i
nie odchodzić od łóżek pacjentów, bo to nieetyczne. W tej sytuacji czas
wrócić do korzeni. Rzeczywiście, fundamenty szpitalnictwa oparte są
chrześcijańskie miłosierdzie. Bogaci leczyli się w domu, w razie
potrzeby posyłali po cyrulika, aby upuścił im krwi. Jeszcze bogatsi
ściągali sławnych lekarzy z całego świata, podejmowali najdroższe i
najmodniejsze w swoim czasie próby ratowania zdrowia i życia. Ubogim
pozostawały szpitale prowadzone przez zakony. I tam znajdowali
serdeczną opiekę, duchową pociechę i śmierć w warunkach godnych
człowieka. W miarę rozwoju medycyny coraz częściej dochodziło do
wyleczeń i szpitale stały się miejscem przywracania zdrowia, obecnie o
niemal gwarantowanej – w wyobrażeniu wielu – skuteczności. Ponieważ
władze nie radzą sobie z podziałem danin obywateli, którym za oddawane
składki i podatki nie zapewniają zaspokojenia podstawowych potrzeb,
zrezygnujmy z bezdennej studni Narodowego Funduszu Zdrowia i
kosmicznych kosztów jego obsługi, zostawmy w swoich kieszeniach tę
część podatków, którą władze miały przeznaczyć na leczenie, ale tego
nie robią i sprywatyzujmy medycynę w całości. Niech majątek publiczny,
będący dorobkiem pokoleń Polaków, czyli obiekty wraz z wyposażeniem,
pozostaną w zarządzie administracji państwowej czy samorządowej, ale
lekarze niech będą zatrudniani albo na warunkach rynkowych, w końcu nie
są majątkiem publicznym, choć niektórym zdają się być niewolnikami,
albo też niech zgłaszają się do pracy nieodpłatnej, czysto
charytatywnej, na którą na pewno znajdą czas, mając wystarczające
wynagrodzenie. Oczywiście, charytatywnych świadczeń na rzecz szpitali
należy bezwzględnie spodziewać się także po dostawcach leków, sprzętu
medycznego, energii elektrycznej, gazu, wody, żywności…
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 15 czerwca 2007
Szczęść Boże!
Kryzys opieki zdrowotnej w naszym kraju zaczyna przechodzić w fazę
niekontrolowaną i trudno uwierzyć, aby to słowa a nie czyny prominentów
mogły przynieść jakąkolwiek poprawę sytuacji. Decyzje co do naprawy
systemu opieki zdrowotnej muszą pojawić się natychmiast i nie mogą
lekceważyć postulatów zgłaszanych przez lekarzy w coraz bardziej
drastycznej formie. Poniżające traktowanie tej grupy zawodowej przynosi
hańbę naszej Ojczyźnie i odpowiedzialność za bieżące i odległe
następstwa takiej patologii w życiu publicznym nie spada lekarzy a na
polityków.
Lekarz ma za zadanie zapobiegać chorobom i je leczyć, przynosić ulgę w
cierpieniu pacjentom. Organizować pracę lekarza powinien polityk i
obsadzony przez niego urzędnik. To polityk i urzędnik trzyma w ręku
publiczne fundusze i tak je dzieli jak chce. Wybiera sobie priorytety,
wydaje na nie publiczne pieniądze i kontroluje wykonanie założonych
celów. Nie trzeba dodawać, że za planowanie, zarządzanie i
kontrolowanie polityk i urzędnik wypłaca godziwe wynagrodzenie sam
sobie lub na zasadzie wzajemności – koledze. Ręka rękę myje. Im bliżej
kasy tym wyższe płace. Wystarczy porównać średnią zarobków w
ministerstwie finansów ze średnią w ministerstwie zdrowia. Jak Polska
długa i szeroka pensje, premie, nagrody i odprawy polityków,
urzędników, członków rad nadzorczych i innych umiejętnie ulokowanych
beneficjentów republiki kolesi wprost porażają bezwstydem i
bezczelnością układu, który ośmiela się rabować w biały dzień mienie
publiczne, kpiąc sobie w żywe oczy z płatników haraczy. Podatnicy,
płatnicy składek ubezpieczeniowych, abonamentu radiowo-telewizyjnego,
czynszu, klienci elektrowni, gazowni, zakładów
wodociągowo-kanalizacyjnych, stacji benzynowych, konsumenci najbardziej
podstawowych środków spożywczych, aby przeżyć muszą uzbierać na
rzeczywistą wartość opłacanych produktów powiększoną o kosmiczne koszty
utrzymania kasty polityczno-urzędniczej, która sama sobie przydziela
wysokie apanaże, reszcie rzucając ochłapy. Po rozdaniu pieniędzy według
partyjnego klucza a to na niekończące się i zawsze nieudane reformy, a
to na chybione inwestycje, rozpadające się autostrady, terminale,
zakupy leków, szczepionek i sprzętu medycznego po zawyżonych cenach,
kasta polityczno-urzędnicza wynagradza się sowicie za te dokonania. Nic
dziwnego, że brakuje pieniędzy dla bezpośrednich wykonawców zadań
uznanych za podstawowe w każdej społeczności ludzkiej, takich choćby
jak zapobieganie chorobom i ich leczenie, uczenie i wychowywanie, zadań
na każdym poziomie rozwoju cywilizacyjnego wykonywanych przez elitę
intelektualną, w Polsce rozpoznawaną jako inteligencja, jakże zasłużoną
w przeszłości i obecnie dla interesu narodowego.
Wobec permanentnego ataku na zawód lekarski wypada więc porównać
odpowiedzialność polityków i lekarzy za błędne decyzje. Miar
przydatnych do porównania jest sporo. Może to być np. liczba straconych
lat życia w zdrowiu. U dziesiątków milionów ludzi wystawionych na
skutki błędnych decyzji politycznych narażających Polaków na utratę
zdrowia lub przedwczesną śmierć idą w miliony liczby straconych lat
życia w zdrowiu w wyniku działania lub zaniedbania działania polityka.
Błędna decyzja lub czynność lekarza, choćby najbardziej obciążonego
obowiązkami przyniesie nikły ułamek strat, które można przypisać
politykowi. A ileż to pułapek zastawia na lekarzy wadliwy system opieki
zdrowotnej. Chcąc pomóc człowiekowi w potrzebie – swojemu pacjentowi –
w najlepszej wierze, zgodnie z etyką lekarską i aktualnym poziomem
wiedzy medycznej, lekarz podejmuje nadludzkie nieraz wysiłki, aby
pokonać monstrualne trudności organizacyjne, zaplanowane i bronione do
upadłego przez nieudolnych polityków. I kto jest winien, kiedy pojawia
się problem? Jest zrozumiałe, że poszkodowany pacjent i rozżalona
rodzina za winnego uznaje lekarza. Ludzie innych zawodów mają swoją
wiedzę specjalną i nie muszą znać się na wadach systemu opieki
zdrowotnej. Ale dlaczego policja, prokurator i sąd nie szukają
prawdziwych przyczyn zła w opiece zdrowotnej? Dlaczego nie docierają do
decydentów i nie pytają o efektywność przeprowadzonych reform,
zasadność i skuteczność wydanych przepisów i procedur? Gdzie są ci,
którzy stworzyli warunki do rozpasanej korupcji i to nie na oddziałach
szpitalnych i w przychodniach a tej, która zżera nasze podatki i
składki ubezpieczeniowe, czyli korupcji związanej z nigdy niekończącymi
się reformami, inwestycjami, albo zakupami po zawyżonych cenach?
Polityk i urzędnik faktycznie nie odpowie za nic, a za swoje błędy
przyzna sobie wysokie wynagrodzenie, albo odprawę tak wysoką, że
wystarczyłaby na pensje odpowiednie do rzeczywistej odpowiedzialności
dla wielu lekarzy, którzy razem ze swoimi pacjentami są ofiarami
niesprawiedliwego systemu.
Podejmijmy uczciwą dyskusję o zdrowiu narodu. Jeśli nie teraz, to kiedy?
Na koniec przytoczę treść listu elektronicznego, który warto zacytować.
Ktoś przedstawiający się jako “obserwator sukcesów medycyny” napisał w
mailu: “Toksyczność i nieefektywność chemioterapii czy przykład dla
narodu? Czy to prawda, że szewc bez butów chodzi? A promowanie
margaryny z widokiem serduszka odbija się czkawką u promującego? A trzy
wielkie anteny GSM na dachu budynku Instytutu Onkologii to co? Może
tamtejszym doktorom nie szkodzą (elektryka prąd nie tyka), ale
pacjentom przebywającym w ich zasięgu 24 godz. na dobę na pewno nie
pomagają. Także sąsiadom w promieniu kilkuset metrów od Instytutu.”
Uczciwa dyskusja o zdrowiu narodu powinna znaleźć odpowiedź także na te pytania.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 22 czerwca 2007
Szczęść Boże!
Postawić problem na ostrzu noża, nazwać sprawę po imieniu, wzmocnić
swoje argumenty twardą retoryką, okazać bezkompromisowość i wygrać. To
dopiero sztuka! Takim sposobem osiągnięte zwycięstwo z jednej strony
eliminuje wrogów i zmusza do milczenia przeciwników, a z drugiej –
przysparza przyjaciół i poszerza strefę wpływów tryumfatora. Ludzie
lgną do zwycięzcy.
W przyrodzie ożywionej dominuje brutalna przemoc, zwyciężysz albo
zginiesz, chyba że zdążysz uciec, albo tak się zamaskować, że unikniesz
ataku. Te prawa dżungli od dwóch tysięcy lat sam Bóg naznaczył piętnem
niegodnych człowieka jako istoty tylko ciałem związanej ze znanym nam
światem. Mało tego, dla lepszego zrozumienia swojej woli, w osobie
Jezusa Chrystusa dał ludziom wzorzec osobowy człowieczeństwa, jakże
odmienny od wcześniej im znanych. Wyrazistość ocen postępowania, ale
szacunek dla osoby ludzkiej, bezkompromisowość, ale wyrozumiałość,
sprawiedliwość, ale miłosierdzie, a nade wszystko miłość bliźniego,
eliminująca zemstę, okrucieństwo i pogardę dla słabych.
Brutalna siła zawsze towarzyszyła zdobywaniu i utrzymywaniu władzy,
czyli polityce. Była i jest skutecznym narzędziem podbojów i polityki
wewnętrznej. Do czasu. Starożytny Rzym jednak nie przetrwał tysiąca
lat, sowieckie imperium zła – nawet stu, a Rzesza Wielkoniemiecka
“rozbudowana” o Polskę i Czechy – nawet dziesięciu. Opowiedzieć się za
chrześcijańską wizją świata, to rzucić wyzwanie brutalnej sile, która w
ograniczonych ramach czasu kumuluje niewyobrażalne zło skierowane
przeciw człowiekowi, a dla podkreślenia nieuchronności swoich zbrodni
powołuje się na wyimaginowaną nieprzemijalność systemu. Tysiącletnia
Rzesza w krótkim czasie zrujnowała świat i samą siebie, ale do dziś
obowiązujący hymn sąsiadującego z nami państwa-twórcy innego rozpadłego
mocarstwa zaczyna od słów: Sojuz nieruszymyj riespublik swobodnych,
Spłotiła nawieki Wielikaja Rus”, czyli Niezłomny Związek wolnych
republik, Zespoliła na wieki Wielka Rosja. Ileż to ludzi padło ofiarą
wprowadzania w życie ideologii totalitarnych, zarówno po stronie
przeciwników, jak i zwolenników wcielonego zła.
Nam, należącym do starszych i średnich pokoleń obecnie żyjących, akurat
przydarzyło się przetrwać. Przetrwaliśmy i pamiętamy. Mając w pamięci
lata przemocy, rządów brutalnej siły i poniewierania godności
pojedynczego człowieka, świętej osoby ludzkiej, jesteśmy szczególnie
wyczuleni na łamanie naturalnych praw człowieka i obywatela. Ktoś
powie, że jesteśmy nadwrażliwi, reagujemy alergicznie na każde
zdarzenie podobne do opresji czasu niewoli, na każdą wypowiedź
przypominającą arogancję władzy. No cóż, takie jest doświadczenie
naszego narodu wyniesione z lekcji historii. Naród się nie zmieni, a
dla rządzących będzie lepiej, kiedy zmienią rzeczników swoich racji,
argumentację, retorykę i sposób odnoszenia się do ludzi i ich
nierozwiązanych problemów. Od zaraz. Nie ma ludzi niezastąpionych na
stanowiskach rządowych i partyjnych. Łatwiej znaleźć kandydata na
ministra niż na obsadzenie wakatu anestezjologa lub instrumentariuszki,
bez których obecności na sali operacyjnej ten minister nie przeżyje.
Kiedy nie wiadomo komu zaufać, lepiej zaufać ludowi. Vox populi, vox
Dei. Szkoda, wielka szkoda, że aż tyle opłacanego przez podatników
czasu i społecznej energii pochłania przerzucanie się inwektywami na
poziomie coraz to bardziej zbliżonym do dialogu władz PRLu z
burzycielami jedynie słusznej linii partii.
Zasadniczość i nieustępliwość w obronie suwerenności Polski to
najjaśniejsza karta dokonań obecnego rządu i trudno sobie wyobrazić, do
czego mogłoby dojść, gdyby wyniki wyborów i uzgodnień koalicyjnych po
ostatnich wyborach parlamentarnych oddały reprezentację Polaków osobom
o karku jak język giętkim. Rzeczywiście, Opatrzność ma nas w opiece.
Ale czy naprawdę odpowiedzialnością za powodzenie bądź fiasko unijnej
batalii o niepodległość Polski wolno obciążać zdesperowane grupy
zawodowe? Ta wydumana presja moralna jest z gruntu fałszywa i na
odległość cuchnie argumentacją z późnego Gomułki. Niechże nasi
przedstawiciele w Brukseli, a także ich przeciwnicy dążący do
zniewolenia Polaków i nieprzychylni nam obserwatorzy mają przekonanie o
jedności narodowej zarówno w sprawie naszej suwerenności, jak i
zniesienia niewolniczych warunków pracy zawodów medycznych w tak
niesprawnym systemie ochrony zdrowia, że jego ofiary powinny podlegać
obowiązkowej rejestracji. Liczby zmarłych z powodu braku dostępu do
pomocy lekarskiej na aktualnym poziomie wiedzy medycznej, liczby osób,
których stan zdrowia uległ pogorszeniu podczas oczekiwania na
rozpoznanie i leczenie, liczby godzin straconych w poczekalniach oraz
złotówek wydanych dodatkowo w stosunku do składek na Narodowy Fundusz
Zdrowia w gabinetach prywatnych i aptekach trzeba rejestrować, a
przynajmniej umiejętnie szacować, aby uciec od poniżającego wszystkich
poziomu dyskusji.
Nie mogą pozostać bez odpowiedzi beztrosko rzucane oskarżenia o sabotaż
polskiej pozycji negocjacyjnej. W miejscach protestów warto prezentować
kartki ze znakiem graficznym pierwiastka, wywieszać transparenty
popierające naszych przedstawicieli na szczycie w Brukseli, od czasu do
czasu zebrać siły, aby razem gromko krzyknąć: pierwiastek albo śmierć!
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 29 czerwca 2007
Szczęść Boże!
Będąc zwykłymi ludźmi, nie umiemy przewidzieć przyszłości, nie za
dobrze potrafimy zrozumieć znaczenia zdarzeń aktualnych, a o
przeszłości wiemy tylko tyle, co powiedzą nam o niej inni.
Jeszcze gorzej bywa z oceną wypowiedzi i postępowania osób nawet nam
bliskich, ale jednak odrębnych, a tym bardziej takich, których
wprawdzie osobiście nie znamy, ale jesteśmy od nich zależni, W
megaskali od decyzji osób aktualnie sprawujących władze zależy nie
tylko teraźniejszość i bliska przyszłość milionów ludzi, lecz także
losy narodu i państwa w nieodgadnionej perspektywie nadchodzących
dziejów świata. Intencje każdego człowieka są zagadką i nigdy nie
wiadomo, jak odnieść się do czyichś słów i czynów, dopóki po upływie
wielu nieraz lat nie doczeka się ich odległych skutków. Długotrwałość
procesów politycznych przekracza ludzkie możliwości obserwacji. Co to
jest 60, 70, w najlepszym wypadku 80 lat świadomego życia, wobec
zjawisk trwających po kilkaset i więcej lat. Możemy być świadkami tylko
początkowego etapu jakiegoś ciągu zdarzeń. Dlatego rozsądek nakazuje
korzystać z mądrości i doświadczenia, które zgromadziły nasze rodziny,
a zwłaszcza rodzina rodzin, czyli w naród. Naród, jak każda rodzina,
składa się z ludzi lojalnych i nielojalnych w stosunku do wyróżniającej
tożsamości i wspólnoty interesów, gotowych do opowiedzenia się za
wspólnym dobrem i obojętnych, a nawet wrogich, choćby deklarujących
najszczersze oddanie wspólnocie. Żyjąc pod jednym niebem, jak pod
jednym dachem, początkowo obcy sobie ludzie stają się z reguły coraz
sobie bliżsi, lepiej się rozumieją, unikają zadrażnień, uzupełniają
się, a w chwili zagrożenia nie wbijają obrońcom wspólnego domu noża w
plecy, nie wysługują się wrogom, nie zagarniają mienia bohaterów, nie
dopuszczają się zdrady. Kryterium lojalności musi być stale
przywoływane w Polsce, której położenie i cechy charakteru rdzennych
mieszkańców wręcz zapraszają obcych do korzystania z przyjaźni ziemi i
ludzi.
Podczas drugiej wojny światowej zginął co piąty obywatel Polski, a co
trzeci został dla Polski utracony. Gdyby nie druga wojna światowa,
która odebrała Państwu Polskiemu 11 milionów 400 tysięcy obywateli,
czyli 32,3%, w roku 2007 nasz kraj liczyłby o 27,5 miliona, czyli
41,7%, więcej obywateli niż obecne 38,5 miliona. Ostatnie wydarzenia
polityczne wyraźnie dowodzą, że strata obywateli w żadnym razie nie ma
znaczenia tylko historycznego, a jak najbardziej przekłada się na
polityczno-gospodarczą teraźniejszość i najbliższą przyszłość. Należy
często i wyraźnie powtarzać, że gdyby sojusz Niemiec, których
spadkobiercą jest obecna Republika Federalna Niemiec i Sowietów,
których następcą prawnym jest Federacja Rosyjska nie napadł na Polskę w
1939r., Polska liczyłaby obecnie 66 milionów ludzi. Cytowane z lubością
w Polsce opinie polakożerczych środków masowego przekazu ukazujących
się w Niemczech i innych krajach dziwnej koalicji propagandowej
stwarzają wrażenie, że dla Europejczyków wypominanie Niemcom ich
zbrodni wojennych jest przejawem polskiego nacjonalizmu. Nic bardziej
fałszywego. Oto na stronach internetowy brytyjskiego dziennika Daily
Mail w dniu 22. czerwca pojawił się sondaż opinii publicznej, w którym
należało odpowiedzieć tak lub nie na pytanie redakcji: Czy Polska miała
rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość? Dwóch na trzech
biorących udział w sondażu Daily Mail odpowiedziało, że Polska miała
rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość. Należy sądzić, że
wynik sondażu byłby jeszcze bardziej miażdżący dla rzeczników czerpania
korzyści z niedawnej eksterminacji ludności Polski, gdyby wszyscy
Europejczycy wiedzieli, że część uciekinierów przed karą za wywołanie
wojny domaga się zwrotu pozostawionego za sobą mienia i w tym zakresie
znajduje poparcie polityków Republiki Federalnej Niemiec zajmujących
najwyższe stanowiska i w tym państwie i w strukturach europejskich.
Czyli doktryną Niemiec usiłujących narzucić swoją wolę całemu
kontynentowi jest praktyczny rewizjonizm i konstytucyjnie umocowane
roszczenia terytorialne do 1/3 obszaru państwa sąsiedniego, czyli
Polski. Dlaczego o tym Europejczycy nie wiedzą? Dlaczego ewidentne
łamanie praw człowieka w Niemczech, w których nie wolno używać języka
polskiego w rozmowie rodziców z dziećmi, jest zagłuszane
socjalistycznym rykiem w Europarlamencie przypisujących nam
wyimaginowane cechy i winy? Gdzie są ludzie wynagradzani za kreowanie
wizerunku Polski i Polaków, a gdzie lojalność mniejszości niemieckiej w
Polsce, która – bez wzajemności w Bundestagu – ma zapewnione dwa
miejsca w Sejmie?
W związku z przypomnieniem Niemcom ich potwornej przeszłości, nawet w
Polsce odezwały się szydercze głosy Polaków, że sięganie do doświadczeń
drugiej wojny światowej jest równie kompromitujące, jak przypominanie
złowieszczej roli Krzyżaków w naszej części Europy. No cóż. dla
odparcia argumentacji świadomych i mimowolnych członków stronnictwa
pruskiego warto jednak w kilku słowach przypomnieć wydarzenia sprzed
niemal ośmiuset lat, których konsekwencje do dzisiaj, jak się okazuje,
zagrażają Polakom zagładą. Na początku XIII wieku Hermann von Salza,
wielki mistrz zakonu krzyżackiego, doszedł do wniosku, że pobyt w
Palestynie jest zbyt niebezpieczny i zaczął szukać miejsca w Europie.
Po krótkim pobycie na Węgrzech, skąd został wypędzony za nielojalność,
w 1226r. Krzyżacy trafili na ziemię chełmińską zaproszeni przez Konrada
Mazowieckiego namówionego przez Jadwigę, żonę Henryka Brodatego, a
szwagierkę króla Węgier Andrzeja II, który to właśnie wypędził
Krzyżaków za łamanie umów. Przyszła śląska święta nie wiedziała, że
następstwem jej rekomendacji, będzie sprowadzenie na Polaków i ludy nam
najbliższe sprawców bezlitosnej grabieży, rozpasanego okrucieństwa,
mordowania kobiet i dzieci. Od roku 1308 do 1945, przez 637 lat Polacy
masowo ginęli z rąk Krzyżaków i ich ideologicznych następców z łupieżcą
Śląska Fryderykiem II, katem Polaków Bismarckiem i ludobójcą Hitlerem
na czele. O tym na zachodzie Europy wielu słuchać nie chce. Widać wśród
piewców tolerancji wykorzystywanej do propagandowych nagonek na Polskę
nadal obowiązuje rasistowska zasada SLAVICA NON LEGUNTUR – pism
słowiańskich nie czyta się.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 16 listopada 2007
Szczęść Boże!
Wylatuje wróblem, a może wrócić kamieniem każde słowo rzucone w
przestrzeń publiczną. Ze strachu przed ukamieniowaniem milkną nawet ci,
którzy z tytułu swojego powołania mają obowiązek głosić prawdę, choćby
ta była najmniej popularna, szła pod prąd aktualnym trendom, modom i
kanonom politycznej poprawności. Mierząc życiowy sukces stanem
posiadania, każdy polityczny geszefciarz z reguły gardzi prawdą, bo po
co mu taki kamień młyński u szyi. Co innego półprawda, prawda
zmanipulowana, zawoalowane kłamstwo, czy spinning, a więc manipulowanie
faktami, reglamentowanie informacji, propaganda – według nomenklatury
obowiązującej w firmach Public Relations będących odpowiednikiem
dawnych najemnych wojsk dokonujących podbojów na zlecenie, po prostu za
żołd. I dzisiaj mając pieniądze, można sobie wynająć prywatną firmę
wojskową – z angielska zwaną PMC (private military company), ale dla
osiągnięcia tych samych celów drogą pokojową, bez krzyku ofiar i
głośnych oskarżeń o przemoc, wystarczy posłużyć się skutecznym
projektem p. r. Publika widzi tylko to, co wolno jej zobaczyć. Cel
projektu, sposoby jego realizacji, a także forma zapłaty dla najemników
są całkowicie ukryte przed opinią publiczną. Słowo stypendium wywodzi
się z łacińskiego stipendium, co w legionach rzymskich oznaczało żołd.
Niemieckie das Stipendium zachowało łacińską pisownię, ale po polsku
znaczy – stypendium…
Częstym polem zmagań prawdy z wytworami firm Public Relations jest
zdrowie publiczne. Stawki są tu dużo skromniejsze niż w zakresie
energetyki, wojskowości i budownictwa, ale bogactwo zadań i
ścierających interesów jest tak ogromne, że prawie każda firma PR ma
jakiś udział w podziale tego ogromnego tortu. Wmówić ludziom potrzebę
korzystania z jakiegoś preparatu rzekomo ratującego zdrowie, znaleźć
dojście do decydenta, który na ten preparat wyda pieniądze podatników,
pokonać przy tym licznych konkurentów, to najprostsza ścieżka
postępowania. Ważne jest przy tym staranne zatarcie śladów korupcji.
Kto tam potrafi dociec prawdziwych przyczyn takiego czy innego wyniku
przetargu. Można też wprząc wysokiego urzędnika państwowego w kampanię
reklamową, promocyjną, czy osłonową. Kto tam potrafi dociec prawdziwych
przyczyn takiego czy innego zaangażowania prominenta w sytuację
zdecydowanie korupcjogenną. Polityczna szajka, z której ów prominent
się wywodzi, nie będzie się przecież sama kompromitować i rozliczać
kamrata czy to z podejrzanych działań, czy z zaniedbania obowiązków.
Państwo bezczynne w obronie dobra wspólnego jest wymarzonym polem
działania firm Public Relations i wykonujących ich zlecenia lub
działających na własną rękę beneficjentów styku polityki z gospodarką,
dochodzących do fortun, w tym latyfundiów, w tempie niepojętym przez
praworządnych obywateli.
Warto tu zastosować pojęcie krzywdy społecznej, która dzieje się wtedy,
kiedy władza i jej organy naruszają prawa człowieka i obywatela nie
tylko czynnie, lecz także i biernie, nie wykonując swoich ustawowych
obowiązków.
Do najbardziej jaskrawych przykładów krzywdy społecznej należą
zaniedbania w dziedzinie zdrowia publicznego, a w szczególności w
zakresie medycyny konsumenta i medycyny środowiskowej. Medycyna
konsumenta koncentruje się na dochodzeniu przyczyn alergii, zatruć,
zakażeń i urazów w składzie żywności, napojów, kosmetyków, leków i in.
produktów, w usługach oraz w otaczającym środowisku. Sukces
diagnostyczny pozwala wyeliminować czynnik szkodliwy oraz podjąć
czynności naprawcze dotyczące nie tylko stanu zdrowia, lecz także
sytuacji prawnej i materialnej pacjenta. Z kolei medycyna środowiskowa
zajmuje się zapobieganiem, rozpoznawaniem i leczeniem następstw
skażenia środowiska.
Rozwijana przeze mnie wiedza naukowa zajmująca się czynnikami
szkodliwymi, czyli noksologia (od łac. noxa – czynnik szkodliwy),
uwzględnia szereg pomijanych zazwyczaj aspektów oddziaływania czynnika
szkodliwego na człowieka, do których należy zróżnicowana podatność
poszczególnych osób (rodzin) na czynnik szkodliwy występujący w
pojedynkę lub wespół z innymi, wzajemnie potęgującymi niepożądane
oddziaływanie na zdrowie. W noksologii za punkt wyjścia procesu
diagnostycznego przyjmuje się przyczynę zgodnie z zasadą wyrażoną po
łacinie słowami POSITA CAUSA, PONITUR EFFECTUS, czyli “gdy działa
przyczyna, jest i skutek”. Ów skutek z powodu wyżej przedstawionego
może być trudno uchwytny i wbrew popularnym oczekiwaniom często
niemożliwy do wykazania w oparciu o zbadanie pojedynczego pacjenta,
choćby najbardziej gruntowne. Trzeba wówczas przeprowadzić badania
epidemiologiczne, czy to o charakterze prowadzonej przez mój zespół
szybkiej oceny epidemiologicznej (Rapid Epidemiological Assessment –
RAE), czy też rozbudowanych i z tego powodu niezwykle kosztownych i
bardzo podatnych na błędy w fazie projektowania badań populacyjnych.
Noksologia weryfikuje i obala mity tworzone przez firmy Public
Relations, przeciwdziała krzywdzie społecznej, ale też bezpostawnym
roszczeniom.
Łatwo się domyślić, że działanie w obszarze epidemiologii lekarskiej,
często naraża konflikt ze znachorami, a więc osobami głoszącymi
nieuprawnione poglądy na temat występowania i uwarunkowań chorób oraz
zapobiegania chorobom i przedwczesnym zgonom.
Postępując według kodeksu etyki lekarskiej, czyli zgodnie ze swoim
sumieniem i współczesną wiedzą medyczną, lekarz epidemiolog nie może
posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe,
bezwartościowe lub nie zweryfikowanymi naukowo, ma przy tym obowiązek
zwracania uwagi społeczeństwa, władz i każdego pacjenta na znaczenie
ochrony zdrowia, a także na zagrożenie ekologiczne.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 23 listopada 2007
Szczęść Boże!
Obecnie w medycynie zasada PRIMUM NON NOCERE, ustępuje zwykle nakazowi
PRIMUM SUCCERRERE. Zamiast przede wszystkim nie szkodzić, należy przede
wszystkim osiągnąć sukces. Oby był to sukces prewencyjny,
profilaktyczny lub terapeutyczny a nie tylko ekonomiczny.
Wbrew popularnym poglądom zasada PRIMUM NON NOCERE nie była zawarta w
tzw. przysiędze Hipokratesa, ani też nie występuje w obecnie
obowiązującym przyrzeczeniu lekarskim. Lekarz przyrzeka według
najlepszej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a
chorym nieść pomoc. Często margines bezpieczeństwa rozmaitych procedur
leczniczych czy schematów terapeutycznych jest tak wąski, że faktyczna
korzyść dla pacjenta staje się bardzo problematyczna. Zaufanie do
postępów medycyny bywa jednak ślepe u ludzi szukających pomocy w
nieszczęściu i często bez wahania decydują się na podjęcie każdego
ryzyka. Przewodnikiem po świecie chorób i dostępnych sposobów ich
leczenia jest zwykle lekarz prowadzący. To lekarz przejmuje na siebie
ciężar odpowiedzialności za zdrowie i życie pacjenta, pyta pacjenta o
wszystko co ma znaczenie dla postawienia rozpoznania i śledzenia
przebiegu choroby, udziela porad, bada, kieruje na badania
specjalistyczne, wypisuje recepty, wykonuje zabiegi, a w razie braku
odpowiednich kwalifikacji przekazuje pod opiekę innych lekarzy.
Medycyna opiera się o autorytety, więc jeśli silny autorytet oddziałuje
na sposób postępowania wszystkich lekarzy, pacjent szukający na własną
rękę drugiej opinii lekarskiej, może jej po prostu nie znaleźć.
Dla koncernów produkujących środki farmaceutyczne i sprzęt medyczny
sytuacja, w której wystarczy zyskać przychylność dość nielicznej grupy
wpływowych ekspertów, aby osiągnąć miażdżący sukces ekonomiczny, jest
wprost wymarzona. Od nauczania studentów na wydziałach lekarskich,
przez system szkolenia specjalistycznego i doskonalenia zawodowego po
tak zwane badania naukowe przewija się stale i niezmiennie wprowadzona
przez koncern X doktryna Y służąca sprzedaży produktu Z. Jeden za
drugim fenomen XYZ oplata każdego lekarza od początku studiów po
zasłużoną emeryturę, no chyba, że akurat lekarz pokusi się o
samodzielny przegląd światowej literatury, uzna kontrowersje za warte
zgłębienia i ucieknie od narzucanych odgórnie doktryn, które z kolei
oddolnie wzmacnianie są przez zastępy reprezentantów koncernów
farmaceutycznych oraz pacjentów – ofiar Goździkowej i jej podobnych
autorytetów medycyny reklamowej.
Do największych sukcesów medycyny XX wieku należało wprowadzenie
szczepień ochronnych. Dzięki szczepieniom ludzkość wykorzeniła ospę
prawdziwą, tego prawdziwego jeźdźca śmierci. Dzisiaj wirus ospy
naturalnej jest w rękach twórców organizmów genetycznie modyfikowanych
szykujących ludziom masową zagładę. Właśnie obchodziliśmy
trzydziestolecie rejestracji ostatniego przypadku rodzimej ospy na
świecie. 26 października 1977r. w dystrykcie Merca w Somalii zachorował
szpitalny kucharz. Osoby z kontaktu wyszukano, poddano ponownym
szczepieniom i objęto nadzorem epidemiologicznym. Nikt więcej nie
zachorował. Świat odetchnął z ulgą. O jedną plagę mniej.
Epidemie choroby Heinego i Mediny, czyli porażenia dziecięcego, po
łacinie poliomyelitis, w skrócie – polio, szerzyły się w Polsce lat
pięćdziesiątych XX wieku, przynosząc co roku średnio niemal 2,5 tysiąca
rejestrowanych zachorowań i niemal 150 zgonów. Większość tych, którzy
przeżyli polio, a były to głównie maleńkie dzieci, do końca życia
pozostaje niepełnosprawna. Po wprowadzeniu szczepień sytuacja uległa
gwałtownej poprawie. Liczby rejestrowanych zachorowań spadły poniżej
100 w ciągu roku. Ale w 1968 pojawiła się epidemia w następstwie
szczepień, które miały chronić przed zachorowaniami. Po zastosowaniu
polecanej przez światową Organizację Zdrowia szczepionki przeciw typowi
3 wirusa polio wystąpiła w Polsce epidemia poszczepienna choroby
Heinego i Mediny. W 1968 r. zarejestrowano 464 zachorowania i 17
zgonów, głównie w Wielkopolsce, na Pomorzu Zachodnim, Ziemi Lubuskiej i
na Dolnym Śląsku.
Dziki, czyli nieszczepionkowy wirus polio był przyczyną ostatnich
notowanych zachorowań w Polsce w 1982 i 1984r. Polska odetchnęła z
ulgą. O jedną plagę mniej, ale w odróżnieniu od ospy prawdziwej – pod
warunkiem utrzymania wysokiego poziomu zaszczepienia populacji przeciw
tej strasznej chorobie. Dzieci nieszczepione przeciw polio, na przykład
z powodu przeciwwskazań, bądź szczepione niezgodnie z programem
szczepień ponoszą ryzyko ostrych porażeń wiotkich związanych z
narażeniem na wirusy szczepionkowe pochodzące od dzieci zaszczepionych.
Jak widać szczepienia ochronne dobrze bronią ludzi przed nieszczęściem
na masową skalę. Pomimo ewidentnych korzyści poddawane są jednak
krytyce, a nawet próbom ich likwidacji. Mamy tu do czynienia z typowym
przykładem wyboru mniejszego zła. Kierując się wiedzą o powikłaniach
poszczepiennych, zwłaszcza liczbą zgonów i trwałych niepożądanych
następstw w wyniku zastosowania szczepionek, bylibyśmy gotowi ze
szczepień zrezygnować, a zwłaszcza uchylić przymus poddawania się
szczepieniom ochronnym. Kiedy jednak po sięgnięciu do annałów z
niedawnej przeszłości i poznaniu rozmiaru corocznych strat, jakie
ponosiliśmy w wyniku szalejących epidemii, wyliczymy korzyści ze
szczepień – rozsądek nakazuje nam przyjąć argumentację epidemiologów.
Tak myśli ogromna większość ludzi na świecie, a w Polsce niemal wszyscy.
Korzystając z ugruntowanego zaufania do programu szczepień ochronnych,
kolejne koncerny farmaceutyczne wprowadzają do arsenału szczepionek
jeden po drugim fenomen XYZ, o nie wystarczającej przewadze korzyści
nad ryzykiem szczepień.
Zanim koncern X wprowadzając doktrynę Y służącą sprzedaży produktu Z w
wyniku kompromitacji hałaśliwej kampanii reklamowej zniszczy powszechne
zaufanie do szczepień ochronnych, warto stanąć w obronie wspólnego
dobra, jakim jest zdrowie publiczne.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 30 listopada 2007
Szczęść Boże!
AIDS uczy pokory. Śmiertelna choroba zabija tym szybciej, im trudniej o
opiekę lekarską i drogie leki. Kto może mieć łatwy dostęp do lekarza?
Kogo stać na drogie leki? Na pewno handlarzy narkotykami i żywym
towarem. Na pewno tych, którzy ułatwiają handel narkotykami i żywym
towarem, budując rynek tak po stronie podaży, jak i popytu. Wystarczy
włączyć telewizor, aby stać się odbiorcą jasnych i wyraźnych
komunikatów kryptoreklamowych ułatwiających sprzedaż narkotyków – “bo
wszyscy biorą” i pozyskiwanie najcenniejszego – najmłodszego –
ludzkiego surowca obu płci do handlu żywym towarem – “bo wszyscy to
robią bez żadnych zahamowań”. Rodzice z reguły nie zdają sobie sprawy z
rozmiaru ryzyka, jakie ponoszą ich dzieci formowane przez telewizję już
w młodszych klasach szkoły podstawowej. Odkrywanie nieznanych z własnej
obserwacji zachowań przedstawianych jako przyjemne, nieszkodliwe i
powszechnie akceptowane, utożsamianie się z rówieśnikami, którym wolno
robić rzeczy potępiane przez rodziców i wychowawców, pozwala dziecku,
jak tylko osiągnie wiek gimnazjalny poddać się bez najmniejszego
protestu naciskowi grupy rówieśniczej, bez żadnych obaw i zastrzeżeń
wprowadzać w życie wiedzę wcześniej nabytą drogą edukacji telewizyjnej.
Jedenastoletnie dziewczynki, dwunastoletni chłopcy są już oswojeni z
tematem, teraz wystarczy tylko sprytnie wykorzystać przekorę i bunt
nastolatków, wprowadzić między nich dealerów i liczyć zarobki ze
sprzedaży narkotyków kolejnej fali młodych klientów. Jest też łatwa
okazja wyszukać tych, których da się sprzedać.
Z niewielkimi wyjątkami najbardziej rozwinięte gospodarczo kraje świata
tolerują skrajnie drastyczne formy handlu żywym towarem. Czy to z
powodu korupcji organów ścigania, czy też w związku ze światopoglądem
rządzących elit, handel ludzkim ciałem w najbardziej odrażających
formach nie znajduje odporu. Wręcz odwrotnie, głosiciele praw
człowieka, nie dostrzegają niczego złego w tym, że doprowadzenie wielu
rodzin do ruiny, np. w krajach Europy Środkowej i Wschodniej,
spowodowało, że kraje te stały się zagłębiem żywego towaru
przeznaczonego na eksport, na oddanie w spocone łapy zagranicznych
kupców i klientów. Tzw. przemysł rozrywkowy rozwija się dynamicznie w
wielu najbogatszych miastach świata, tworzy znaczną część dochodu
narodowego wielu państw i w żadnym przypadku nie może popaść w
stagnację. Krzywa musi rosnąć. Skoro tak, potrzebne są nowe atrakcje.
Atrakcje młode, coraz młodsze, obu płci. Potrzebne są nasze dzieci.
Do akcji przystępują kreatorzy zachowań. Na początku jest miło. Kino,
koncert, dyskoteka, pub, piwko, trawka, nowi ludzie bardzo fajni, nie
jakiś ciemnogród. Można się zakochać, można popróbować, można mieć już
to za sobą. To jest przecież XXI wiek, nie średniowiecze! To Unia
Europejska a nie za…ścianek! Tolerancja a nie ciemnota. A co ja tu
robię? Nie mam pieniędzy, przecież nie będę wysługiwać się za jakieś
grosze, jak rodzice.
Ta refleksja bywa przełomowa. Dziewczyna czy chłopiec są już gotowi do
sprzedaży. Wystarczy ich wywieźć, zapewniając, że praca jest już
załatwiona, ale nie mówiąc, jaka to praca. Wystarczy w sobie rozkochać,
a po przyjeździe bez litości sprzedać. Wystarczy zorganizować przyjazdy
klientów, też wcielających się w rozmaite role, i już nawet nie trzeba
wywozić. Czy to z powodu korupcji organów ścigania, czy też w związku
ze światopoglądem rządzących elit, ludzie czerpiący zyski z nierządu
pozostają bezkarni. Interes kwitnie. Koszty ponoszone przez ofiary
rozbudowanego systemu rekrutacji pracowników są niegarniętne.
Eksploatacja jest szybka i bezlitosna. Potrzeba coraz więcej alkoholu i
narkotyków, aby to wytrzymać. Z roku na rok coraz trudniej zarobić,
ubywa przyjaciół, rosną długi. Nie łatwo sobie powiedzieć: nie mam
jeszcze trzydziestu lat, a już jestem wrakiem. Wstyd wracać. Czym się
pochwalić znajomym z podwórka i klasy? Tym nieśmiałym kujonom bojącym
się wszystkiego. A jednak mają lepiej. Mają rodziny. Nie mają AIDS.
Według ostatnich danych ONZ na 500 osób pomiędzy 15 a 49 rokiem życia w
Wielkiej Brytanii i Irlandii jedna jest zakażona wirusem wywołującym
AIDS, we Francji, Szwajcarii i Portugalii- dwie, we Włoszech, Hiszpanii
i Stanach Zjednoczonych – trzy, w Federacji Rosyjskiej – 6, na Ukrainie
– 7. Na 500 osób pomiędzy 15 a 49 rokiem życia.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 7 grudnia 2007
Szczęść Boże!
Konsumentom żywności genetycznie modyfikowanej grozi alergia, oporność
na antybiotyki i rak. Coraz większym poparciem cieszy się stawiana
przeze mnie hipoteza, że wspólnym mianownikiem wychodzącej z USA
pandemii otyłości i cukrzycy są efekty oddziaływania organizmów
genetycznie modyfikowanych. Organizmy genetycznie modyfikowane
wykorzystuje się na wielu etapach masowej produkcji żywności i napojów,
ponieważ dostarczają enzymów, olejów i lecytyny, ale na bezpośrednie
spożywanie białek zawierających m. in. pestycydy wbudowane w rośliny
(ang. plant-incorporated pesticides), a więc toksyny białkowe Bacillus
thuringiensis i materiał genetyczny niezbędny do ich wytworzenia, są
narażeni konsumenci transgenicznej kukurydzy, ziemniaków i pomidorów.
Nadto na geny kodujące syntezę enzymu EPSPS decydującego o odporności
na herbicyd glifosat pochodzące z bakterii Agrobacterium tumefaciens,
zgodnie z nazwą produkującej onkogeny wywołujące rozrost guzów
nowotworowych u roślin, narażeni są konsumenci np. izolatów białka
sojowego dodawanego do licznych produktów wędliniarskich,
garmażeryjnych, cukierniczych i in. Skutki oddziaływania organizmów
genetycznie modyfikowanych na zdrowie ludzi i zwierząt oraz na
środowisko są stopniowo odsłanianie w miarę upływu lat wymaganych do
ukończenia badań i narastającego sprzeciwu opinii publicznej wobec
zatajania prawdy o gmo. Polskie przepisy regulujące gmo odzwierciedlają
bardzo ułomny w tym zakresie dorobek prawny Wspólnot Europejskich, są
słabo egzekwowane, a próby ich zaostrzenia napotykają na głośny opór
kierowany przez podmioty gospodarcze czerpiące krociowe zyski ze
sprzedaży modyfikowanej genetycznie żywności, paszy i karmy.
Od 25 maja 1999r. ogólnopolskie Stowarzyszenie Ochrony Zdrowia
Konsumentów konsekwentnie domaga się od władz państwowych
Rzeczypospolitej Polskiej zarządzenia bezterminowego zakazu
wprowadzania organizmów genetycznie modyfikowanych do łańcucha
pokarmowego człowieka. Wszelkie półśrodki, w tym zakaz upraw, włącznie
z eksperymentalnymi, wybiórczo nakładane zakazy importu i obrotu
odnoszące się do całości lub części dorobku inżynierii genetycznej nie
są w żadnej mierze wystarczające, gdyż stwarzają fałszywe poczucie
bezpieczeństwa.
Nielegalne uprawy dowodzą pogardy sprawcy i kierowanej przez niego
grupy przestępczej dla praw Rzeczypospolitej Polskiej, czynią z Polski
ubezwłasnowolnioną kolonię, na której obszarze można uprawiać co się
chce, mając pewność ślepoty inspektorów i bezkarności. Proste
fałszowanie deklaracji składu lub etykiet obnaża nieuczciwość oszusta,
ale też uzasadnia mocne podejrzenie o skorumpowanie organów
kontrolnych, które mimo ciążących na nich obowiązków nie eliminują
oszukańczych praktyk. Korupcja torująca drogę uprawie, importowi i
wprowadzaniu do obrotu zakazanych organizmów genetycznie modyfikowanych
jest dobrze udokumentowana na całym świecie. W wielu przypadkach
niemrawe działania inspektorów nie są tylko efektem wzięcia takiej czy
innej korzyści za przymykanie oka na łamanie prawa, a wynikają z
silnych nacisków politycznych porównywalnych z tymi, które kiedyś
doprowadziły do wojen opiumowych.
Nowe odkrycia z zakresu genetyki potwierdzają tezę o oparciu opinii na
temat skomercjalizowanych wynalazków inżynierii genetycznej na
nieaktualnej wiedzy naukowej. Na pierwszym miejscu należy tu wymienić
odkrycie mechanizmów usypiania i budzenia genów pod wpływem czynników
środowiskowych, w tym żywieniowych. Usypianie i budzenie genów
kontrolujących rozwój raka i chorób metabolicznych pod wpływem
wynalazków inżynierii genetycznej jest bardzo prawdopodobne, a
zważywszy na rewolucyjne postępy nauki w tym zakresie można spodziewać
się fali doniesień o wpływie GMO na każdy spośród 196 genów uśpionych w
wyniku oddziaływania matczynej lub ojcowskiej kopii, a składających się
na 1% ludzkiego genomu. Sygnały z nawet bardzo zdegradowanych w
procesie trawienia organizmów genetycznie modyfikowanych mogą usypiać
lub budzić geny znajdujące się w tych regionach chromosomów, o których
wiadomo, że decydują o podatności na raka, cukrzycę, otyłość, odporność.
W trakcie ewolucji organizmy naturalne, w tym zwierzęta żyworodne,
których naznaczenie genetyczne dotyczy, poprzez selekcję naturalną
dostosowały się do oddziaływania naturalnych składników pożywienia.
Składniki nienaturalne, genetycznie modyfikowane, wchodzące w skład
wcześniej nieznanej żywności i paszy narażają świat ludzi i zwierząt na
niechciany eksperyment na masową, globalną skalę.
Głównym odbiorcą genetycznie modyfikowanej soi i kukurydzy nie jest
przemysł żywności wysoko przetworzonej a przemysł paszowy zaopatrujący
fabryki mięsa i mleka. Rozwój genetyki ujawnia mechanizmy potencjalnych
zagrożeń ze strony gmo, przy których bledną tak proste do wykazania
efekty stosowania pasz genetycznie modyfikowanych, jak ubojowe skażenie
mięsa enterokrwotoczną Escherichia coli O157:H7, która z paszy gmo
mogła nabyć geny antybiotykooporności, albo nieusuwalne w procesie
pasteryzacji skażenie krowiego mleka sekwencjami DNA, takimi samymi jak
w genetycznie modyfikowanej soi i kukurydzy wchodzącej w skład paszy.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 14 grudnia 2007
Szczęść Boże!
Ochrona zdrowia zamiast celem bywa narzędziem polityki. Narzędziem
potężnym, choć prymitywnym. Czymś na kształt maczugi, która spada na
głowy wyborców. Co oczywiste, spada dopiero po wyborach. W maczugę
przekształca się sztandar z motto WIEM LEPIEJ, jakże wysoko powiewający
przed wyborami. W polityce zagranicznej maczuga spada na głowy
przedsiębiorców państw zbyt niezależnych od dawnych kolonialnych
metropolii, albo państw po prostu nielubianych przez część decydentów.
Powołując się na argumenty z zakresu ochrony zdrowia, można zdobyć
władzę w kraju, a w polityce zagranicznej można zadać potężne uderzenie
w ramach niewypowiedzianej wojny gospodarczej.
To jedna strona medalu. Jest też druga.
Tuż przed sezonem szału zakupów świątecznych prezentów pani Nancy Nord,
pełniąca obowiązki przewodniczącej Komisji ds. Bezpieczeństwa Produktów
Konsumenckich, oświadczyła, że w 2007 r. jej agencja wycofała z rynku
ponad 25 milionów zabawek. Według Stowarzyszenia Przemysłu
Zabawkarskiego 80% zabawek kupowanych w Stanach Zjednoczonych to import
z Chin. Przed Komisją Kongresu Amerykańskiego 4 października 2007r.
przedstawiciel Unii Konsumentów, tej samej, która wiosną wykryła
melaminę we wchodzącej w skład karmy dla zwierząt domowych importowanej
z Chin mące pszennej (według amerykańskich lekarzy weterynarii zabójczą
dla tysięcy psów i kotów), zeznał, że tylko w lecie wycofano z obrotu
ponad 20 milionów zabawek importowanych z Chin z powodu farby
zawierającej ołów i innych zagrożeń, pomimo faktu, że w USA zakaz
pokrywania zabawek farbą ołowiową obowiązuje już od 30 lat. Największy
szok przeżyły dzieci, a jeszcze większy – ich rodzice, dowiadując się 4
września 2007r., że koncern MATTEL wycofuje z rynku ok. 675 000 zabawek
Barbie wyprodukowanych w Chinach pomiędzy 30 września 2006r. a 20
sierpnia 2007r. z powodu zagrożenia zdrowia wynikającego z obecności na
ich powierzchni farby zawierającej zakazane prawem poziomy ołowiu.
Podając powyższe do wiadomości, Komisja ds. Bezpieczeństwa Produktów
Konsumenckich zaleciła natychmiast odebrać dzieciom niebezpieczne
zabawki i zgłosić się do koncernu MATTEL po instrukcje jak bezpłatnie
otrzymać na zamianę zabawkę w tej samej cenie. Fotografie
niebezpiecznych produktów pojawiły się na stronach agend rządowych USA,
w tym Narodowego Ośrodka ds. Zdrowia Środowiskowego, należącego do
Ośrodków Zwalczania Chorób, sławnych Centers for Disease Control,
podległych odpowiednikowi naszego ministerstwa zdrowia.
To oczywiście nie uspokoiło rozsierdzonych rodziców. Silna grupa pod
nazwą Kampania na rzecz Przyszłości Ameryki żąda głowy szefowej Komisji
ds. Bezpieczeństwa Produktów Konsumenckich, obwiniając ją o
dopuszczenie do uwiądu kontroli bezpieczeństwa produktów. Przed
objęciem obecnego stanowiska Nord była lobbistką koncernu Eastman
Kodak, dyrektorem wykonawczym Amerykańskiego Stowarzyszenia Prawników
pracujących na rzecz korporacji (American Corporate Counsel
Association) i dyrektorem ds. konsumenckich Amerykańskiej Izby
Gospodarczej (the U.S. Chamber of Commerce). Nic dziwnego, że bez
protestu przyjmuje cięcia budżetowe i redukcję kadr w podległym jej
pionie kontroli państwowej. Amerykanie wzywają panią Nancy Nord do
rezygnacji z zajmowanego stanowiska, gdyż nie potrafi ona kierować
podległą jej inspekcją, a nadto przyjmowała korzyści od producentów
zabawek. Obok organizacji pozarządowych o słabości nadzoru na
bezpieczeństwem produktów konsumenckich w USA są też przekonani
amerykańscy parlamentarzyści, którzy dążą do zmiany przepisów:
* górna granica grzywny ma być podniesiona z
obecnego poziomu 250 000 USD do 100 000 000 USD, aby kary faktycznie
odstraszały, a nie stanowiły tylko kosztów prowadzenia działalności
gospodarczej
* trzeba stworzyć etykiety pozwalające śledzić
kolejne etapy produkcji i handlu produktami przeznaczonymi dla dzieci,
co ułatwi wycofywanie tych produktów z obrotu
* za sprowadzanie produktów wadliwych i niebezpiecznych należy odbierać zezwolenia na wielokrotny import
* pracowników ujawniających informacje o niebezpiecznej produkcji trzeba objąć ochroną
* mają być zaostrzone wymagania co do farby ołowiowej w produktach przeznaczonych dla dzieci
Tolerowane tygodniowe pobranie (PTWI) ołowiu bez szkody dla zdrowia człowieka ustalone jest na poziomie 0,025 mg/kg masy ciała.
Niezwykle łatwo jest przekroczyć tolerowaną dawkę ołowiu pochodzącego
ze wszystkich źródeł: żywności, wody z kranu i powietrza oraz różnych
przedmiotów, w tym pokrytych farbą ołowiową. Głównym źródłem ołowiu są
środki spożywcze i woda.
Rozporządzenie Komisji (WE) nr 1881/2006 z dnia 19 grudnia 2006 r.
ustalające najwyższe dopuszczalne poziomy niektórych zanieczyszczeń w
środkach spożywczych określa najwyższe dopuszczalne poziomy ołowiu w
mg/kg świeżej masy. Najniższe są w środkach spożywczych objętych
szczególną troską, jak surowe mleko, mleko poddane obróbce cieplnej i
mleko służące do wytwarzania produktów na bazie mleka oraz preparaty
dla niemowląt i preparaty pochodne – 0,02 mg/kg. Najwyższe w małżach,
spożywanych rzadko, w małych ilościach i wyjątkowo przez dzieci – 1,5
mg/kg.
Dopuszczalny poziom ołowiu w wodzie przeznaczonej do spożycia przez
ludzi do 31. grudnia 2012r. może sięgać 0,025 mg/litr, a po tej dacie
tylko – 0,01 mg/litr. Tej ostatniej wartości już obecnie nie wolno
przekraczać w naturalnych wodach mineralnych, gdyż ołów na poziomie
0,01 mg/litr wymieniony jest w obowiązującym wykazie składników
naturalnie występujących w naturalnej wodzie mineralnej i maksymalnych
limitów, których przekroczenie może stanowić ryzyko dla zdrowia
publicznego.
Najbardziej groźne źródła ołowiu to: żywność ze stref skażonych, woda z
ołowianych rur i kranów, ekspozycja w miejscu pracy, pył z dawno
malowanych ścian, hałd i zanieczyszczonych gleb oraz zabawka z Chin
zawierająca ołów w ilości ponad 600 mg/kg, a ołów rozpuszczalny w
stężeniu ponad 90 mg/kg.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 21 grudnia 2007
Szczęść Boże!
Respektować środowisko to nie znaczy uznać, że natura nieożywiona czy
ożywiona jest ważniejsza od człowieka. Nie znaczy jednak też, że można
egoistycznie uważać, że w pełni możemy nią dysponować dla własnych
interesów, gdyż przyszłe pokolenia również mają prawo do korzystania z
dóbr stworzenia, postępując w duchu tej samej odpowiedzialnej wolności,
której domagamy się dla siebie. Nie można też zapominać, że w wielu
przypadkach ubodzy są odcięci od dóbr stworzonych o powszechnym
przeznaczeniu. Dziś ludzkość niepokoi się o przyszłą równowagę
ekologiczną. Oceny sytuacji w tym względzie należy dokonywać z rozwagą,
poprzez dialog ekspertów i znawców, bez ulegania presjom ideologicznym
sugerującym pochopne wnioski, a przede wszystkim budując wspólnie model
zrównoważonego rozwoju, który może zapewniać dobrobyt wszystkim w
poszanowaniu równowagi środowiskowej. Jeśli ochrona środowiska wiąże
się z kosztami, winny one być rozkładane sprawiedliwie, z
uwzględnieniem różnorodności rozwoju w poszczególnych krajach i w
poczuciu solidarności z przyszłymi pokoleniami. Rozwaga nie oznacza, że
unika się odpowiedzialności i odwleka decyzje; zobowiązuje raczej do
wspólnego podejmowania decyzji po odpowiedzialnym przemyśleniu drogi,
jaką należy pójść, stawiając sobie za cel umocnienie przymierza między
człowiekiem a środowiskiem, mającego odzwierciedlać stwórczą miłość
Boga, od którego pochodzimy i ku któremu zdążamy.
Powyższy rozdział 7. przesłania Papieża z 8 grudnia 2007 roku nosi
tytuł “Rodzina, wspólnota ludzka i środowisko”. Pełne ORĘDZIE OJCA
ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI NA ŚWIATOWY DZIEŃ POKOJU 1 STYCZNIA 2008 ROKU
jest dostępne w wielu językach na stronie internetowej
i kto może, niechże sobie je ściągnie, wydrukuje i przekaże innym, gdyż
trudno sobie wyobrazić, aby uprzywilejowana dostępem do internetu
garstka spośród ponad miliarda katolików nie chciała poznać i
rozpowszechnić – także wśród bliskich nam obcokrajowców – dosłownej
treści stanowiska Ojca Świętego na temat kluczowych dylematów naszych
czasów. Poznać i przyjąć za swoje rozstrzygnięcia Stolicy Piotrowej
każdy katolik chce a nie musi. Musi tylko wtedy, kiedy katolika udaje z
przyczyn np. politycznych w myśl starego zawołania Henryka IV Bourbona
“Paryż wart jest mszy!”. Motywowani polityką nibykatolicy bardzo łatwo
ulegają manipulacji antykatolików, stąd warto rozpowszechniać
oryginalne materiały źródłowe prosto z Rzymu.
Tuż po opublikowaniu orędzia, odezwały się głosy, że Papież wprost
krytykuje polityczno-gospodarczą doktrynę przypisywania człowiekowi
odpowiedzialności za zmianę klimatu. A przecież zabiegając o dobro
wspólne, Ojciec Święty powie dosłownie: “Dziś ludzkość niepokoi się o
przyszłą równowagę ekologiczną. Oceny sytuacji w tym względzie należy
dokonywać z rozwagą, poprzez dialog ekspertów i znawców, bez ulegania
presjom ideologicznym sugerującym pochopne wnioski..” Tego rodzaju
presję ideologiczną prezydent Republiki Czeskiej prof. Vaclav Klaus,
sam członek narodowego kościoła husyckiego, nazwał nową religią,
ideologią zagrażającą wolności oraz światowemu porządkowi ekonomicznemu
i społecznemu. 12. maja br. przemawiając w Instytucie Cato powiedział,
że enwiromentalizm jest formą odgórnego kierowania społeczeństwem, na
co Czesi są szczególnie uwrażliwieni, gdyż żyli pod panowaniem
komunizmu. No tak, Czesi z komunizmu już wyszli i potrafią bronić się
przed kolejną opresją. Czechy zajmują trzecią pozycję w świecie w
wykazie państw o najwyższym wydobyciu węgla na jednego mieszkańca,
Polska – szóstą. O 1/3 więcej wydobytego węgla przypada na Czecha niż
na Polaka. Spalanie paliw stałych wiąże się z emisją m. in. gazów
cieplarnianych, w tym wskaźnikowego dwutlenku węgla. Według ostatnich
statystyk ONZ w 2004 r. na głowę mieszkańca Republiki Czeskiej
przypadało 11,4 tony dwutlenku węgla, a na mieszkańca Polski – 8 ton. O
1/3 więcej emisji dwutlenku węgla przypada na Czecha niż na Polaka.
Czeski patriota pan prezydent Klaus na przekór globalnej poprawności
politycznej nie waha się twardo bronić interesów swojego państwa
opartych o własne bogactwa naturalne a nie o importowany uran, choć już
14,3% energii w Republice Czeskiej pochodzi z elektrowni atomowej. W
2005r. w Republice Czeskiej węgiel był źródłem energii w 44,7% a w
Polsce w 58,7%. Energia wodna, słoneczna, wiatrowa i geotermalna w
Czechach składała się na 0,5% zaopatrzenia, a w Polsce tylko na 0,2%,
pomimo udokumentowanych bogatych zasobów geotermii . Tymczasem nasi
obecni przywódcy chcą pogrzebać gotowy projekt wykorzystania energii
geotermalnej, który niewątpliwie miałby charakter koła zamachowego dla
polskich interesów opartych o własne bogactwa naturalne – węgiel i
właśnie energię geotermalną.
Zabierając głos na posiedzeniu plenarnym ONZ 24. września b. r.,
prezydent Vaclav Klaus wyraził wątpliwość co do tego czy zmiana klimatu
jest następstwem działalności człowieka. Podobną opinię można usłyszeć
od wielu niezależnych ekspertów. 12 grudnia 2007 r. stu naukowców
wystosowało list otwarty do sekretarza generalnego ONZ, pana Ban
Ki-Moon, stanowczo odrzucający twierdzenie jakoby można byłoby
powstrzymać zmianę klimatu, która jest naturalnym zjawiskiem od wieków
oddziałującym na ludzkość. Wszystkie geologiczne, archeologiczne, ustne
i pisemne świadectwa potwierdzają obecność dramatycznych wyzwań, którym
musiały w przeszłości stawić czoła społeczności ludzkie zagrożone
nieoczekiwanymi różnicami temperatury, opadów, wiatrów i innych
zmiennych klimatycznych. Nie ma możliwości znacząco zmienić klimat
poprzez cięcia w zakresie emisji gazów cieplarnianych wytwarzanych
przez człowieka. A co najgorsze, ponieważ usiłowania zmniejszenia
emisji będą spowalniać rozwój, obecne podejście ONZ do redukcji
dwutlenku węgla raczej przyczyni się do zwiększenia a nie do
zmniejszenia cierpień ludzi z powodu nadchodzącej zmiany klimatu.
Ostatnie obserwacje takich zjawisk, jak topnienie lodowców, podnoszenie
się poziomu mórz i migracje gatunków wrażliwych na temperaturę nie
stanowią dowodu na nienormalne zmiany klimatu, ponieważ nie zdołano
wykazać, aby którakolwiek z tych zmian wychodziła poza granice znanej
naturalnej zmienności.
Średni przyrost ocieplenia o 0,1- 0,2 st. C w ciągu dekady
zarejestrowany przez satelity pod koniec XX wieku mieści się w znanych
naturalnych przyrostach ocieplenia i ochłodzenia w ciągu ostatnich 10
000 lat.
Wiodący naukowcy, w tym najwyżsi przedstawiciele Międzyrządowego
Zespołu do spraw Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate
Change – IPCC), przyznają, że obecnie stosowane symulacje komputerowe
nie potrafią przepowiadać klimatu. Zgodnie z tym i pomimo komputerowych
projekcji wzrostu temperatury, od 1998r. nie pojawiła się żadna
nadwyżka ciepła w skali globalnej. Bieżący poziom temperatury jest
następstwem okresu ocieplenia z końca XX wieku i stanowi kontynuację
naturalnego cyklu klimatycznego rozciągającego się na wiele dekad lub
tysiąclecie.
Wśród stu sygnatariuszy powyższego listu otwartego jest dwóch naukowców
z Polski: prof. dr Zbigniew Jaworowski, fizyk, przewodniczący rady
naukowej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie i
prof. dr A. J. Tom van Loon, geolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w
Poznaniu.
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat
Felieton w Radio Maryja, 28 grudnia 2007
Szczęść Boże!
Ochrona życia i zdrowia to podstawowy cel każdej żywej istoty. Także
człowieka, skoro oddanie życia za bliźniego uznaje się za dowód
świętości. Dokonane ze świadomego wyboru poświęcenie własnego zdrowia i
życia przez męczennika, bohatera narodowego, czy matkę nienarodzonego
dziecka jest czynem wielkiej wagi, godnym powszechnego uznania i
należnego rozgłosu. Święci, bohaterowie narodowi i rzesze zwykłych
ludzi postępujących zgodnie z zasadami wiary, potwierdzają swoim
poświęceniem wartość zdrowia i życia człowieka. Z drugiej strony
biblijny zakaz zabijania, po części respektowany przez systemy wartości
dalekie od chrześcijaństwa, a nawet chrześcijaństwu wrogie, znajduje
swoje rozszerzenie na wszelkie przejawy okrucieństwa wobec ludzi, a
także – jak najbardziej – wobec zwierząt i całej przyrody ożywionej.
Poddawanie ludzi torturom, katowanie zwierząt, podpalanie lasu to różne
stopnie tego samego wynaturzenia wynikającego z wystąpienia przeciwko
przykazaniu NIE ZABIJAJ. Aby ze zwykłego człowieka stworzyć antyludzką
bestię w mundurze SS-mana czy żołnierza Wehrmachtu, niemieckim dzieciom
nakazywano zadawać okrutne cierpienia psom i kotom hodowanym przez nie
od maleńkości. Aby ze zwykłego człowieka stworzyć bestię nieczułą na
cierpienia ludzi, zwierząt i całej przyrody ożywionej, pół wieku
później przeciwko przykazaniu NIE ZABIJAJ wytacza się argumenty
prowadzące do konkluzji typu “nie zabijaj ludzi już urodzonych, ale w
łonie matki to możesz”, “nie zabijaj ludzi zdrowych, ale chorych to
możesz”. To tylko dwa najbardziej drastyczne wyjątki od zasady NIE
ZABIJAJ, będące głównymi punktami globalnego sporu w sprawie odbierania
życia ludziom bezbronnym. Wszędzie najodważniej bronią życia ci
katolicy, którzy w pełni realizują naukę Kościoła, czyli prawdziwi.
Pozostałe osoby, w tym te, które według własnego uznania wybierają z
nauki Kościoła jakieś fragmenty, prywatnie grzeszą, a publicznie
oszukują, jeśli demonstrują przy tym swoją przynależność do Kościoła
Katolickiego. Nie wtrącając się w sprawy prywatne, mamy prawo potępiać
oszustów, bowiem godząc się na oszustwo, stajemy się jego sojusznikami.
Oszustom należy powiedzieć: lepszy jawny wróg, niż fałszywy przyjaciel.
Tzw. aborcja i eutanazja to akty jednorazowe i ostateczne dla zabitego
człowieka. Walka o prawną obronę życia ludzi zabijanych w ten sposób w
skali globalnej ledwo się rozpoczęła, do najbardziej ludnych krajów
nawet nie dotarła. A przecież zabijanie najczęściej odbywa się powoli,
po cichu, bez wiedzy ludzi zabijanych i ich opiekunów. Jest
rozciągnięte na miesiące życia płodowego i lata po urodzeniu. Bywa
wieloczynnikowe, z winy palącej tytoń i pijącej alkohol matki, warunków
jej pracy i zamieszkania, szkodzących zdrowiu czynników chemicznych,
fizycznych, biologicznych i społecznych. Za prawną ochroną życia
poczętego przed aborcją musi postępować ochrona dziecka rozwijającego
się w łonie matki przed działaniem czynników szkodliwych. Za prawną
ochroną życia ludzi do tego stopnia chorych, że wołają o zastrzyk
śmierci, musi postępować taka organizacja opieki zdrowotnej, aby wbrew
regularnie składanym wyborcom deklaracjom polityków nie dochodziło do
masowej nienazwanej z imienia eutanazji chorych z powodu braku dostępu
na czas do lekarza. Cierpieniom trzeba nie tylko ulżyć, ale przede
wszystkim zapobiegać. Zanim powali ból wynikający z choroby, zanim
dojdzie do niepełnosprawności i uzależnienia od miłosiernej opieki
innych ludzi, każdy z nas ma jeszcze siłę do walki o zdrowie i życie
swoich bliskich i własne. Jest to przecież zachowanie zupełnie
naturalne, w pełni zgodne z wszelkimi znanymi systemami wartości, z
określonymi przez Dekalog na czele. Jego zaprzeczeniem jest wynikające
z chwilowej ciężkiej dysfunkcji świadomości zabójstwo osoby
pozostającej pod opieką lub samobójstwo. Te straszne rzeczy się
zdarzają, ale, dzięki Bogu, niezwykle rzadko, o ile zło ludzi do nich
nie popycha. Zwykli ludzie do końca walczą o podstawowe prawa do życia
i zdrowia.
Okrągłe frazesy kampanii wyborczej coraz bardziej okazują się
pustosłowiem także co do sanacji publicznego systemu opieki zdrowotnej
opłacanego w formie zbieranych pod przymusem podatków i składek na
Narodowy Fundusz Zdrowia. Rosnące koszty utrzymania już wkrótce odetną
dostęp do świadczeń zdrowotnych nie objętych finansowaniem przez
Narodowy Fundusz Zdrowia, wprawdzie drugorzędnych, ale stanowiących
pewien wentyl bezpieczeństwa dla ludzi zaniepokojonych swoim stanem
zdrowia. W tej sytuacji po raz kolejny muszę przypomnieć najważniejsze
zagrożenia zdrowia, których można i trzeba unikać, którym można i
trzeba się przeciwstawiać, z którymi można i trzeba walczyć w
pojedynkę, a jeszcze lepiej razem, choćby we wspólnocie terytorialnej
mieszkańców osiedla, wsi, dzielnicy lub gminy. Są to między innymi:
* chemiczne, fizyczne i mikrobiologiczne skażenie
wody wodociągowej i studziennej oraz powstałych z jej użyciem
niektórych napojów i potraw
* związane z transportem drogowym skażenie powietrza
w zasięgu 500 m od jezdni, tym bardziej groźne, im bliżej tej jezdni, a
przy tym wprost proporcjonalne do natężenia ruchu samochodowego
* inne zabójcze skutki transportu drogowego, w tym hałas i drgania.
* promieniowanie jonizujące związane z uwalnianiem
radonu do powietrza mieszkań z doprowadzanej do nich wody wodociągowej
* promieniowanie niejonizujące emitowane przez
stacje bazowe telefonii komórkowej, zwłaszcza zlokalizowane w gęstej
zabudowie mieszkaniowej
* oddziaływanie energetycznych linii przesyłowych
wysokiego napięcia w odległości mniejszej niż 400 m od osiedli
mieszkaniowych i 200 m od pojedynczych domów, a także w strefach
ochrony krajobrazu.
* związane z działaniem hodowli przemysłowych,
głównie trzody chlewnej i drobiu, skażenie powietrza, wód
powierzchniowych i podziemnych oraz gleb
* oddziaływanie składowisk odpadów komunalnych, hałd
przemysłowych, spalarni odpadów i krematoriów na powietrze wdychane
przez ludzi, wody powierzchniowe i podziemne stanowiące źródło
zaopatrzenia ludności w wodę do spożycia, a także gleb i płodów rolnych.
* związane z lokalizacją lotnisk w pobliżu siedzib
ludzkich zabójcze dla okolicznych mieszkańców natężenia hałasu i drgań
oraz groźne dla zdrowia i życia stężenia składników paliwa i spalin w
powietrzu, wodach, glebach i płodach rolnych.
i wreszcie w odróżnieniu od wcześniej wymienionych zazwyczaj legalnych, oczywiście bezprawne, a
* wynikające z bezczynności policji, prokuratury
oraz organów nadzoru i kontroli przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu
osób narażonych na skutki nielegalnych przedsięwzięć zarobkowych
dokonywanych nieraz w sposób ciągły i prowadzących w otoczeniu do
licznych zachorowań i przedwczesnych zgonów w związku ze skażeniem
środowiska.
W nadchodzącym roku 2008 życzę wszystkim wygranej w walce o zdrowie i życie.
Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat