Opłakane apostolstwo (apostolat
germański wśród Słowian pomorskich) Wojciecha Gersona, 1866, Muzeum
Sukiennice, Kraków, nawiązanie do niemieckiego ludobójstwa dokonanego
na ludności cywilnej Zachodnich Słowian (Połabianie, Pomorzanie) od IX
do XII w. pod dowództwem Henryka Ptasznika i Albrechta Niedźwiedzia -
masowego mordercy, wiele wieków później - patrona hitlerowskiej
Niemieckiej Partii Narodowosocjalistycznej. The Lamentable Apostolate
(Germanic apostolate among Pomeranian Slavs) by Wojciech Gerson, 1866,
The Sukiennice Museum, Kraków, a reference to the German barbaric
genocide committed against West Slavic (Polabian, Pomeranian) civilians
from 9th to 12th century, under the command of Henry the Fowler and
Albert the Bear - the mass murderer, many centuries later - the patron
of Hitler's German Nazi Party. Fine Art Photography by Zbigniew Halat
Byliśmy nad Łabą.
Uchylono nas za Odrę.
Przemoc już się i tam ciśnie, gdzie nigdy German, chyba wędrowny, stopy
swojej nie postawił.
Nauczony klęskami swoimi Polak...może znowu powróci do owych wieków
Tacyta, gdy między Germanami a Sarmaty wzajemna bojaźń była granicą.
Nie lękali się nas Germanowie, lecz ani my onych, mając w ręku równie
ostre szable i skuteczniej pisząc żelazem dzierżaw zakresy, niżeli z
cyrklem
i tablicami.
ks. bp. Adam Naruszewicz (1733-1796)
Przedmowa do przekładu "Germanii" Tacyta
Pierwsze wtargnięcie Germanów na ziemie słowiańskie
nastąpiło już w pierwszym tysiącleciu przed n. Ch.
i rozpoczęło pochód Germanów na wschód
ten wieczny odtąd "Drang nach Osten"
Włodzimierz Dzwonkowski
w dziele "Prahistorja ziem polskich"
(Słowiańszczyzna pierwotna. Początki polskiej kultury i organizacji)
Warszawa 1918
W tym samym dziele mapa
SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA,
a w niej zaznaczone czerwonymi punktami
zachodnie granice osadnictwa słowiańskiego:
Hamburg, rzeka Ilmenawa, Brunszwik, góry Harcu,
Fulda,Wuerzburg, rzeka Wernica
oraz zakreślony czerwoną linią ciągłą Limes Sorabicus,
przeprowadzony w r. 808-808 przez Karola Wielkiego
(granica oddzielająca jego monarchię od Słowiańszczyzny zachodniej)
SŁOWIAŃSZCZYZNA ZACHODNIA I GERMANIA rozdzielone przez Limes Sorabicus
Józef Kisielewski "Ziemia gromadzi prochy" Wydanie drugie, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań, 1939 (fragment)
Było tak: pomiędzy Polską a Niemcami na samym początku naszych dziejów znajdował się szeroki, pionowy pas ziemi, od Bałtyku aż na południe, który stanowił jakby przedpole; ścierały się na nim, zmagały i brały za łby wpływy tych dwóch państw. Granica Polski w wieku jedenastym kończyła się na Ziemi Lubuskiej (szmat ziemi, gdzie się schodzi Warta z Odrą), granica cesarstwa niemieckiego kończyła się na rzece Łabie. Między tymi dwoma granicami, w pośrodku były różne państewka słowiańskie: na południu Łużyczanie, na północy przy Bałtyku Weleci, czyli Lutycy, a w pośrodku właśnie owo przedpole.
Jeśli kto od Poznania pociągnie prostą linię na zachód, spotka
naprzód
miasta: Frankfurt, Lebus, Berlin z przedmieściem Kopenick, następnie
Brandenburg,
a w końcu Magdeburg. Polska stała fortecą w Lubuszu, Niemcy stały
fortecą
w Magdeburgu. W pośrodku były państwa mniejsze, buforowe, jakby dziś
powiedzieli
wyznawcy idei federacyjnej.
Etnograficznie rzecz biorąc, te drobne ludy należały do grupy
lutyckiej,
były jej najbardziej południową odnogą, jak Chyżanie naprzeciw wyspy
Rugii
byli skrzydłem najbardziej północnym.
Owe ludy południowe mieszkały w dorzeczach niewielkich rzek Sprewy
i Hoboli, od których wzięły swoje nazwy - Sprewian i Hobolan (albo
Stodoran).
Rozmaite dokonywały się tu przemiany i ugrupowania. W czasach, które
nas
obchodzą, to znaczy, od końca panowania Mieszka I do wieku dwunastego
układ
stosunków tutejszych już się zarysował wyraźnie: bliżej Polski istniało
państewko Sprewian, w którym władał książę Jaksa, ze stolicą w Kopaniku
(należał do niej teren dzisiejszego Berlina), i drugie bliżej Niemiec
państewko
Przybysława, który stolicę swą posiadał na wyspie nazywającej się
naprzód
Branibor, później Brennaburg, lub Brandenburg. O Berlinie, oczywiście,
żadnej wieści.
Jak się łatwo domyślić, księstewko bliższe Niemcom, braniborskie, stało
pod wpływem niemieckim; księstewko Jaksy było szczerze przywiązane do
Polski
i ku niej ciążyło.
I teraz fakt w historii tych stron nie zwykłej wagi. Jak wiadomo, dia
ekspansji ku wschodowi tworzyli cesarze niemieccy tak zwane marchie.
Marchia
Północna (czyli Stara Marchia - Altmark) leżała na lewym brzegu Łaby,
akurat
naprzeciw Braniboru. Od roku 1134 władał tą marchią Albrecht hrabia z
Ballenstiidtu,
dla obyczajów swych i zachowania Niedźwiedziem zwany. Ten Albrecht
Niedźwiedź,
jakby w przeczuciu, że stworzy całą rodową dynastię, zwaną w dziejach
dynastią
askańską, niesłychanie był łakomy ziemi i potęgi.
On to drogami bardzo zawiłymi zdołał księcia Przybysława nakłonić,
aby księstwo Braniboru po swej śmierci zapisał jego synowi. Gdy
Przybysław
rychło umarł, Niedźwiedź sam zajął Branibor.
Aneksja nie poszła gładko. Wystąpił bowiem ze słusznymi pretensjami
Jaksa z Kopaniku, najbliższy krewny Przybysława. Wszak po wszelkim
prawie
boskim i ludzkim jemu się ta ziemia należała, jemu ci ludzie, którzy
mówili
językiem jego ojczyzny. Jaksa zawinął się koło uzyskania posiłków z
Polski
i zdobył na Niemcach Branibor. Trzymał go przez czas jakiś, ale w końcu
musiał ustąpić przed silą przeważającą.
Teraz rozpoczyna się najsmutniejszy okres historii polskiej,
ten
okres,
który zadecydował o całym przyszłym kierunku rozwojowym Polski: okres
podziałów
po śmierci Krzywoustego, czyli po prostu okres kłótni i sporów, okres
podziału
państwa na partie, koterie i rozłamy. Ziemia Lubuska przypadła w
udziale
Piastom śląskim. Byli wśród nich ludzie dzielni i z otwartą głową, jak
Henryk Pobożny, ale byli i inni. Syn tegoż Henryka, Bolesław Rogatka,
zniemczony
do gruntu, przy tym lekkomyślnik i hulaka, jedna znajpaskudniejszych
postaci
w galerii ówczesnych książąt, naprzód połowę Ziemi Lubuskiej oddał
arcybiskupstwu
magdeburskiemu (1249), potem pozbył się całego tego terenu na rzecz
następców
Albrechta. Ziemia Lubuska utracona została w roku 1251. Straty szły
kolejno
w górę Odry: naprzód Pomorze Zachodnie, później Ziemia Lubuska, jeszcze
tylko Śląsk był przy Polsce. Ale i on już niedługo zostaje stracony. Im
dalej od pierwszych Piastów, tym mniej rozumie się doniosłość linii
Odry.
Albrecht Niedźwiedź wyszedł ze Starej Marchii, utworzonej na lewym
brzegu Łaby, czyli na ziemiach słowiańskich zdobytych przez Karola
Wielkiego.
Gdy Askańczycy zagarnęli Branibor, z tej nowej zdobyczy oraz części
Ziemi
Lubuskiej utworzono nową redutę wypadową: Średnią Marchię. Wraz z
postępem
zaboru przesuwał się punkt ciężkości tego nowego organizmu państwowego,
który oto rósł jako szósta, nowa dzielnica cesarstwa. Stolicą
posiadłości
Askańczyków był naprzód Magdeburg, następnie na wiele stuleci stał się
nią Brandenburg, od którego poszła nazwa całej prowincji. I tak
słowiańska
nazwa Branibor zasiliła słownik niemiecki nowym przekręceniem. Nie
pierwszy
raz.
O Berlinie w dalszym ciągu nie słychać. W dokumentach nazwa ta
pojawia
się po raz pierwszy w roku 1244. Wobec czego rocznicę należałoby
przesunąć
o dobre lat kilka. A i wtedy nawet miałoby się do czynienia z rocznicą
dosyć wątpliwą, było to bowiem wówczas miasto i małe i nic nie
znaczące,
w każdym razie nieprzydatne na jubileuszowy wzór.
Przesuwanie na wschód odbywało się pomału. Na razie potęgą był
Brandenburg.
O wielkiej karierze Berlina zdecydował kierunek, jaki się począł motać
z dwóch miejsc środkowej Europy: z Brandenburgii ku Prusom krzyżackim i
na odwrót. Oba te ogniska niemieckiego ducha w podobnych znajdowały się
warunkach, obydwa żyły tymi samymi celami, obydwa tak samo, w sposób
najplugawszy
użyły imienia bożego dla oszustwa. Czy można się dziwić, iż powstał
pomysł,
że się z tych dwóch podobnych sobie kawałków ziemi wyciągną ręce i
splotą
jednym, jednoczącym uściskiem. Nie zaraz to nastąpiło, ale nastąpiło:
urosła
na tym cała potęga Prus, uratowała się niemczyzna, która z powodu
systemu
feudalnego popadła już w zupełne rozbicie, i dokonało się odcięcie
Polski
od morza. Wszystko za jednym zamachem.
1319 - wymierają Askańczycy;
1415 - władzę obejmują Hohenzollernowie (burgrabiowie z Norymbergi);
1510 - Albrecht Hohenzollern zostaje W. Mistrzem Zakonu;
1525 - sekularyzacja Zakonu;
1618 - połączenie Brandenburgii z Prusami (zatwierdza Zygmunt III
Waza).
I jeszcze jedno: poniżyło Brandenburg, a wywyższyło Berlin. z
którego
bliżej i łatwiej podać rękę ku Prusom Wschodnim. Lecz mimo wszystko
długo,
bardzo długo zostaje ten Berlin miastem małym, cherlawym, byle jak
stawianym.
Zaczyna róść dopiero od Fryderyków, którzy zagnieździli się w
Poczdamie.
Odtąd dopiero znaczenie jego się gruntuje. W przeciągu lat dwustu
pięćdziesięciu
wydyma się i obrasta tą obszerną brzydotą, przeciw której wystąpił
kanclerz
Hitler.
Wiadomo więc dziś z całą pewnością, że data roku 1937 datą jubileuszową
nie jest; nie jest nią również data 1944, lecz jakaś daleko późniejsza.
W ogóle miasta na tym terenie to sprawa osobna. Trzeba ją postawić tak,
jak się miała naprawdę, a nie tak, jakby się ją chciało w Niemczech
dzisiejszych
widzieć.
Zdobywaj ąc nowe ziemie Niemcy zakładali na nich miasta.
Z kilku powodów: ażeby mieć punkty zaczepienia w niechętnych stronach.
ażeby stwarzać ośrodki życia dla kolonistów z głębi kraju
sprowadzanych,
ażeby w tych miastach tworzyć administrację kościelną, ażeby wreszcie
przeciwstawić
się swoim prawem handlowym prawom handlowym słowiańskim.
Bo i taka walka toczyła się na zdobytych terenach, oprócz politycznej
i religijnej: biło się prawo z prawem. Prawo 'magdeburskie z prawem
słowiańskim.
Trzeba to zaznaczyć: ziemie tutejsze, jak wszystkie zachodnie ziemie
słowiańskie,
były dostatnie, obfitujące w rozliczne dobro i bogactwo. Poza tym
prowadziły
ożywiony handel wymienny z szerokim światem. Jak wszędzie w
Słowiańszczyźnie,
były tu grody, a każdy gród miał obok siebie tak zwane "podgrodzie"
(suburbium)
przeznaczone właśnie na targi, na handel. Wszystko: organizacja rodowa,
organizacja książęca i organizacja handlowa związane były razem, w
jedną
całość.
U Niemców inaczej. Niemcy zapożyczyli ustrój miejski, jak niemal
wszystko,
co przynosili, z tradycyj rzymskich (poprzez wpływy
włosko-flandryjskie;
Kolonia i Trewir to dawne obozy rzymskie), dodając trochę swojej
feudalnej
przymieszki. Było więc i osobne prawo dla miast, które w tych stronach
państwa zwało się prawem magdeburskim. Dawało ono dużo przywilejów
warstwie
mieszczan, kupców i rzemieślników, którzy wyodrębniali się z ogółu
ludności,
posiadali własny samorząd i własne prawa.
W tych stronach było to prawo jeszcze jednym instrumentem politycznym.
Występowało do walki z ładem zastanym. Opierając się na nim, zakładali
Askańczycy na tutejszych terenach miasta: Spandawę, Przecław i Kolno
(1237
- dziś Colln), która to ostatnia miejscowość dziś do granic wielkiego
Berlina
została włączona. Tym trybem Kiedyś i Berlin założony został.
W niedawnych jeszcze czasach głośno podtrzymywano opinię, że te
wszystkie
miasta, które za praniemieckie się uznaje, przez Niemców na pustkowiach
zupełnych założone i wyhodowane zostały czyli że taka zasługa i takie
dla
cywilizacji znaczenie. Ale kilka dokładniejszych ostatnich odkryć
wskazało,
że we wszystkich nieomal wypadkach te rzekomo niemieckie nowości
powstały
na gruncie i w obrębie grodów oraz podgrodzi słowiańskich. Dość wskazać
na Lubekę, pod której kamienną powłoką kryje się wspaniała słowiańska
cywilizacja.
Cywilizacja drewniana. Podobnie z Wołyniem [czyli Wolinem].
Zapadający
się rynek tego za "urdeutsch" ogłoszonego miasteczka odkrył oczom
wspaniałe
miasto słowiańskie i poraził prawdą, że długo przedtem, nim ktokolwiek
mową niemiecką tu zagadał - wielkie słowiańskie rozsiadło się miasto.
Miasto
i port.
Tak samo musiało być z miastami w Brandenburgii, tak samo, tylko o wiele później, z Berlinem. I nie wiadomo, czy warto tak te czasy z rozczuleniem wspominać. Obraz nie był znów tak bardzo rozgłosu godny. Te chude, szczupłe miasta były rzadkimi wyspami w wielkim słowiańskim morzu. Historia czyni jeszcze jeden błąd perspektywiczny, jak tyle innych: wspomina tylko o paru miastach, o kilku tysiącach kolonistów, a zapomina, a nic nie mówi o setkach tysięcy ludzi tych stron, którzy przecież nadawali przez stulecia charakter tutejszej ziemi i nadają jej ten charakter do dziś.
Nie, bynajmniej nie przesada!
Przed trzema laty przyjechała na kongres z Polski do Niemiec
wycieczka
polskich uczonych, mniejsza z tym, jakiej specjalności. Pewien sędziwy
uczony niemiecki, tak sędziwy i tak prawego serca, że nie bał się
żadnych
prześladowań, w następujące powitalne-a najzupełniej prawdziwe i
autentyczne
odezwał się do Polaków słowa:
- Witajcie na ziemi, która jest ziemią waszych przodków. Witajcie wśród
ludzi, którzy - kto wie - czy nie są tej samej, co wy krwi.
Ten stary pan wiedział, co mówi. Historia tych ziem od wieku
trzynastego do dziś dnia jest niczym innym, jak przerabianiem krwi
słowiańskiej
w krew niemiecką. Jeśli się w te sprawy głęboko i dobrze wmyślić, to
można
łatwo dojść do nowej a nagłej prawdy, że dzisiejsi mieszkańcy tych
stron
są w tej samej co najmniej mierze Słowianami, co Niemcami. Bo cóż
nazwa?!
Nazwa jest tylko przyodzieniem treści. A jeśli treść jest inna niż
nazwa,
jeśli. się z nią jawnie kłóci, cóż wart jest dźwięk?
W tym miejscu krótka dygresja, która jest równocześnie salutem i
hołdem.
Dziś jeszcze, w roku 1938, w roku Anschlussu i "obudzenia się wielkich
Niemiec", pięć kilometrów od Berlina, w Spreewaldzie wieśniacy mówią
słowiańskim
językiem. Można ustanowić rocznicę 700-lecia Berlina, ale można być
bezradnym
wobec takiej prawdy: że trwanie narodu jest długie i niezmożone mimo
prześladowań
i sposobów takich, na jakie umiały się zdobyć Prusy.
A niedaleko od Berlina, w Spreewaldzie są ludzie, którzy mówią jeszcze
po słowiańsku! Warto zanotować ten fakt na wieczną rzeczy pamiątkę.
Może
się zdarzyć, że systemy germanizacji zostaną ulepszone i że za lat
kilkanaście
Spreewald czyli "Błota Szprewiańskie" zamilkną, zgnębione ostatecznie,
ale ta wiadomość powinna zostać: w roku wyjścia niniejszej książki z
druku
- mowa słowiańska w najbliższej okolicy Berlina jeszcze do cna nie
wygasła!
Ten szlak zresztą w miarę oddalania się ku południowi tężeje i wzmaga się. Bowiem kilkadziesiąt kilometrów od Berlina przybiera nazwę Dolnych i Górnych Łużyc. Mocno to skupiona wyspa słowiańska, która zachowała do dziś dnia swój obyczaj, swój strój, swoją mowę. Mowę, która jest słowo w słowo podobna do kaszubszczyzny, do języka polskiego. Zachowały swój język i odmienność słowiańską zwłaszcza Łużyce Górne o sporej ilości katolików. Protestanckie Łużyce Dolne łatwiej ulegają germanizacji.
Gdyśmy w sierpniu roku zeszłego jechali od Frankfurtu do Drezna, kusiło nas, aby zwiedzić Łużyce. Ale Łużyce akurat od owego sierpnia rozpoczynały swoją nową żałobę. Którą to z rzędu?! Znowu padł rozkaz: Zlikwidować ten żywy wyrzut sumienia! Roznieść Łużyce! Zamknęły się szkoły łużyckie, zanikły domy ludowe, stanęły maszyny drukarskie, zapełniły się więzienia; wielu Łużyczan poszło do obozów koncentracyjnych, z których nie wyszli do dziś.
Jest ich w Niemczech 200.000. Wydawałoby się, że państwo,
które cały
swój program oparło na pojęciu narodu, powinno mieć szacuneJ-: i ella
tego
narodu, który wykazał taką wytrwałość, takie bohaterstwo ducha. Ale
znać,
że liczą się tylko bohaterstwa liczebnych nilrodów. Swojego narodu.
Cudzych
narodów - nie!
Gdym opowiadał w Polsce o tych 200.000, ktoś podał profekt: wymienić
za polskich Niemców, nie dać zginąć szczepowi, który jest korzeniom
naszego
narodu najbliższy. Projekt, który powinien pójść pod rozwagę. Mogliśmy
przyjąć po wojnie pół miliona rosyjskich Żydów, czemu nie moglibyśmy
przygarnąć
Łużyczan?
Ale jakkolwiek jest, jakkolwiek będzie, na słowo Łużyce powinien bić
apel, powinna padać komenda "baczność".
Baczność! Prezentuj broń. Łużyce, lud, który za Chrobrego żył w
granicach
Polski, rozpoczął agonię.
.Siedem stuleci temu, może o tej samej godzinie zbliżał się pod wały
słowiańskiego grodziszcza Berlina inny pochód: Karol Boromeus Mueller
na
łaciatej chabecie zjawiał się we własnej kupieckiej osobie, aby nędzne
paciorki i świecidła wymienić na bogactwa słowiańskiej ziemi.
1. W czworoboku o granicach: płd. brzeg Bałtyku - linia prosta od ujścia Łaby przez Czeski Las ku Dunajowi - Dunaj - Wisła trwa od końca neolitu wielka kultura rolnicza - prarodzic Słowiańszczyzny. Tu w II okresie epoki brązowej wyłania się jako zwarta i jednolita całość wybitnie rolnicza kultura cmentarzysk popielnicowych typu łużyckiego, z której wywodzimy się wraz z resztą Słowian.
2. Już od młodszej epoki brązowej poczynając uderzają w nas od zachodu przybyłe ze Skandynawii ludy koczownicze. Tym samym szlakiem idzie później poprzez całe wieki napór niemiecki.
3. Niektóre z tych ludów przejściowo zajmują nasze ziemie, ale opuszczają je niebawem, znęcone widokiem łupów i wygodniejszego życia na terytorium rozpadającego się cesarstwa rzymskiego.
S T Ą D W N I O S K I
1. Na ziemiach tych siedzimy z górą ... cztery
tysiące lat.
Wyrośliśmy
z kultury rolniczej, która przede wszystkim tworzy cywilizację, a nie z
włóczęgi.
2. Ziemie te zraszają dwie rzeki: Odra i Wisła. Rzeki te
są
odwiecznie
nasze.
3. Na ziemiach tych byliśmy, jesteśmy i
będziemy.
Nie jesteśmy tu od wczoraj. Sięgaliśmy daleko na zachód
Inne fragmenty dzieła "Ziemia gromadzi prochy"
na
stronie
Ansprache Hitlers vor den Oberbefehlshabern der Wehrmacht auf dem Obersalzberg 22. August 1939
"Der Krieg würde bis zur völligen Vernichtung Polens geführt mit größter Brutalität und ohne Rücksichten."
|
Tekst i ryciny na stronie
PROFESOR
JÓZEF KOSTRZEWSKI
NAJBARDZIEJ
WYBITNY POLSKI
ARCHEOLOG
ODKRYWCA
PRASŁOWIAŃSKIEGO
BISKUPINA
WZÓR
PATRIOTY, SPOŁECZNIKA I
NAUKOWCA
Józef Kostrzewski
"Z mego życia. Pamiętnik",
Ossolineum 1970
Historyczna nowa szkoła
Swą metodę badań ścisłą,
Sprowadzoną hurtem z Niemiec,
Rozpowszechnia ponad Wisłą
I, nabywszy pogląd świeży,
Nowym łokciem dzieje mierzy.
(...)
I tak dalej... i tak dalej...
Coraz śmielsze wnioski przędzie
I, nicując dawne sądy,
Nie powstrzyma się w zapędzie,
Aż dowiedzie, że król Herod
Dobroczyńcą był dla sierot.
więcej:
THE
STRUGGLES FOR POLAND, PART 4
Ernst Frank, Sudetenland - Deutsches Land, Zgorzelec/Lipsk 1941
Autor: Pavel Křepelka | Publikováno: 16.5.2005 „Měl by si dobře rozmyslet, zda se v pondělí zúčastní odhalení sochy Beneše,“ vzkázal českému premiéru Paroubkovi bavorský ministerský předseda Edmund Stoiber, který je tradičním hostem sjezdů sudetoněmeckého landsmanšaftu. Sudetští Němci jsou pro Česko stále latentním nebezpečím. Sudetendeutsches Schlesierland 1938 Sudetendeutsches Schlesierland 1938 Sudetendeutsches Schlesierland 1938 Sudetendeutsches Schlesierland 1938 |
Europa jako
przestrzeń życiowa
w październiku 1942 Europa
als Lebensraum,
Oktober
1942
Rozbudowa
Rzeszy
Wielkoniemieckiej
od 1933r. Der
Aufbau des
Grossdetschen Reiches
seit 1933
|
|
Status |
year 1939 |
|
killed |
killed |
killed per cent of population |
killed per cent of total killed |
![]() |
|||||||
Poland |
on September 1, 1939 invaded by Soviet Union on September 17, 1939 |
35,339,000
|
850,000 | 6,000,000 | 6,850,000 |
19,3%
|
87,6%
|
Yugoslavia |
on April 6,1941 |
15,800,000
|
300,000
|
1,400,000
|
1,706,000
|
10,8%
|
82,1%
|
Greece |
on October 28,1940 German occupation from April 6, 1941 |
7,300,000
|
19,000
|
501,000
|
520,000
|
7,1%
|
96,3%
|
United Kingdom |
|
47,961,000
|
326,000
|
62,000
|
388,000
|
0,8%
|
15,9%
|
United States |
from December 1941 |
132,122,000
|
500,000
|
|
500,000
|
0,4%
|
0,0%
|
China |
|
1,324,000
|
10,000,000
|
11,324,000
|
|||
France |
on June 22,1940 |
41,600,000
|
340,000
|
470,000
|
810,000
|
2,0%
|
58,0%
|
![]() |
|||||||
( Soviet Union, USSR ) its successor is Russian Federation |
on September 17, 1939 and occupied 51,6% of Polish territory till June 1941 attacked Finland
invaded by Germany
|
162,000,000
|
13,600,000
|
7,700,000
|
21,300,000
|
13,0%
|
36,7%
|
![]() |
|||||||
![]() |
|||||||
Germany incl. Austria |
|
76,008,000
|
3,630,000
|
3,955,000
|
7,585,000
|
10,0%
|
52,1%
|
Italy |
|
44,223,000
|
330,000
|
80,000
|
410,000
|
0,9%
|
19,5%
|
Japan |
|
71,400,000
|
? | ? | 2,000,000 |
2,8%
|
|
![]() |
|||||||
|
|
||||||
Total | 56,125,262 | ||||||
![]() |
Latest story: Germany's Nazi past has returned to haunt
the EU
summit.
A vitriolic outburst by Poland's prime minister revealed the Second
World
War bitterness that still strains the heart of Europe, accusing the
Germans
of "incomprehensible crimes" against his country Vote
to see the latest poll result ![]() |
29. czerwca 2007r. Będąc zwykłymi ludźmi, nie umiemy przewidzieć przyszłości, nie za dobrze potrafimy zrozumieć znaczenia zdarzeń aktualnych, a o przeszłości wiemy tylko tyle, co powiedzą nam o niej inni. Jeszcze gorzej bywa z oceną wypowiedzi i postępowania osób nawet nam bliskich, ale jednak odrębnych, a tym bardziej takich, których wprawdzie osobiście nie znamy, ale jesteśmy od nich zależni, W megaskali od decyzji osób aktualnie sprawujących władze zależy nie tylko teraźniejszość i bliska przyszłość milionów ludzi, lecz także losy narodu i państwa w nieodgadnionej perspektywie nadchodzących dziejów świata. Intencje każdego człowieka są zagadką i nigdy nie wiadomo, jak odnieść się do czyichś słów i czynów, dopóki po upływie wielu nieraz lat nie doczeka się ich odległych skutków. Długotrwałość procesów politycznych przekracza ludzkie możliwości obserwacji. Co to jest 60, 70, w najlepszym wypadku 80 lat świadomego życia, wobec zjawisk trwających po kilkaset i więcej lat. Możemy być świadkami tylko początkowego etapu jakiegoś ciągu zdarzeń. Dlatego rozsądek nakazuje korzystać z mądrości i doświadczenia, które zgromadziły nasze rodziny, a zwłaszcza rodzina rodzin, czyli w naród. Naród, jak każda rodzina, składa się z ludzi lojalnych i nielojalnych w stosunku do wyróżniającej tożsamości i wspólnoty interesów, gotowych do opowiedzenia się za wspólnym dobrem i obojętnych, a nawet wrogich, choćby deklarujących najszczersze oddanie wspólnocie. Żyjąc pod jednym niebem, jak pod jednym dachem, początkowo obcy sobie ludzie stają się z reguły coraz sobie bliżsi, lepiej się rozumieją, unikają zadrażnień, uzupełniają się, a w chwili zagrożenia nie wbijają obrońcom wspólnego domu noża w plecy, nie wysługują się wrogom, nie zagarniają mienia bohaterów, nie dopuszczają się zdrady. Kryterium lojalności musi być stale przywoływane w Polsce, której położenie i cechy charakteru rdzennych mieszkańców wręcz zapraszają obcych do korzystania z przyjaźni ziemi i ludzi. Podczas drugiej wojny światowej zginął co piąty obywatel Polski, a co trzeci został dla Polski utracony. Gdyby nie druga wojna światowa, która odebrała Państwu Polskiemu 11 milionów 400 tysięcy obywateli, czyli 32,3%, w roku 2007 nasz kraj liczyłby o 27,5 miliona, czyli 41,7%, więcej obywateli niż obecne 38,5 miliona. Ostatnie wydarzenia polityczne wyraźnie dowodzą, że strata obywateli w żadnym razie nie ma znaczenia tylko historycznego, a jak najbardziej przekłada się na polityczno-gospodarczą teraźniejszość i najbliższą przyszłość. Należy często i wyraźnie powtarzać, że gdyby sojusz Niemiec, których spadkobiercą jest obecna Republika Federalna Niemiec i Sowietów, których następcą prawnym jest Federacja Rosyjska nie napadł na Polskę w 1939r., Polska liczyłaby obecnie 66 milionów ludzi. Cytowane z lubością w Polsce opinie polakożerczych środków masowego przekazu ukazujących się w Niemczech i innych krajach dziwnej koalicji propagandowej stwarzają wrażenie, że dla Europejczyków wypominanie Niemcom ich zbrodni wojennych jest przejawem polskiego nacjonalizmu. Nic bardziej fałszywego. Oto na stronach internetowy brytyjskiego dziennika Daily Mail w dniu 22. czerwca pojawił się sondaż opinii publicznej, w którym należało odpowiedzieć tak lub nie na pytanie redakcji: Czy Polska miała rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość? Dwóch na trzech biorących udział w sondażu Daily Mail odpowiedziało, że Polska miała rację wypominając Niemcom nazistowską przeszłość. Należy sądzić, że wynik sondażu byłby jeszcze bardziej miażdżący dla rzeczników czerpania korzyści z niedawnej eksterminacji ludności Polski, gdyby wszyscy Europejczycy wiedzieli, że część uciekinierów przed karą za wywołanie wojny domaga się zwrotu pozostawionego za sobą mienia i w tym zakresie znajduje poparcie polityków Republiki Federalnej Niemiec zajmujących najwyższe stanowiska i w tym państwie i w strukturach europejskich. Czyli doktryną Niemiec usiłujących narzucić swoją wolę całemu kontynentowi jest praktyczny rewizjonizm i konstytucyjnie umocowane roszczenia terytorialne do 1/3 obszaru państwa sąsiedniego, czyli Polski. Dlaczego o tym Europejczycy nie wiedzą? Dlaczego ewidentne łamanie praw człowieka w Niemczech, w których nie wolno używać języka polskiego w rozmowie rodziców z dziećmi, jest zagłuszane socjalistycznym rykiem w Europarlamencie przypisujących nam wyimaginowane cechy i winy? Gdzie są ludzie wynagradzani za kreowanie wizerunku Polski i Polaków, a gdzie lojalność mniejszości niemieckiej w Polsce, która - bez wzajemności w Bundestagu - ma zapewnione dwa miejsca w Sejmie? W związku z przypomnieniem Niemcom ich potwornej przeszłości, nawet w Polsce odezwały się szydercze głosy Polaków, że sięganie do doświadczeń drugiej wojny światowej jest równie kompromitujące, jak przypominanie złowieszczej roli Krzyżaków w naszej części Europy. No cóż. dla odparcia argumentacji świadomych i mimowolnych członków stronnictwa pruskiego warto jednak w kilku słowach przypomnieć wydarzenia sprzed niemal ośmiuset lat, których konsekwencje do dzisiaj, jak się okazuje, zagrażają Polakom zagładą. Na początku XIII wieku Hermann von Salza, wielki mistrz zakonu krzyżackiego, doszedł do wniosku, że pobyt w Palestynie jest zbyt niebezpieczny i zaczął szukać miejsca w Europie. Po krótkim pobycie na Węgrzech, skąd został wypędzony za nielojalność, w 1226r. Krzyżacy trafili na ziemię chełmińską zaproszeni przez Konrada Mazowieckiego namówionego przez Jadwigę, żonę Henryka Brodatego, a szwagierkę króla Węgier Andrzeja II, który to właśnie wypędził Krzyżaków za łamanie umów. Przyszła śląska święta nie wiedziała, że następstwem jej rekomendacji, będzie sprowadzenie na Polaków i ludy nam najbliższe sprawców bezlitosnej grabieży, rozpasanego okrucieństwa, mordowania kobiet i dzieci. Od roku 1308 do 1945, przez 637 lat Polacy masowo ginęli z rąk Krzyżaków i ich ideologicznych następców z łupieżcą Śląska Fryderykiem II, katem Polaków Bismarckiem i ludobójcą Hitlerem na czele. O tym na zachodzie Europy wielu słuchać nie chce. Widać wśród piewców tolerancji wykorzystywanej do propagandowych nagonek na Polskę nadal obowiązuje rasistowska zasada SLAVICA NON LEGUNTUR – pism słowiańskich nie czyta się. dr Zbigniew Hałat |
Henryk Batowski, "Zwięzły zarys dziejów Słowiańszczyzny", Kraków 1948
Wojciech ze Starogrodu
"Na tropach Słowian i Żermanów"
Edinburgh 1944
Ljubice 1897
Ludwik Stasiak
"Brandenburg - kraina słowiańskich mogił"
Kraków 1946
fragment
To grobowisko narodów.
Całe narody wymarły.
Język ich i pieśń ich umarła. Nawet pamięć po nich umarła.
Gdy bogaty mieszczanin milionowego miasta, rozkopując
fundamenty
swego
domu, natrafił na czaszkę z amuletem i na urnę runiczną nie wie, że dom
jego stoi na wielkim uroczysku [cmentarzu],
które nosiło
imię:
'Berlin; nie wie, że tam chowano władyków i wodzów Słowiańszczyzny.
Obcy zapomnieli i swoi zapomnieli.
Lecz w szumie trzcin na bagnach Braniboru dosłyszysz echa słowiańskiej
pieśni, szelest kosaćców na błotach Haweli opowie ci o narodzie, który
umarł.
Na tym olbrzymim słowiańskim cmentarzysku, w śpiewie słowika dzwoni
rzewna nuta smutku, wicher jesienny wyje głosem mordowanych ludzi. Łka
wicher i płacze, po raz tysiączny sypie żółte liście na słowiańskie
mogiły.
Letnim porankiem kwiecie na łąkach pokrywa się perłami łez wytępionego
do szczętu narodu.
Nad brzegami i jeziorami Braniboru, plątające się tumany mgieł, mają
kształty zakutych w jarzmo niewolników.
Widzisz jak się sosny na brzegu, Łaby, na polach łęczyńskich o
zachodzie
słońca czerwienią? Jakby je kto krwią oblał! One korzeniami swymi do
dziś
nie mogły wypić wszystkiej krwi setek tysięcy Słowian, kt6re tam w
obronie
swej ziemi poległy, Dziś jeszcze krwią się ich pnie barwią, choć
tysiące
lat mordu minęło.
Łaba się krwawi, a morze przy ujściu Mży, Trawny, Swartawy i Renu huczy tak smutno, jak smutną była pieśń ludu, który tu niegdyś mieszkał.
*
*
*
Zgasł Henryk, ale nie zgasła z nim żądza podboju, łupiestwa i
zbrodni,
podszyta nikczemnie pod święty znak Chrystusowej wiary. Nastali jeszcze
gorsi mordercy, niosący w świętokradzkiej dłoni sztandar świętego
Kościoła.
M6wią, że idą nawracać, a zabijali.
M6wili, że idą uczyć miłości, a łupili, podpalali.
M6wiła o cywilizacji ta barbarzyńska, krwawa horda, idąc nawracać
cichy,
spokojny, łagodny słowiański lud. Zapanował nad Słowianami markgraf
Gero,
lis chytry i przebiegły, okrutnik i krzywoprzysiężca.
Ten postanowił wygubić do szczętu plemię słowiańskie. Zaprosił na ucztę
trzydziestu' książąt słowiańskich, kt6rzy zawierzyli jego
chrześcijańskiemu
rycerskiemu słowu i w gościnę w jego progi przybyli. Pił z nimi i jadł
i o przyjaźni swej zapewniał, zachęcając do wina i kielicha. Gdy
upojeni
trunkiem ręką już nie władali, rzucił się na nich wraz z swymi
siepaczami
i wymordował do jednego.
Zgotowawszy wojskom słowiańskim straszną nad Radską klęskę i zabiwszy
naczelnego wodza, księcia Stoigniewa, wyciął w pień pojmane chłopstwo.
Rzeź trwała ,do późnej nocy. Nazajutrz na . wzniesionym krzyżu zawisła
odcięta głowa poganina Stoigniewa na znak triumfu kultury i
chrześcijaństwa.
U st6p krzyża zamordowano siedmset statrszyzny bez litości. '
.
Choć w głębi serca wielkiego markgrafa rzekomo była litość. wszak
doradcę
Stoigniewa puścił, jako przebaczający chrześcijanin, wolno ...
wyłupiwszy
mu tylko oczy i wydarłszy język ...
- I napełniła się ziemia słowiańska kościołami, księżmi, i Bogu
poświęconych
panieństwem - m6wi kronikarz.
Sam Gero wystawił klasztor dla zakonnic wraz z kościołem. Ofiara ta
dla Pana Boga wypadła mu bardzo tanio, bo pieniądze na nią ukradł i
złupieżył
w chatach, opolach i grodach słowiańskich.
Słowianie Połabscy
Jerzy Gąssowski, "Dzieje i kultura dawnych Słowian", Warszawa 1964
Jednym z ważniejszych odcinków, na którym przejawiały się dążenia monarchii frankijskiej, było terytorium Słowian Połabskich. Już u schyłku VI w. zachodnie granice zwartego osadnictwa słowiańskiego dotarły do Łaby i ustabilizowały się nad tą rzeką w bezpośredniej bliskości takich ludów germańskich jak Turyngowie, Sasowie i Duńczycy. Mniejsze grupy Słowian przeszły na zachodni brzeg rzeki i zatrzymały się w głębi ziem germańskich.
W zapiskach karolińskich znajdujemy niekiedy wyraźne ślady dosyć
daleko na zachód osiedlonych grup słowiańskich. Z dokumentu cesarza
Ludwika
Pobożnego wydanego dla biskupa Witrzburga w latach 826-830, a
odwołującego
się do wydarzeń z czasów Karola Wielkiego, znajdujemy wzmiankę o dwóch
plemionach słowiańskich, nazwanych tu Moinvinidi i Radanzwinidi,
mieszkających
na terenie diecezji wiirzburskiej między rzekami Menem a Radencą.
Słowianie
ci byli ochrzczeni i zaleca się w dokumencie wybudowanie dla nich
kościołów.
Dokument księcia Bawarskiego Tassilona, wystawiony w 777 r. dla
klasztoru
w Kremsmtinster, mówi o nadaniu klasztorowi danin z osad słowiańskich
położonych
w górnej Austrii koło dzisiejszego miasta Steyer. Mowa jest tam m. in.
o trzech żupanach (książętach) słowiańskich, których imiona brzmią
Taliup,
Sparuna i Fisso.
Również roczniki klasztoru w Fuldzie wymieniają liczne grupy Słowian
mieszkających obok Franków w różnych miejscowościach należących do
klasztoru
(m. in. Giesa, Sa1zungen, Hagen, Sommerda i in.) i płacących należną
daninę.
Wspomniane wyżej grupy ludności słowiańskiej żyły bądź to w zwartych
grupach
plemiennych pod przywództwem lokalnych książąt, bądź to rozproszone w
osadach
obok ludności germańskiej. Ludność ta nie była w stanie zachować
odrębności
politycznej, a jedynie przez długi czas zachowywała odrębność etniczną,
językową i obyczajową. Nie przedstawiała też żadnej groźby dla Franków.
Stopniowo przechodziła proces asymilacji, do czego przede wszystkim
przyczyniało
się walnie skłanianie jej do przyjmowania chrześcijaństwa.
Poważny problem dla monarchii Franków stanowiły nie owe daleko
wysunięte
na zachód i rozproszone osady słowiańskie, a zwarte ich osadnictwo na
ziemi,
którą Słowianie przywykli uważać za swoją, na prawym brzegu Łaby i
Solawy.
Już w początkach VII w. trwały zabiegi Franków, zmierzające do
podporządkowania
sobie poszczególnych plemion czy związków plemiennych. Dowiadujemy się
o tym ze wzmiankowanej już kilkakrotnie wiadomości o księciu związku
plemiennego
Serbów, Derwanie, w latach 30-tych VII w.
Z kroniki Fredegara wynika, że do czasu klęski Franków pod
Wogastisburgiem
Derwan był trybutariuszem tego państwa. Liczne plemiona, zasiedlające
prawy
brzeg Łaby występują już w najdawniejszych wzmiankach frankijskich w
postaci
trzech ugrupowań zwanych: Obodrytami, Wieletami i Serbami. Poszczególne
związki plemion podlegały zmianom na przestrzeni czasu. Niektóre
mniejsze
plemiona widzimy raz w jednych, raz w drugich ugrupowaniach. Tyczy to
zwłaszcza
związku wieleckiego i obodryckiego. Niektóre plemiona występowały ze
związku
plemiennego i zyskiwały czasową niezależność. Wreszcie też niektóre
związki
plemienne rozpadały się na swoje części składowe, tworząc szereg
równoległych
sobie, nie związanych organizmów politycznych. Wobec pewnych luk w
źródłach,
jak i nie zawsze dokładnym rozeznaniu u kronikarzy, podane niżej
zasięgi
i składy związków plemiennych nie mogą być: przyjmowane z absolutną
dokładnością.
Wschodnie i południowe granice związku wieleckiego trudne są do
bliższego sprecyzowania. Ulegały one zresztą pewnym zmianom na
przestrzeni
dziejów. Do ludów należących bezspornie do związku wieleckiego możemy
zaliczyć:
Nieletyków, Doszan, Wkrzan, Ratarów, Doleńców, Rzeczan, Czrezpienian i
Chyżan. Każde z tych terytoriów plemiennych posiadało swój ośrodek,
przeważnie
w postaci obronnego grodu. Źródło karolińskie z połowy IX w., tzw.
"Geograf
Bawarski", pisze, że na terytorium Wieletów znajduje się 95 grodów na
obszarze
4 ziem plemiennych.
Związek obodrycki sąsiadował, jak już wspomnieliśmy, ze związkiem
wieleckim.
Jego granicą północną były wybrzeża Zatoki Lubeckiej, od ujścia Eldeny
do rzeki Warnawy. Na wschodzie Obodryci sąsiadowali z Wieletami, na
południu
z Sasami. Na zachodzie najdalszy zasięg uzyskali w latach 804 do 809,
kiedy
to granica ich posiadłości docierała do Morza Północnego i ujścia Łaby.
Podczas walk z Frankami granice te przesunęły się później na wschód. Na
odcinku południowym granica, która osiągała dopływ Łaby, Stepienice,
przesunęła
się na północ aż do Eldeny. Stało się to wtedy, kiedy jedno z plemion
związkowych,
Glinianie, wystąpiło ze zrzeszenia. Właściwe ziemie związku ogarniały 4
plemiona: Wagrów, Połabian, Warnów i Obodrytów. W tym stanie mówi o
nich
w poł. IX w. "Geograf Bawarski" wyliczając im 53 grody, znajdujące się
w posiadaniu ich książąt. W okresie wcześniejszym należały do związku
plemiona
Glinian, Smoleńców, Bytyńców i Morzyczan. "Geograf Bawarski" przypisuje
Glinianom 7 grodów, a trzem pozostałym po 11. Wszystkie cztery
wymienione
tu plemiona wykazywały zawsze tendencje odśrodkowe wobec związku
obodryckiego.
W latach 811, 839 i 877 w wojnach Franków ze związkami Wieletów i
Obodrytów
plemiona Glinian i Bytyńców występowały oddzielnie.
"Geograf Bawarski" wyliczał na ziemi plemion związku serbskiego
50 grodów. Osobno uwzględnia 14 grodów na terytorium Głomaczów,
Łużyczanom
i Milczanom przypisuje po 30 grodów.
Osaczeni ze wszystkich stron Wieleci nie zdołali wytrzymać długo
naporu skoncentrowanego ataku, chociaż bronili się dzielnie. Walki
toczyły
się jednak do momentu, kiedy wojska najeźdźców zbliżały się do grodu
Wielkiego
Księcia, Drogowita. Drogowit, "który nad wszystkimi władcami Wiltzów
(tj.
Weletów - przyp. J. G.) górował tak szlachetnością rodu jak i powagą
wieku"
(Annales q. d. Einhardi), widząc bezsens dalszej walki, poddał swój
gród,
wydał Karolowi zakładników i złożył przysięgę na wierność Karolowi oraz
Frankom. Za przykładem Drogowita poszli także i inni wielmoże oraz
książęta
plemion wieleckich.
Opisane w kronikach karolińskich wydarzenia z roku 789 pozwalają nam
wysunąć szereg interesujących wniosków. Związek wielecki u schyłku VIII
wieku należał nie wątpliwie do najsilniejszych organizmów politycznych
na terenie Słowiańszczyzny. Rozmiar wojsk zgromadzonych przez Karola
Wielkiego
dla zwycięstwa nad Wieletami jest dobitnym. wyrazem siły związku
plemiennego.
Był to też niewątpliwie okres silnego wzrostu politycznego wewnątrz
związku
plemion. Postać Drogowita, wielkiego księcia, rysuje się jako wyraz
tendencji
zjednoczeniowych nurtujących wewnątrz związku. Działały tu jednak i
siły
wsteczne, opóźniające możliwość wzrostu jedynowładztwa. Rolę taką
odgrywał
wiec, posiadający rozległe uprawnienia.
W 823 roku dowiadujemy się o przybyciu przed oblicze Ludwika Pobożnego
dwóch książąt wieleckich, pretendentów do tronu, Miłogosta i Całodroga.
Byli oni synami księcia Liuba, który aczkolwiek otrzymał wraz ze swoimi
braćmi władzę w związku plemiennym, sprawował ją sam z racji
starszeństwa.
Książę Liub zginął podczas walk prowadzonych ze wschodnim odłamem
Obodrytów.
Wtedy lud zgromadzony na wiecu powierzył władzę starszemu synowi Liuba
- Miłogostowi. Rządy Miłogosta nie zadowoliły ludu, jako niezgodne z
jego
obyczajami. Został pozbawiony władzy przez lud, a tron książęcy oddano
jego młodszemu bratu - Całodrogowi. Obydwaj bracia przedstawili
cesarzowi
prośbę o ostateczne rozpatrzenie sporu dynastycznego. Cesarz uznał
jednak
wolę wiecu i pozostawił przy władzy młodszego brata (Annales Regni
Francorum,
pod r. 823).
Wzmianka ta niedwuznacznie wskazuje, że polityka Franków zmierzała
do podtrzymania roli wiecu. Dopóki wiec zachował uprawnienia do
składania
z tronu książąt, nie istniała możliwość wytworzenia się jednolitej,
silnej
władzy dynastycznej. Widzimy wszakże, że wiec dobierał księcia spośród
najdostojniejszego rodu. Istniały więc przesłanki dla wytwarzania się
władzy
dynastycznej. Jednak polityczną rolę władzy książęcej ograniczał
poważnie
wpływ wiecu.
Wieletowie, jako związek plemion pozostających pod władzą
wielkoksiążęcą
występują wyraźniej w źródłach od 789 do 839 r. Po roku 839 aż do roku
937 nie posiadamy żadnych wiadomości o tych plemionach. Nie brały one
udziału
w walkach z Frankami, prowadzonych przez Obodrytów i Serbów. Jest to
zastanawiające,
skoro weźmiemy pod uwagę, że właśnie związek wielecki do roku 839
występował,
najostrzej w walkach przeciw Germanom.
Kiedy w pierwszej połowie X wieku dowiadujemy się znowu o Wieletach,
stanowią oni nadal związek plemion, ale już bez władzy wielkoksiążęcej.
Być może, zamieszki wewnętrzne, wzrost tendencji odśrodkowych,
spowodowały
upadek władzy wielkich książąt a zarazem usunięcie się Wieletów z
szerszej
areny dziejowej.
Za
czasów Karola
Wielkiego
związek Obodrytów występował stale jako bezpośredni wróg Wieletów a
zarazem
sprzymierzeniec Franków. W żywocie Karola Wielkiego, pióra Einharda,
znajduje
się wzmianka o wzajemnych stosunkach Obodrytów i Wieletów: "...
Welatabowie
dręczyli nieustannymi napadami Obodrytów, którzy z dawna byli
sprzymierzeni
z Frankami i żadne zakazy na to nie pomagały" (Einhardi, Vita Oaroli
Magni,
rozdz. 12).
Pierwszym znanym nam ze źródeł pisanych wielkim księciem Obodrytów
był niejaki Wilczano. Panował on do roku 795, kiedy to zamordowali go
Sasi,
gdy przejeżdżał przez ich ziemie zdążając na dwór Karola Wielkiego. W
roku
798 wymienia się wielkiego księcia Obodrytów Drożka, który był wiernym
sprzymierzeńcem Franków. Podczas wojny, prowadzonej z sąsiednimi
Duńczykami,
Drożko został pobity. Nie mając posłuchu u swojego ludu zmuszony był
opuścić
swój kraj i udać się na dobrowolne wygnanie. Po jego ucieczce inny
książę
obodrycki, Godelaib sprawował władzę w związku plemiennym. Podczas
dalszych
walk z Duńczykami Godelaib został pojmany w niewolę i zabity za sprawą
króla duńskiego Godofryda w 808 r. Po jego śmierci Drożko powrócił na
tron
i zawarł w 809 roku pokój z Duńczykami. Nie uchroniło go to jednak od
śmierci
z rąk wysłanników króla duńskiego.
W osiem lat później cesarz Ludwik interweniuje w sporze dynastycznym
o stolec wielkoksiążęcy Obodrytów. Zasiadł na nim Sławomir, który
powinien
dzielić władzę z synem Drożka Czedrogiem. Sławomir pragnął zapewnić
sobie
jednowładztwo, a kiedy Ludwik, działając na rzecz miejscowego
(słowiańskiego)
obyczaju nakazał podział władzy, Sławomir wypowiedział Frankom
posłuszeństwo.
,,I sprawa tak mocno go podrażniła, że zaczął zapewniać, iż nigdy odtąd
nie przestąpi rzeki Łaby i nie przybędzie na dwór cesarski..." (Annales
Regni Francorum, pod r. 817).
Sławomir przekroczył jednak Łabę, ale w zamiarach nieprzyjacielskich.
W przymierzu z Duńczykami najechał północną Saksonię i razem z wojskami
oraz flotą duńską oblegał bezskutecznie frankońską twierdzę Eselfeld. W
819 roku duża armia Franków i Sasów wkroczyła na ziemie Obodrytów i
pojmała
Sławomira. W Akwizgranie (Aachen), gdzie postawiono go przed sądem
cesarza
Ludwika, do oskarżycieli należeli także dostojnicy obodryccy,
zarzucający
mu wiele przestępstw, których dopuścił się jako władca swego ludu.
Sławomir
nie potrafił odeprzeć stawianych mu zarzutów i został przez Ludwika
skazany
na wygnanie.
Tron obodrycki przyznano za aprobatą cesarza Czedrogowi. Ale i rządy
Czedroga nie zadowoliły Franków. Na zjeździe we Frankfurcie nad Menem w
823 r. zarzucono mu niewierność wobec Franków i nie stawienie się przed
oblicze cesarskie. Posłowie cesarscy udali się do Czedroga i zażądali
stawienia
się jego przed Ludwikiem. Czedróg odwlekał jednak swój przyjazd dość
długo,
wreszcie w towarzystwie kilku dostojników stawił się przed obliczem
cesarskim
w Compiegne.
Fakt stawienia się uznano za dostateczne zadośćuczynienie i pozwolono
mu wrócić do kraju. W 826 r. dostojnicy obodrzyccy złożyli skargę na
Czedroga,
któremu cesarz nakazał stawienie się przed sobą, pod rygorem surowych
kar.
Czedróg stawił się na sejmie w Ingelheim nad Renem. Cesarz zatrzymał go
przy sobie, a pozostałym Obodrytom nakazał powrócić do kraju. Wysłał
tam
także swoich posłów, aby sprawdzili, czy lud życzy sobie nadal
panowania
Czedroga. Lud nie był w tej sprawie jednomyślny, ale cała starszyzna
(książęta
i dostojnicy) wypowiedziała się za Czedrogiem.
Cesarz nakazał przywrócenie Czedroga do władzy i wziął zakładników,
jako gwarancję wierności.
Stosunki wewnętrzne w związku Obodrytów przedstawiają się nieco
odmiennie
niż w związku wieleckim. Wyrażają się one przede wszystkim w innym
stosunku
księcia i tych wszystkich, których można uznać za wielmożów, do ludu.
Tutaj
konflikty interesów władzy i ludu zarysowują się znacznie wyraźniej,
ale
wiec ludowy nie ma możliwości złożenia księcia z tronu. Ostrość
konfliktu
doprowadziła jednak do sytuacji, kiedy Drożko w obawie przed gniewem
ludu
musiał opuścić kraj. Również stosunek wielkich książąt obodryckich do
innych
książąt i wielmożów związku jest bardziej niezależny, a często
przeciwstawny.
Można przypuszczać, że związek plemienny Obodrytów miał charakter
monarchii
wojskowej, w której władza księcia była oparta na zaprawionej w boju
drużynie,
dającej możliwość przeciwstawienia się woli możnych i ludu. Wydaje się
także, że w związku tym występowała hierarchia plemion,
podporządkowanych
hegemonii Obodrytów.
Kiedy podczas wojny z Godofrydem duńskim oderwały się od Obodrytów
plemiona Smoteńców i Glinian, Drożko po zawarciu pokoju ruszył z
posiłkami
frankijskimi na główny gród Smoleńców. Po zdobyciu grodu podporządkował
sobie zbuntowane plemiona.
Poważny wzrost znaczenia władzy wielkiego księcia jest tu świadectwem
narastającego rozwoju stosunków plemiennych w państwowe. Tej sytuacji
przyglądali
się nie bez obawy Frankowie, dla których jedynowładztwo Obodrytów
równałoby
się powstaniu potęgi, zagrażającej wschodnim granicom cesarstwa.
Dlatego naturalnym odruchem było tu popieranie udzielnych książąt,
reprezentujących poszczególne państewka związku obodrzykiego. Usunięci
w cień za panowania Sławomira, zaczynają się pojawiać na widowni
aktywnej
działalności politycznej, już za rządów Czedroga. Po traktacie w Verdun
i podziale monarchii karolińskiej (polityka Karolingów w tym względzie
nie uległa zmianie. Nadal usiłowano rozbić potęgę wielkich książąt
obodrzykich.
Kiedy w 844 r. do Ludwika Niemieckiego dotarła wiadomość, że wielki
książę
Obodrytów, Gostomysł, zamierza zrzucić więzy zależności od państwa
wschodnio-frankońskiego,
król Franków wyprawił się z wojskiem na ziemie obodryckie. W walkach
Obodryci
zostali ciężko pobici a Gostomysł poległ na polu bitwy. Po poddaniu się
książąt plemiennych, Ludwik nie wyznaczył osoby wielkiego księcia,
pozostawiając
jedynie u władzy lokalnych książąt.
Jednak zabiegi te nie starczyły na długo, skoro już w 862 r. podczas
walk Franków z Obodrytami, na czele tych ostatnich stanął wielki książę
Dobomysł. Był on chyba już ostatnim wielkim księciem Obodrytów. W
drugiej
połowie IX w. zwyciężyły tu tendencje odśrodkowe, które doprowadziły do
powstania szeregu niezależnych księstw. Podobny obraz widzimy w relacji
Geografa Bawarskiego oraz później w połowie X w. Można przypuszczać, że
upadek władzy wielkich książąt nastąpił na skutek przyczyn natury
wewnętrznej.
Mogła tu oddziałać zasada konieczności udziału w rządach najbliższych
męskich
członków rodziny wielkiego księcia. Przemiany te odbywały się w
warunkach
osłabionego nacisku ze strony władców wschodnio-frankijskich, gdyż od
czasu
śmierci Ludwika Niemieckiego (876 r.), do objęcia tronu przez Henryka I
(918 r.) monarchia wschodnich Franków przechodziła kryzysy wewnętrzne i
nie przejmowała ekspansji zewnętrznej.
Położenie geopolityczne Obodrytów było znacznie trudniejsze, niż
Wieletów.
Sąsiadowali oni bezpośrednio z Sasami i Duńczykami, a na zapleczu mieli
nieprzyjaznych sobie Wieletów, najpotężniejszych ze Słowian połabskich.
Stąd konieczność szukania sojuszu, przede wszystkim z Frankami, jak to
było za czasów Karola Wielkiego, lub z Duńczykami przeciw Frankom, jak
to widzieliśmy później. Nie słyszymy jednak o sojuszu
obodrycko-wieleckim.
Widać korzenie waśni sięgały bardzo głęboko.
W 805 r. wojska Franków i Sasów rozgromiły Siemila, księcia Głomaczów.
Został on podporządkowany Frankom i musiał wydać swoich dwóch synów
jako
zakładników. Już w następnym roku nastąpiło uderzenie na plemiona
serbskie,
którym przewodniczył książę Miliduch. Sposób, w jaki wymieniają źródła
karolińskie Miliducha, pozwala przypuszczać, że był on wielkim księciem
plemion serbskich. Podczas walk książę Miliduch został zabity, a kraj
jego
spustoszony. Fakt ten spowodował poddanie się innych, pomniejszych
książąt
Frankom i wydanie im zakładników jako rękojmi przyszłej wierności. Od
tej
pory Frankowie często ingerowali w wewnętrzne sprawy plemion serbskich
i czuwali nad ich lojalnością wobec siebie. Jeśli postępowanie jakiegoś
władcy wydawało się Frankom podejrzane, natychmiast wzywany był do
osobistego
stawienia się przed cesarzem i wytłumaczenia się oraz oczyszczenia z
zarzutów.
Tak np. w 826 r. jeden z książąt serbskich Tęgło, został postawiony
przed
oblicze Ludwika i musiał bronić się przed stawianymi sobie zarzutami.
Cesarz
zezwolił mu na dalsze sprawowanie władzy, ale syn Tęgły pozostał na
dworze
cesarza jako zakładnik.
Jeszcze za panowania Ludwika Pobożnego, podczas wspomnianej już wyprawy
na Wieletów i Glinian w 836 r. doszło także do starcia Franków z
serbskim
plemieniem Koledyczan. W czasie walk zdobyto siedzibę księcia Ciemysła
oraz 11 innych grodów. Sam książę zginął. Natychmiast Koledyczanie
wybrali
nowego księcia, mimo nie zakończonej wojny. Ten zawarł pokój z
Frankami,
składając przysięgę na wierność cesarzowi, wydając zakładników i
zgadzając
się na płacenie wielkiej daniny.
Sądząc z tej wzmianki Koledyczanie należeli do silniejszych plemion
w obrębie międzyrzecza Łaby i Sali. Nie byli oni jednak hegemonem wśród
plemion serbskich. Poza jedynym Miliduchem nie widzimy żadnej postaci,
która by mogła być uznana za wielkiego księcia, przewodniczącego
związkowi
plemion. Widzimy natomiast dostatecznie często plemiona serbskie,
doraźnie
zjednoczone do zaczepnych czy obronnych działań wojennych. Na tym
jednak
kończyło się ich współdziałanie. Nie znajdujemy też śladu istnienia
stałego
związku plemiennego, jak to widzieliśmy u Wieletów czy Obodrytów. W
źródłach
występują poszczególni książęta różnych plemion serbskich. W roku 856
rozmaici
książęta serbscy występują jako sprzymierzeńcy Franków w wojnie
przeciwko
Głomaczom i Czechom. W roku 857 jeden z książąt serbskich Cześcibór,
udziela
schronienia księciu czeskiemu, który w wyniku sporów dynastycznych
musiał
opuścić swój kraj. Ten ostatni, dzięki interwencji Franków, zdołał
odzyskać
swoje dziedzictwo. Cześcibór był lojalnym współpracownikiem państwa
wschodnio-frankońskiego
(niemieckiego) i udzielenie azylu księciu czeskiemu musiało być aktem
uzgodnionym
politycznie z Niemcami.
W swej działalności stanął jednak na przekór dążeniom ludu, pragnącego
wojny z Niemcami. W toku 858 zginął z rąk własnych współplemieńców.
Dążenia
antyniemieckie silne były u Serbów i wyrażały się w licznych wyprawach
podejmowanych przez ich plemiona, często w sojuszu z sąsiadami. W 869
r.
występują przeciw Niemcom wspólnie z Susłami i Czechami, w latach 874 i
877 najeżdżają Niemców razem z Susłami.
Wreszcie w roku 880 Serbowie brali aktywny udział w wielkiej wyprawie
na Turyngię wraz z Głomaczami, Czechami i zapewne przy współudziale
wojsk
wielkomorawskich. Działo się to bowiem podczas panowania Świętopełka
Morawskiego.
Podczas owego najazdu zostały także spustoszone osady Słowian wiernych
Niemcom nad brzegami Sali.
Sposób ujarzmiania poszczególnych ludów słowiańskich przebiegał
według pewnych schematów, różniąc się jedynie wariantami konkretnych
sytuacji.
Władca Franków organizował najazd na jedno z plemion czy związek
plemion
połabskich, wykorzystując aktualne jego osłabienie czy izolację wśród
ludów
sąsiednich. Zazwyczaj było to silne, skoncentrowane uderzenie, przy
biernym
czy aktywnym sojuszu Franków z otaczającymi atakowany lud plemionami.
Podczas
walk dążono przede wszystkim do zlikwidowania głównych ognisk oporu,
istniejących
w postaci umocnionych grodów. Najważniejszym aktem w tym względzie było
zdobycie grodu, stanowiącego własność wielkiego księcia, czy też innego
z książąt, odgrywającego najważniejszą rolę polityczną. Przy okazji
trwała
grabież, puszczanie z dymem osad, branie ludności w niewolę -mające na
celu zarówno zastraszenie nieprzyjaciela jak i jego osłabienie
ekonomiczne.
Ważnym aktem politycznym w czasie wojny było dostanie w ręce
napastników
księcia oraz tych, których źródła określały wielmożami. W obliczu
klęski
wojennej i bezpośredniego zagrożenia swego życia książę zmuszony był do
złożenia przysięgi na wierność cesarzowi, oddania kogoś ze swoich
najbliższych
jako zakładnika na dwór cesarski (zazwyczaj syna pierworodnego) i
zobowiązania
się do płacenia stałej - niejednokrotnie wysokiej - daniny. Zakładników
pobierano także od tych wszystkich, którzy mogli mieć wpływ na rządy,
ewentualnie
pretendować do stolca książęcego.
Jeśli książe został zabity podczas walki lub odmawiał złożenia
przysięgi,
zdobywcy powodowali wybór na księcia takiego człowieka, który mając mir
u swoich, godził się jednocześnie na warunki najeźdźców. W ramach
polityki
frankijskiej leżał więc interes utrzymania władzy książęcej,
wyrastającej
z miejscowej arystokracji.
Sądzić można, że w jakimś wymiarze utrzymanie na ziemiach uzależnionych
władzy wielkoksiążęcej mieściło się w ramach polityki przynajmniej
niektórych
cesarzy frankijskich. Jednocześnie obserwowaliśmy zabiegi, zmierzające
do możliwie jak największego osłabienia władzy książąt na rzecz książąt
udzielnych.
Uzależniony książę musiał dosyć często, może nawet dorocznie, stawiać
się przed oblicze cesarza, nie tylko wtedy, kiedy był wzywany w związku
z podejrzeniami o nielojalność. Jednocześnie na dworze cesarskim
znajdowali
schronienie wszyscy potencjalni pretendenci do tronu książęcego, jeśli
w ramach wewnętrznych sporów dynastycznych zmuszeni byli do ucieczki z
kraju. Każdy niezadowolony z władzy księcia znajdował chętne
posłuchanie
u dworu cesarskiego.
Wysoki trybut, płacony przez księcia, ściągany był z owoców pracy
całego
społeczeństwa. Dla zniszczonych wojnami ziem był to często ciężar
znaczny.
Uzależnienie pociągało za sobą form okupacji wojskowej, jak to można
by sobie wyobrazić. Grody obronne nie bywały burzone. Pozostawiano
podbitym
ludom wiele zewnętrzno-formalnych cech niepodległości. Nie słyszymy
także
o próbach narzucania religii chrześcijańskiej uzależnionym Słowianom.
Niemniej formy i treści zależności były niezwykle uciążliwe. Wpływały
one hamująco na gospodarczy, społeczny i polityczny rozwój
uzależnionych
ludów. Dlatego też widzimy ciągłe zrywanie się ludów połabskich do
walki
wyzwoleńczej. Co szczególnie interesujące - często był to wyraz woli
ludu
wbrew interesom księcia.
Należy jednak podkreślić, ze sposoby, jakie stosowali Frankowie wobec
ludów słowiańskich przy ich podporządkowywaniu sobie, stosowane były
także
przez silniejsze państewka słowiańskie wobec słabszych. Nie jest
wykluczone,
że ten typ zależności zachodził w związku plemiennym Obodrytów.
Pierwotnie
rolę czynnika ujarzmiającego sprawowało zapewne plemię Obodrytów,
później,
w X w. rolę ich przejęło plemię Redarów.
Pewne aspekty tej działalności handlowej były jednak bardzo niewygodne
dla władców frankijskich. Dążenia do zwiększenia kontroli nad tym
handlem,
a zwłaszcza chęć ukrócenia wywozu broni na ziemie słowiańskie,
spowodowały
wydanie przez Karola Wielkiego w 805 r. edyktu ogłoszonego w
Diedenhofen.
Paragraf 7 tego edyktu wyznacza szereg punktów, do których wolno
dochodzić
kupcom frankijskim. Tymi miejscowościami m.in. są: Bardowik, Magdeburg,
Erfurt, Forcheim, Regensburg i Lorch. "I niech nie wiodą broni ani
zbroi
na sprzedaż. Bo jeśli znajdzie się u nich przewożoną, to niech będzie
im
zabrany cały ich dobytek i niech połowa przypadnie na skarb pałacowy, a
druga połowa niech zostanie podzielona między wspomnianych dowódców
(komendantów
garnizonów wymienionych miejscowości - przyp. J.G.) i znaleźcę" -
brzmią
surowe słowa rozporządzenia. Mamy powody do przypuszczenia, że ten
surowy
ustęp rozporządzenia nie zawsze był przestrzegany, skoro weźmiemy pod
uwagę
znaleziska broni frankijskiej na połabskich terytoriach słowiańskich.
W każdym jednak wypadku rozporządzenie z 805 r. kładło kres szerokiej
i swobodnej wymianie handlowej między Frankami a Słowianami, stawiając
rangę stosunków wojennych i politycznych na pierwszym miejscu.
Wyrazem obawy przed najazdami Słowian na wschodnie ziemie Franków było
wybudowanie u wschodnich granic Saksonii, na lewym brzegu Łaby długiego
pasa umocnień, sięgających od ujścia rzeki Enizy do Dunaju aż po
wybrzeże
Bałtyku. Umocnienia te zwane "Limes saxonicus" i "Limes sorabicus" były
prawdopodobnie założone przez Karola Wielkiego. Zaczynały się one w
okolicach
dzisiejszego Linzu, biegły brzegiem Dunaju do Regensburga (Ratysbony),
dalej kierowały się na północ i docierały do brzegów Regnicy w pobliżu
Norymbergi. Dalej od ujścia Regnicy do Menu przecinały wielką wtedy
puszczę
- Las Frankoński - i dochodziły do Erfurtu. Od tego miejsca brzegami
Sali
i Łaby osiągały Bardowick, skąd zwracając się na północny wschód biegły
brzegiem Traweny (dziś Trave) a dalej Święciany do Morza Bałtyckiego.
Wymienione już wyżej punkty, do których mogli docierać kupcy frankijscy
były właśnie umocnionymi bastionami na Limes saxonicus, siedzibami
dowódców
poszczególnych garnizonów.
Pas umocnień dzielący posiadłości frankijskie od słowiańskich
spowodował
ostateczną stabilizację osadnictwa słowiańskiego nad Łabą i pohamował
parcie
Słowian na zachód. Stał się także wygodnym punktem wyjściowym dla
agresywnych
poczynań Franków w kierunku wschodnim. Dowódcy garnizonów pogranicznych
czuwali nad "lojalnością" ujarzmionych plemion słowiańskich i
prowadzili
akcję szpiegowską na ich ziemiach.
Nie wiemy jak długo Limes saxonicus stanowił aktywną barierę militarną.
Należy przypuszczać jednak, że już w 80 latach IX w. jego znaczenie
zaczęło
upadać. W połowie XI w., jak wiemy z relacji Adama Bremeńskiego (Gesta
Hammaburgensis ecclesiae pontificum II, 18), pamięć o limesie jeszcze
nie
zgasła i można było odszukać jego ślady w terenie. Nie posiadał on już
jednak znaczenia militarnego, mimo że XI w. był okresem wielkiego
wzrostu
znaczenia politycznego i wojskowego Obodrytów i Wieletów.
Począwszy od wstąpienia na tron Henryka I (918 r.) rozpoczęła się nowa
fala najazdów niemieckich, zapoczątkowanych kiedyś przez Karola
Wielkiego
i zaniechana po śmierci Ludwika Niemieckiego. Walki te, prowadzone ze
zmiennym
szczęściem przechylały szale zwycięstwa raz na stronę niemiecką, raz na
słowiańską. W zasadzie jednak Słowianie znajdowali się w defensywie. W
toku tych walk dochodziło do jednoczenia się przeciw Niemcom obydwu
dawniej
wrogich związków - wieleckiego i obodryckiego. Grupa plemion serbskich
została jeszcze w pierwszej połowie X w. ujarzmiona całkowicie przez
Niemców.
Ważnym wrogiem Słowian zachodnich stało się około połowy X w. księstwo
Polan, dążące do aneksji terytorialnej od strony wschodniej. Wieleci
jednak
jednoczyli się też z Niemcami w walce przeciw władcom Polan.
Aneksja niemiecka po połowie X wieku zmienia nieco swoje metody
w porównaniu z epoką karolińską. Obok klasycznych sposobów ujarzmiania
przez nakładanie trybutu i branie zakładników, mają tu miejsce i
konkretne
zabory terytorialne, w ślad za którymi następowali osadnicy niemieccy.
Grody słowiańskie bywały obsadzane załogami niemieckimi, a świątynie
pogańskie
równane z ziemią.
Pogaństwo, system wierzeń religijnych Słowian połabskich, stanowiło
niewątpliwie ten czynnik ideologiczny, który sprzyjał tendencjom
odśrodkowym.
Z relacji kronikarzy wiemy, że każde, najmniejsze plemię posiadało
swoje
odrębne bóstwo i jego świątynię. Podczas wypraw wojennych noszono
posągi
bóstw, otoczone specjalną opieką.
Zachowały się stosunkowo późne opisy świątyń i obrzędów pogańskich
u Słowian nadłabskich, bo pochodzące z XI wieku. Biorąc pod uwagę
konserwatywność
kultów religijnych można odnieść charakterystykę tych kultów do czasów
z VIII-IX w.
W okresie około połowy X w., kiedy w związku wieleckim zaczęło się
wysuwać na czoło plemię Redarów, również bóstwo tego plemienia,
Swarożyc,
czczony w głównym ich grodzie Radogoszczy, uważany był za
najważniejszego
boga całego związku wieleckiego. Według relacji Thietmara
Marseburskiego
Radogoszcz leżała pośród wielkiego lasu nad brzegiem Jeziora
Doleńskiego.
Las był uważany za poświęcony bóstwu i przez to nietykalny. Do grodu
prowadziły
trzy bramy, z których dwie były powszechnie dostępne, a trzecia
wychodziła
na brzegi jeziora. Wewnątrz grodu była tylko świątynia drewniana,
której
ściany spoczywały na fundamentach z rogów dzikich zwierząt. Zewnętrzne
ściany świątyni pokryte były staranną płaskorzeźbą, pokazującą
wizerunki
bogów i bogiń. Wewnątrz świątyni znajdowały się postaci bóstw, zbrojne
w straszliwe hełmy i pancerze, a każdy miał wyryte u spodu imię.
Pierwsze
miejsce wśród tych bogów zajmował Swarożyc, cieszący się największym
nabożeństwem.
W świątyni przechowywano też sztandary bojowe, zabierane stąd jedynie
podczas
wypraw wojennych.
Dla sprawowania kultu powołani byli osobni kapłani. Podczas składania
ofiar i sprawowania obrzędów religijnych tylko kapłanom wolno było
pozostawać
w pozycji siedzącej, podczas gdy wszyscy inni musieli stać. Dużą wagę
przypisywano
wynikom wróżb, sprawowanych przez kapłanów. Każde zamierzone
przedsięwzięcie,
jeśli nie uzyskało pomyślnej wróżby, było zaniechane. Uważano także, że
ilekroć zagrażają im niebezpieczeństwa długiej wojny domowej, wychodzi
z jeziora dzik o spienionym pysku i tarza się w nadbrzeżnych
mokradłach.
Ważną rolę przy wróżbach spełniał święty koń. Motyw świętego konia
odgrywał ważną rolę nie tylko u Słowian połabskich, ale także u plemion
pomorskich, jak to widzimy z innych wzmianek.
Wojska wyruszające na wyprawę wojenną składały obowiązkowo cześć
bóstwom,
a po szczęśliwym powrocie obdarzały bóstwa darami zdobycznymi. Noszone
w wyprawach wojennych posągi bóstw strzeżone były w sposób
nadzwyczajny.
W znanym wypadku, kiedy podczas przeprawy przez rzekę jeden z posągów
utonął,
zatonęło z nim razem 50 wojowników, mających na celu wyłączną obronę
posągu
bóstwa.
Ta ważna rola kultu religijnego spowodowała, że w walkach ze Słowianami
starano się niszczyć przede wszystkim ich ważniejsze ośrodki kultowe.
Zniszczenie
świątyni Swarożyca w Radogoszczy w 1067 r. stało się przyczyną
osłabienia
ideologicznej przewagi Redarów a także jednym z czynników, który
przyczynił
się do upadku związku Wieletów.
O wierzeniach Słowian obodryckich pisze obszerniej Helmold,
dziejopisarz
z XII w. Jego zapiski odnoszą się do czasów wcześniejszych. Pisze on
tak:
"Prócz bowiem gajów i bogów domowych najpierwszą i szczególną cześć
odbierali:
Prowe, bóg ziemi stargardzkiej, Siwa, bogini Połabian i Radigost, bóg
ziemi
obodryckiej. Na służbę im poświęceni byli kapłani. Przynoszono im różne
ofiary i rozmaitą cześć religijną im oddawano. Kapłan podług wskazania
losów przeznaczał uroczystości, jakie na cześć tych bogów odprawiać
miano.
I wtedy schodzili się ludzie z żonami i dziećmi i bogom swym składali
ofiary
z wołów i owiec, a wielu i z ludzi chrześcijańskich, tych krew bowiem,
jak tłumaczyli, szczególniej podobała się bogom. Po zabiciu bydlęcia
kapłan
krwi jego kosztował, by się zdolniejszym stać do przyjęcia wyroku
boskiego;
wielu bowiem mniema, że duchy diabelskie łatwiej krwią się wywołują. Po
przyniesieniu ofiary podług zwyczaju lud oddaje się ucztom i weselu.
Istnieje
u Słowian dziwny przesąd; w czasie uczt bowiem i pijatyki obnoszą czarę
ofiarną i na nią zlewają w imieniu bogów, to jest dobrego i złego
słowa,
nie powiem błogosławieństwa, lecz poddaństwa. Wyznają bowiem, że jak
pomyślność
od dobrego boga, tak nieszczęście od złego pochodzi. I dlatego też
złego
boga nazywają w swym języku Diabol albo Czerneboch, to jest czarny
bóg".
W późnych dziejach Słowian połabskich w XII w. doniosłą rolę odgrywała
świątynia Światowita w Arkonie na Rugii, siedzibie plemienia Ranów. O
plemieniu
tym dowiadujemy się późno w źródłach pisanych, bo dopiero w XI w.
Wcześniejsze
milczenie źródeł na ten temat wynika z faktu, że Ranowie nie należeli
do
związku plemion obodryckich ani wieleckich i nie brali udziału w
walkach
przeciw Niemcom. Po raz pierwszy pojawili się zresztą w źródłach jako
czasowi
sprzymierzeńcy Niemców. Kult Światowita należał do wysoko
zorganizowanych
wierzeń pogańskich. Był on bóstwem państwowym, posiadającym stały,
zorganizowany
stan kapłański z arcykapłanem na czele. Rozwinęła się tam zresztą
swoista
odmiana teokracji, gdzie czynnikiem cementującym jedność plemion Ranów
było bóstwo państwowe, Światowit. Posiadał on własną, doborową drużynę
wojskową, biorącą w jego imieniu udział w walkach. Była więc to
szczególnie
żywa forma abstrakcji.
Znaczenie Światowita w ostatniej fazie dziejów Słowian zachodnich było
olbrzymie. Wokół kultu tego bóstwa cementowała się świadomość narodowa
tych ludów i ich wola oporu przeciw chrześcijaństwu oraz zaborowi
germańskiemu.
Miarą popularności bóstwa może być fakt, że nawet chrześcijański król
Danii
Swen (1146-1157) przysłał dary Światowitowi.
W roku 1168 Waldemar Duński zaatakował koncentrycznie Rugię, będącą
zresztą groźnym gniazdem korsarstwa słowiańskiego na Bałtyku. Świątynia
Światowita została zdobyta i zrównana z ziemią. Był to ostatni i
decydujący
cios zadany Słowianom zachodnim.
Wielowiekowa polityka wynarodowienia nie zdołała przełamać ludności
łużyckiej. W Budziszynie nazwy ulic są dwujęzyczne - słowiańskie i
niemieckie.
Wychodzą książki i czasopisma łużyckie, istnieje specjalny Instytut
Naukowy
(Institut za Srbski Ludospyt), zespoły śpiewacze i taneczne w strojach
ludowych.
Po innych grupach słowiańskich, wobec akcji germanizacyjnej zostały
tylko wspomniane historyczne nazwy miejscowe i ślady archeologiczne.
W Niemczech wilhelmowskich i hitlerowskich niechętnie zwracano uwagę
na słowiańskie zabytki międzyrzecza Łaby i Odry. Te, które bywały
wykopywane,
chowano w czeluściach magazynów muzealnych.
Zmiana w tym zakresie nastąpiła dopiero w Niemieckiej Republice
Demokratycznej.
Przystąpiono tam do planowych badań nad starożytnościami słowiańskimi,
rejestracji grodzisk i cmentarzysk.
Obraz, jaki rysuje się w świetle inwentaryzacji i naniesienia na mapę
grodzisk z VIII, IX i X wieku jest bardzo interesujący. Na wszystkich
terenach
zasiedlonych przez ludy słowiańskie obserwujemy znaczne zagęszczenie
drewniano-ziemnych
grodów obronnych. Koncentrowały się one zwłaszcza na terenach
nadających
się do uprawy rolnej, omijając zwarte obszary puszczańskie i jałowe
gleby.
Ilość zarejestrowanych grodzisk przekracza znacznie cyfry, podawane
przez "Geografa Bawarskiego" dla poszczególnych plemion. Stąd można
wnioskować,
że owe grody ("civitates" w tekście oryginalnym) oznaczają te ośrodki
grodowe,
które były istotnymi centrami administracyjnymi plemion połabskich.
Położenie grodów jest zazwyczaj wysoce obronne. Lokują się one na
wyspach
jezior, półwyspach, w rozlewiskach rzek, na kępach między bagnami.
Znamy również cmentarzyska. Są to prawie wyłącznie ciałopalne groby,
zawierające skromne wyposażenie. Obok grobów płaskich spotykamy także
groby
kurhanowe. Na całym terenie międzyrzecza Łaby i Odry nie widzimy w
VII-IX
w. prawie żadnych materiałów, związanych z pobytem ludów germańskich,
wyłączając
importy, jakie dostawały się tu drogą handlu.
W materiałach archeologicznych żywioł germański najwcześniej zarysowuje
się na odcinku między górną Łabą a Salą. W stwierdzonych wypadkach jest
widocznym, jak zabytki germańskie nawarstwiają się na stare materiały
słowiańskie.
Proces ten odpowiada najzupełniej obrazowi, jaki widzimy w świetle
źródeł
pisanych.
Na terytorium między Dolną Łabą a Odrą zabytki germańskie pojawiały
się znowu znacznie później. Obfity ich napływ możemy obserwować dopiero
w XIII w. Od VI aż do schyłku XII wieku królują tu zdecydowanie
materiały
archeologiczne słowiańskie.
[Uwaga! poniższy tekst zawiera zmiany w stosunku do archaicznej polszczyny oryginału]
Stanisław Szczepanowski
WALKA O BYT NARODU POLSKIEGO BYT
Wydanie piąte, obozowe . - -
„MYŚLI O ODRODZENIU NARODOWEM"
wydał przy pomocy Polaków z Ameryki
Stanisław Wiktor Szczepanowski
LONDYN - 1943
(...)
Artykuł niniejszy, odnoszący się do przytoczonych wypadków,
drukowany
był w założonym w Kołomyi, przy współudziale Szczepanowskiego, piśmie
"Pomoc
własna".
Z osobistej inicjatywy ks. Bismarka, wydał pruski minister spraw
wewnętrznych
v. Puttkammer dwa rozporządzenia banicyjne przeciw Polakom, niebędącym
pruskimi obywatelami. Pierwsze z 26 marca 1885 r. zarządzało
natychmiastowe
wydalenie tych, którzy bez legitymacji przekroczyli pruską granicę.
Drugie
z 26 lipca 1885 r. godziło w pozostałych zupełnie prawnie na pruskim
terytorium.
Ogólna liczba objętych banicją dochodziła 40.000 osób. Niemiecka Rada
Państwa
wypowiedziała uchwałą z 6 stycznia 1886 r. swe przekonanie, "że
zarządzone
przez królewski pruski rząd wydalenia rosyjskich i austriackich
poddanych
co do swej rozciągłości i sposobu nie da się pogodzić z interesami
poddanych
państwa". - W rozprawach na sejmie pruskim o tej sprawie użył Bismark
słynnego
wyrażenia: „powoływanie się na proklamację królewską z roku 1815 nie
jest
warte szeląga"; uzasadnić zaś usiłował rugowanie Polaków następującymi
pozorami: słabą odpornością Niemców, „którzy od dawna nawykli wolność
polskiej
szlachty przenosić nad swoją pierwotną niemiecką krew", rewolucyjnością
szlachty polskiej, a następnie obawą przed obudzeniem się ruchu
polskiego
na Górnym Śląsku i przed dzielnością niewiast polskich. Inni mówcy
niemieccy
uderzyli głównie na postępy liczebne żywiołu polskiego, widoczne
szczególnie
w Prusach Zachodnich i w przyroście polskiej dziatwy szkolnej.
Rozporządzenia wykonane zostały z właściwą Prusakom bezwzględnością.
Nie brano pod uwagę zasług dla sprawy pruskiej w wojnie położonych
(„patenty
polskich oficerów obcego obywatelstwa zostały przez Jego Cesarską Mość
po prostu podarte"), nie zważano na płeć ni na wiek, ani na chorobę.
Siedmioletnie
dziewczę. Mariannę Tomaszuk, odebrano matce i wywieziono. Zmuszano do
podróży
brzemienne kobiety i 70-letnie schorzałe staruszki. Akty banicyjne
dotyczyły
tylko Polaków. Niemiecko-protestanci i schizmatycy cudzoziemscy
wyłączeni
z nich zostali.
Pomimo pełnych godności mów Stablewskiego i Jażdżewskiego, pomimo
świetnych
wywodów Windhorsta i Rickerta uchwalono w sejmie rządowi absolutorium
na
"graniczące", zdaniem cesarskiego Niemca Kayserlingka, „z potwornością"
postępowanie i uchwalono gotowość przyznania mu funduszów na cele
antypolskie.
Uchwała ta stanowi zwrot zasadniczy w polityce polskiej rządu
pruskiego.
W chwili wykonania średniowiecznego ukazu, skazującego na wygnanie
z Prus wszystkie osoby polskiego pochodzenia, a przynależące do Austrii
lub Rosji, zdaje mi się niezmiernie ważnym, ażebyśmy się nie oddawali
wyłącznie
uczuciom oburzenia na gwałt bezprzykładny w tym wieku, ale żebyśmy się
starali zrozumieć całą doniosłość tego faktu w dziejach naszego
narodowego
męczeństwa i narodowego odrodzenia i ażebyśmy się zastanowili, jakie
obowiązki
praktyczne chwila obecna wkłada na nas i w jaki sposób powinniśmy
przeciwdziałać
wrogim żywiołom, które się na nas rozpasały.
Naprzód wypada zaznaczyć, do jakiego stopnia Bismark okazał się
nieobeznanym
z psychologią narodu polskiego. Wierny instynktowi niemieckiemu,
ubóstwiającemu
siłę i podnoszącemu fakt dokonany do wysokości zasady, z której tryska
cała filozofia i religia, Bismark występuje przeciwko nam z całą
bezwzględnością
olbrzymich potęg materialnych najpotężniejszego mocarstwa chwili
obecnej
i chce nas przygnębić i dobić moralnie, dążąc bez litości, bez
możliwości
oporu, z nieubłaganą fatalnością sił niszczących przyrody do celu
ostatecznego,
to jest do zagłady naszej narodowości. Nie wie, że
my
słabi jesteśmy wobec pobłażania,
sympatii,
ludzkości
- a niezwyciężeni wobec niesprawiedliwości, ucisku i gwałtu. Dosyć
przypomnieć
sobie wziętość cara Pawła, tuż po wspomnieniach krwawych powstania
Kościuszki,
jeszcze większą wziętość cara Aleksandra za pierwszych czasów przyjaźni
jego z Czartoryskim; dosyć przypomnieć te konferencje Puławskie z r.
1805,
podczas których ważyło się na szali, azali nie nastąpi zbratanie Polski
i Rosji w celu zjednoczenia odłamów rozdzielonej Ojczyzny pod berłem
Romanowów.
Dosyć przypomnieć sobie z obecnych czasów, jak drobnymi ustępstwami
przemieniono
w ostatnich 18 latach Galicję na najlojalniejszą prowincję austriacką.
Jak samo okazanie zaufania i udzielenie skromnej miary samorządu,
przeistoczyło
usposobienie naszego społeczeństwa do tego stopnia, że kto Galicją znał
z dawniejszych czasów, teraz już ani kraju, ani społeczeństwa nie
poznaje.
Pomimo, że kraj zawsze jeszcze cierpi, i to coraz dotkliwiej, na
upośledzenie
materialne i wyzyskiwanie finansowe - wszędzie rozwija się niekłamane
przywiązanie
do dynastii, około której nawet już zaczęły się krystalizować coraz
wyraźniej
nadzieje lepszej przyszłości w aureoli tradycji jagiellońskich. Fakty
te
aż nadto dowodzą, jak łatwo jest ująć sobie Polaków i z jaką łatwością
Polacy w takim razie sami dobrowolnie naginają swoje życzenia do
wymagań
nakazanych przez okoliczności, i jak się starają przeobrażać nawet
najdroższe
swoje nadzieje, tak, ażeby być wiernymi zarazem i dawnej tradycji
narodowej
i nowo rozbudzonej lojalności. Im lepiej kto zna Galicję, tym bardziej
się zadziwia, dostrzegając z jaką troskliwością Polacy sami czuwają nad
tym, ażeby nawet pozoru nie było nadużycia tego zaufania, które się im
okazało.
Ta sama natura polska jednak wzdryga się na samą myśl przymusu i nie
licząc się z szansami zwycięstwa, staje do walki z niesprawiedliwością,
w tym niezachwianym przekonaniu, że żadna przemoc nie usprawiedliwia
bezprawia,
i że najzupełniejszy nawet tryumf sił materialnych, może być tylko
pozornym
i krótkotrwałym i tylko odracza ostateczne zwycięstwo idei i prawa.
Otóż,
gwałcąc na każdym kroku te mimowolne uczucia każdego Polaka i
poniewierając
najdroższymi naszymi instynktami, Bismark wywołuje reakcję
patriotyczną,
potężniejszą od największego ucisku, który wywrzeć jest w stanie i
rozbudza
świadomość narodową i poczucie obowiązku narodowego, nawet tam, gdzie
już
od wieków uśpione były, - i tym samym staje się w istocie naszym
najskuteczniejszym
sprzymierzeńcem.
Jak istnemu Konradowi Wallenrodowi, wszystko co się od dwudziestu lat
w Prusach ku wzmocnieniu naszej narodowości wydarzyło, mamy do
zawdzięczenia
nie naszym usiłowaniom, ale jemu i tylko jemu. Kto rozbudził poczucie
narodowe
na Śląsku do tego stopnia, że teraz już z pewnością ogarnie całość ludu
polskiego, tej prastarej dzielnicy Piastów, jeżeli nie Bismark swoimi
prawami
kościelnymi i walką kulturową. Kto się najwięcej przyczynił do
spotężnienia
mieszczaństwa w Poznańskiem, tak, że z nielicznych jednostek bez
znaczenia
i wpływu, stan średni teraz się staje główną falangą naszą w walce z
germanizmem,
jeżeli nie Bismark, który Polakom wręcz zamknął karierę urzędniczą, do
której tak są nadmiernie pochopni, i zmusił ich do imania się przemysłu
i handlu, jako ostatecznych środków wyratowania się od nędzy i
wyginięcia.
Kto apostołuje z ewangelią polskości u Mazurów protestanckich w Prusach
Wschodnich, jeżeli nie ten sam Bismark. Prześladując ich język ojczysty
, w którym do niedawna chwalili tylko Boga na niebie a Hohenzollernów
na
ziemi, a o którym się teraz dowiadują, że jest znamieniem zbrodniczym,
które skazuje nieszczęśliwe istoty, nacechowane przezeń na wykluczenie
spod prawa narodów i na wydalenie jako trędowatych lub zarażonych.
Zapomnieli
Prusacy naukę ich własnego Herdera,
że kto ludowi, wydziera jego język, ten się staje mordercą jego ducha,
moralności, chwały, i wszelkich dążności szlachetniejszych.
Jeszcze większy dług wdzięczności winniśmy Bismarkowi za jego
niezachwianą
wiarę w siłę i żywotność naszego narodu. My sami zwątpiliśmy, ale
Bismark
wiedziony przeczuciem nienawiści, równie nieomylnym jak przeczucie
miłości,
odgaduje iskrę pod popiołem, i drży, żeby się znowu w płomień nie
roznieciła.
Ten kanclerz najpotężniejszego mocarstwa w Europie, przed którym korzą
się królowie i narody, śledzi z natężoną uwagą każdy objaw zatajonego
życia
narodu, wykreślanego z karty Europy, i który już nawet nie jest tym,
czym
Włochy w czasach największego upadku zawsze jeszcze były, t. j.
terminem
geograficznym. Wobec potomków rycerzy spod Grunwaldu i
wspaniałomyślnych
mężów stanu. którzy za Jagiellonów uszanowali niepodległość
zdradzieckiego
lennika - zapomina on a całej swej teraźniejszej potędze i świetności,
i czuje obrażoną dumę i próżność dawnego Krzyżaka, któremu nawet
wspomnieć
nie wolno o jego kiedyś poniżeniu. Herodot opowiada a powstaniu
niewolników
scytyjskich. którzy mężnie walczyli o swoją wolność dopóki panowie nie
wyszli naprzeciwko nim, uzbrojeni nie w broń ale w baty, przed którymi
z dawnego przyzwyczajenia, niewolnicy zaraz struchleli. Czym trzask
bicza
dla zbuntowanego niewolnika, tym dla spanoszonego Prusaka zdaje się być
odgłos rogów litewskich. Dla tego Bismark zakazuje "Grażynę" i nakłada
grzywnę na drukarza, żeby przypadkiem echo przeszłości, zmarłych znowu
do życia nie ocuciło. - Drobny taki fakt lepiej maluje usposobienie,
niż
ważne jego edykty polityczne, bo namacalnie pokazuje zaślepienie i
rozjątrzenie,
które nie jest w stanie opamiętać się, że zakaz poematu polskiego o
wypadkach,
które się wydarzyły przed pięciuset laty, przecież historii nie zmieni,
- i że każdy, któremu z rąk wytrącają Mickiewicza w niemieckim Herderze
równie dobrze może wyczytać. że żaden lud nie był bardziej niewłaściwie
wytępiony jak dawni Prusacy i że żaden kraj nie był rządzony z większą
arogancją i uciskiem jak brzegi morza Bałtyckiego przez wyuzdane i
rozpasane
Krzyżactwo. Jak najmniejsza słomka pokazuje skąd wiatr wieje, tak
drobny
fakt tego rodzaju pokazuje, że Bismark nienawidzi Polski, jak się tylko
tych nienawidzi, którym się śmiertelną krzywdę wyrządziło; nienawidzi
jako
wcielony wyrzut sumienia wiecznie natrętny, wiecznie gryzący. - Nie
dość
mu. że ofiara pokonana, chciałby pamięć o niej zatracić w oczekiwaniu,
że własne sumienie przygłuszy.
Głos to sumienia, że minister właśnie tego kraju, którego rząd pierwszy
podał myśl podziału Polski, nie może się zdobyć na tę wiarę, że to, co
polityka od stu lat dokonała, jest nieodwołalnym, - ale podejrzewa, że
podzielono nie trupa ale żywe ciało. Jego zmysłom zaostrzonym przez
trwogę,
widocznym jest, że rany podziału po stu latach nie zabliźniły się, ale
ukazują się nie zagojone, krwawe, i przy lada sposobności dążące na
powrót
do zrośnięcia. Jak Makbetowi duch Banka, tak jemu ukazuje się
najniespodziewaniej,
- we Francji, -w Rzymie, - w Afryce, - w Kraszewskim umierającym, - w
Czapskim
i Ledóchowskim, w Rogozińskim wszędzie – mara Polski, krzyżująca jego
zamiary…
nie mara ale upiór błąkający się i pokutujący za swoje grzechy, i
gotowy
powrócić pomiędzy żywych, jak tylko nadejdzie chwila
przebaczenia.
- Wobec tego zjawiska z krainy duchów, nieprzystępnej dla jego potęgi,
używa, ażeby zażegnać grożące niebezpieczeństwo, coraz to nowych, lubo
zawsze bezsilnych puklerzy i broni, których całe arsenały nie mogą go
od
tego . natrętnego ustrzec zjawiska.
Ta wiara Bismarka w sprawę polską jest godną tym większego
zastanowienia,
że po długiej przerwie jest on pierwszym mężem stanu, który się z nami
liczy. Od nieszczęsnego r. 1846, - który całemu światu okazał rozbrat w
społeczeństwie naszym, tę przepaść nieufności pomiędzy szlachtą i
ludem,
której cały nasz zapał i patriotyzm zapełnić nie były w stanie, - aż do
Bismarka, nie było już męża stanu, któryby się z nami liczył, jako ze
siłą,
która może wpływać na losy Europy. Pozostaliśmy przedmiotem czułości
sentymentalnej
lub egzaltacyi rewolucyjnej, ale dla trzeźwych badaczy przestaliśmy
istnieć.
Okres ten czterdziestoletni od Metternicha do chwili obecnej, jest
najsmutniejszą
epoką dziejów naszych, okresem rozprzężenia i zwątpienia, przerwanym
krótkim,
bezsilnym szamotaniem się z nieubłaganą rzeczywistością, jest tym
piekłem,
przez które generacja teraźniejsza przeszła, "jak Dante za
życia".
Ale jeżeli rok 1846 przedstawia chwilę, w której się przerwała nić
historyczna
Polski tradycyjnej, w której to na zawsze umarło, co już do życia
wrócić
nie może - to rok 1885 przedstawia chwilę narodzenia się nowej Polski.
Tak, jak w świecie zwierzęcym są istoty, które popadają w letarg, w
czasie
którego przechodzą w nową i wyższą fazę rozwoju, a po skończonym
przeobrażeniu
zrzucają z siebie starą, powłokę pojawiają się w nowym, doskonałym
kształcie
- tak naród polski, niby pogrążony w apatii, pracował wewnętrznie,
przeobrażał
się i teraz zaczyna zrzucać z siebie powłokę średniowieczną i pojawiać
się w swoim prawdziwym kształcie narodu nowożytnego czerpiącego swe
soki
żywotne z nieprzebranych zdrojów cywilizacji powszechnej i gotowego do
wypełnienia swej misji historycznej i do zabrania równorzędnego udziału
wraz z innymi narodami w harmonii ogólnej rodu ludzkiego.
Podczas, gdy my sami, zawiedzeni już tak często w naszych
oczekiwaniach,
nie mieliśmy odwagi i zaufania, ażeby dostrzec tę jutrzenkę,
zapowiadającą
nowy okres naszej historii narodowej, Bismark, ten nieubłagany mąż
stanu,
liczący się tylko z faktami, a nie z mrzonkami, jest pierwszym, który
nam
daje świadectwo odrodzenia narodowego. Co przed 40 laty jeszcze było
marzeniem,
mrzonką, cudem, już jest faktem.
"Jeden tylko - jeden cud, z szlachtą polską polski lud".
Od chwili, w której Bismark wymierzył swój ukaz nie przeciw szlachcie
i nie przeciw księżom, lub agitatorom politycznym, ale
przeciw
wszystkim
osobom polskiego pochodzenia, wszelkich stanów i religii, przyznał się,
że ma do walczenia z narodem jednolitym, przejętym jednym duchem
narodowym
i zadał kłam fałszerstwu historycznemu. które od stu lat
usprawiedliwiało
podział Polski doktryną, że podział ten był dobrodziejstwem dla ludu
wyzwolonego
od tyranii szlachty, i te późniejsze niepokoje i powstania były tylko
usiłowaniami
kasty ukróconej w swoich przywilejach i dążącej do odzyskania dawnej
władzy.
Mamy teraz świadectwo Bismarka, że ta doktryna jest tylko fałszem i
hipokryzją.
Dlatego też, ten sam edykt wygnańczy, który miał dobić nasze nadzieje
przez
uwidocznienie naszego odosobnienia w Europie i naszej bezsilności wobec
gwałtu, wręcz przeciwnie podziałał jak ,~ pobudka przebudzająca siły
narodowe
z dwudziestoletniej apatii. Nowa otucha wstąpiła w naród
polski.
Pomimo całej grozy tylu ofiar niewinnych, bezlitośnie pozbawionych
chleba
i bytu, pierwszym naszym uczuciem była nie litość nad ofiarami, nie
oburzenie
na gwałt, a tym mniej zrozpaczenie i uznanie niemożliwości dalszego
oporu,
- ale uczucie tryumfu, że posiadamy świadectwo odrodzenia się narodu,
świadectwo,
że wszyscy Polacy każdego stanu i wyznania są równie niebezpieczni.
Wobec
świadectwa ze strony tak wielkiego męża stanu, wszyscy zwątpiali i
małoduszni
w naszym własnym gronie musieli od razu przycichnąć. Im bardziej
nieubłaganym
jest prześladowanie, na które jesteśmy wystawieni, tym głębszym nasze
przekonanie,
że jakaś niezmiernie ważna misja dziejowa musi być związana z losami
naszego
narodu, i że ta misja może i musi zwyciężyć.
Nic tej misji naszego narodu w zapasach Słowiańszczyzny z Niemieckością
lepiej nie uwydatnia, jak porównanie położenia Polski i innych ludów
słowiańskich
wobec Niemców przed stu laty - za czasu podziału Polski - z
teraźniejszością.
Powołujemy się na świadectwo Niemca, ale Niemca z okresu odrodzenia się
wielkiej literatury niemieckiej w końcu - XVIII wieku. Nic też nie
uwydatnia
bardziej zmiany, która nastąpiła od stu lat w usposobieniu Niemców, jak
ustępy, którymi w swoich wiekopomnych "Pomysłach do filozofii historyi
rodu ludzkiego" Herder opisuje Słowian:
"Ludy słowiańskie zajmują na ziemi więcej miejsca niż w historyi, co
się tłumaczy między innymi przyczynami i tym, że zamieszkując kraje
odleglejsze
od Rzymu. nie tak wcześnie się zetknęli z cywilizacją rzymską, jak
Celtowie
i Germanowie. Pomimo walecznych czynów tu i ówdzie, nie byli oni ludem
wojowniczym i awanturniczym, jak dawni Germanowie, i tylko zajmowali
kraje
opuszczone przez tych pierwszych, podczas wędrówki ludów. Rozszerzyli
się
w ten sposób od Łaby do Donu i od Adriatyku do Bałtyku, najogromniejszy
obszar kiedykolwiek w Europie zajęty przez jeden szczep. Ponieważ
wszędzie
oddawali się spokojnej pracy, rolnictwu i hodowli bydła, kolonizacja
słowiańska
stawała się niezmiernie użyteczną krajom wyniszczonym przez wojny i
wędrówki
germańskie. Oprócz rolnictwa i bydła mieli oni zamiłowanie do
rozmaitych
rzemiosł domowych, i garnęli się do handlu, który zasilali nadmiarem
swej
produkcji, i w tym celu pozakładali, miasta handlowe, jak
Wineta
na wyspie Rugii, którą można nazwać słowiańską Wenecją; dalej założyli
Kijów nad Dnieprem i Wielki Nowogród nad Wołchowem i łączyli tym
sposobem
północ Europy z wybrzeżem Czarnego morza. W Niemczech trudnili się
górnictwem,
wydobywaniem i topieniem kruszców, warzeniem soli, tkaniem płótna,
wyrobem
miodu i sadownictwem. Prowadzili w ten sposób spokojny, wesoły i
śpiewny
żywot. Charakteru łagodnego, gościnni do zbytku, zamiłowani w wolności
i nie zależności sielskiej, posłuszni i karni, nienawidzili rozruchów i
niepokoi. Wszystkie te właściwości nie uwalniały ich od ucisku.
Przeciwnie,
przyczyniały się do tego. Ponieważ Słowianie nigdy nie walczyli o
panowanie
nad światem i z początku nie mieli dziedzicznych wojowniczych książąt,
i woleli raczej płacić daniny, byle dalej żyć w spokoju, to też wiele
ludów,
mianowicie niemieckich, ciężko wobec nich zgrzeszyło".
„Już za Karola Wielkiego zaczęły się, pod pozorem nawracania do religii
chrześcijańskiej, te wojny zaborcze - bo oczywiście, że bohaterskim
Frankom
wygodniej była ujarzmić i ciągnąć zyski z ludów oddanych rolnictwu,
przemysłowi
i handlowi, aniżeli się samym tych kunsztów wyuczyć i je praktykować.
Co
Frankowie zaczęli, tego Sasi dokonali. W całych prowincjach Słowianie
zostali
wytępieni albo uciemiężeni i ich ziemie podzielono pomiędzy szlachtę i
biskupów niemieckich. Miasto Wineta zostało zniszczone przez Duńczyków,
a położenie resztek tych niegdyś licznych i zamożnych ludów w Niemczech
da się tylko przyrównać do położenia ucywilizowanych niegdyś a teraz
zdziczałych
Peruwiańczyków, którzy nawet już pamięć stracili, że olbrzymie gruzy
dawnych
świątyń i miast. fortecznych są spuścizną ich przodków i pamiątką
świetnego
stanu ich ojczyzny przed okrutnym podbojem hiszpańskim".
"Cóż by było dziwnego, gdyby takie wiekowe uciemiężenie wyrobiło
głębokie
rozgoryczenie przeciwka ich panom, i gdyby łagodny i miękki charakter
Słowian
spaczył się na charakter podstępnych okrutnych i gnuśnych niewolników.
A przecież wszędzie, gdzie przechowali jakiekolwiek swobody, ich
pierwotny
charakter utrzymał się w całej wyrazistości. Nieszczęściem tych ludów
było,
że przy ich zamiłowaniu do spokoju i życia sielskiego, nie umieli obie
wytworzyć organizacji obronnej, chociaż nie zbywało im na waleczności w
pojedynczych wypadkach. Nieszczęściem także było dla nich, że podczas,
gdy z jednej strony byli wystawieni na zabory niemieckie, to z drugiej
mieli plecy odkryte na napady tatarskie, mongolskie, pod którymi wieki
wytrwali, wiele wycierpieli. Jednakowoż zmienne koło losu toczy się bez
przerwy. A ponieważ ludy słowiańskie zamieszkują po większej części
najżyźniejszą
część Europy, i ponieważ należy się spodziewać, że postęp Europy coraz
bardziej zależeć będzie od pielęgnowania nie usposobienia wojowniczego,
ale spokojnej pracy i wzajemności handlowej i przemysłowej ludów - to
też
przyjdzie czas, gdzie i wy, niegdyś skrzętne i szczęśliwe a teraz tak
bardzo
podupadłe plemiona, ockniecie się z głębokiego letargu, uwolnicie się z
kajdan niewolniczych, i zasiądziecie jako własność cudowne i obszerne
ziemie
wasze, i jak w prastarych czasach, będziecie się mogli oddawać już bez
obawy sielskiemu szczęściu i pracy użytecznej!"
Herder zawsze był raczej psychologiem i krytykiem, aniżeli
historykiem.
Prawda powyższego obrazu jest więc raczej poetycznie odczutą, aniżeli
historycznie
poprawną. Tak sama jak Tacyt w swoim opisie starożytnej Germanii, wobec
zgnilizny Rzymu ówczesnego, dla kontrastu artystycznego, mimo woli
uwydatnił
wszystkie rysy szlachetne niezepsutych i mężnych barbarzyńców północy,
jak Voltaire i pisarze XVIII-go wieku idealizowali czerwonoskórych
Huronów
i Irokezów, przeciwstawiając ich w myśli sztucznym i konwencjonalnym
dworakom
wersalskim - tak samo Herder przez kontrast do światoburczej i
rozbójniczej
awanturniczości plemion germańskich, może trochę przecenił zasługę
Słowian
pod względem rozwoju rolnictwa, przemysłu i górnictwa i na ich karb
wziął
niejedną oznakę pracy ludów jeszcze dawniejszych,
celtycko-liguryjskich,
a maże i fińskich, niegdyś szeroko rozsiedlanych w środkowej Europie. W
całości swojej obraz jest jednak trafny i sympatyczny, a zarazem
nastręczający
ciekawe refleksje.
Widzimy, że świeże prześladowanie Bismarkowskie jest tylko dalszym
ciągiem całego szeregu nieubłaganych i nielitościwych zaborów
niemieckich,
dokonywanych od tysiąca lat i tak wymownie potępianych przez
przedstawiciela
dobrego geniuszu Niemiec, to jest przez twórcę ich wielkiej i
nieśmiertelnej
literatury, tego. który popchnął Gaethego, Schillera i całą plejadę
wielkich
ludzi na tory, które zapewniły narodowi niemieckiemu na pół wieku
panowanie
umysłowe nad światem. Zestawienie zarazem tego prześladowania przez
Niemców
i jego potępienia także przez Niemca, jest ilustracją dwoistości
duchowej
każdego narodu.
Jak niegdyś z tego samego Cesarstwa Bizantyńskiego, nad którym panował
Bazyli Bułgarobójca, wyszli Cyryl i, Metody apostołowie Bułgarów, tak i
pogromiciel Słowian Henryk Ptasznik i także Otto III, przyjaciel św.
Wojciecha
i Chrobrego byli cesarzami niemieckimi. Za pośrednictwem tego samego
narodu,
który wytępił Słowian od Łaby do Odry i wydał gad krzyżacki,
otrzymaliśmy
cywilizację zachodnią. Niemcy zgermanizowali Pomorze i Śląsk, ale też
na
nowo zaludnili Polskę po strasznych napadach mongolskich w XIII wieku i
jeszcze teraz zasilają naszą klasę mieszczańską i dali nam naszych
Bandtkich,
Lindych, Lelewelów, Polów i Bemów, Kremerów i Libeltów. Walka Arimana z
Ormuzdem, potęgi ciemności i kłamstwa z potęgą światła i prawdy,
szatana
kusiciela z aniołem stróżem - stanowi odwieczną treść życia czy to
jednostek,
czy narodów i jednostka lub naród będzie wywierać wpływ zgubny lub
zbawienny,
będzie przekleństwem lub błogosławieństwem dla innych, stosownie do
wpływu,
który chwilowo zapanuje nad drugim. Sprzeczność ta ducha i materii,
altruizmu
i egoizmu, sumienia i chciwości, prawdziwego patriotyzmu, dążącego do
uszlachetnienia
i rozwoju własnego narodu bez krzywdy dla innych, a kosmopolityzmu lub
szowinizmu, kierującego się tylko wyrachowaniem osobistym lub też
zazdrością
i nienawiścią plemienną - widoczna jest nawet równocześnie w jednym i
tym
samym narodzie, w jednym i tym samym czasie. Nie wolno nam zapomnieć,
że
wprawdzie Bismark wydał ukazy banicyjne i z pewnością je przeprowadzi -
ale też, że większość parlamentu niemieckiego je potępiła. Nie wolna
nam
zapomnieć, że równocześnie z Fryderykiem II, godnym spadkobiercą
margrabiów
brandenburskich, szerzących mordy i pożogę w krajach słowiańskich, i
Krzyżaków
wymierzających kar ę śmierci za używanie języka litewskiego – z
Fryderykiem,
którego całe życie od pierwszego wypowiedzenia wojny przeciwka Maryi
Teresie,
aż do uknucia spisku na podział Polski, była nieprzerwanym szeregiem
zdrady,
wyrachowania i podstępu, u którego każdy środek był godziwy, byleby
prowadził
do celu, który z równą łatwością pisał Anti-Machiavela i bił fałszywą
monetę
– z Fryderykiem urągającym się własnemu narodowi, z Fryderykiem, który
tylko mówił i pisał po francusku, utrzymując, że niemiecka mowa jest
jedynie
przydatną, dla psów i żołnierzy, gdy jednocześnie wymyślał te piekielne
plany do wynaradawiania ziem polskich, za pomocą grabieży i wykupu dóbr
ziemskich, kolonizacji niemieckiej, służby wojskowej i biurokratycznej,
ucisku szkolnego, ekonomicznego i sądowego, których Bismark jest tylko
spóźnionym wykonawcą, - z Fryderykiem, tym wcieleniem potwornym, ale
olbrzymim,
jak szatan Miltona, wszystkich potęg materialnych i umysłowych, ale
pozbawionych
sumienia i sprawiedliwości, - że równocześnie Niemcy wydały Herdera,
tego
wyznawcę czystego i idealnego patriotyzmu dla Niemiec, a zarazem
apostoła
prawdziwej ludzkości dla wszystkich ludów, który „potępia ducha
zaborczego,
jako demona wszystkiego złego" i pyta się „czy warto poświęcać życie
własnych
ziomków, ażeby zagarnąć podbojem obcoplemienne ludy. które niebawem
tylko
ciężarem będą dla kraju, do którego się nie chcą dobrowolnie
przyłączyć",
- w którego pismach jest tyle ustępów przestrzegających własny naród
przed
próżnością plemienną, w których niejako proroczym głosem potępia
hegemonów
niemieckich chwili obecnej, tak że na przykład następujący ustęp można
by zacytować jako sąd Herdera o Bismarku: „Historyk rodu ludzkiego
powinien
się wystrzegać stronniczości narodowej. Jeżeli swój własny lub
jakikolwiek
inny naród wybierze jako ulubiony i uprzywilejowany, to poniża tym
sposobem
szczepy, którym położenie odebrało sposobność do rozwoju i chwały. W
swoim
czasie Niemiec uczył się od Słowian. Kymrowie lub Łotysze, w innyem
położeniu
geograficznym mogliby się może byli rozwinąć na Greków. My Niemcy
możemy
wyrazić nasze zadowolenie z tego. że świat rzymski został zdobyty nie
przez
Hunów lub Bułgarów. ale przez tak zdrowe i szlachetne ludy jak
starożytni
Germanowie., - ale uważać ich potomków z tego powodu jako lud przez
Boga
jedynie wybrany do panowania nad ziemią i do ciemiężenia innych ludów.
To by była duma nieszlachetna barbarzyńcy. Barbarzyńca ciemięży.
Wykształcony
zwycięzca podnosi i kształci”.
Niema wątpliwości, że gdyby Herder żył dzisiaj, toby Bismarka
napiętnował
mianem takiego barbarzyńcy, szkodliwego nie tylko ościennym narodom ale
i własnemu, obniżającego poziom moralny własnego narodu, i ściągającego
nań przekleństwa i nienawiści sąsiadów. - To też i w swoim czasie,
chociaż
byt współczesnym Fryderyka Wielkiego, rozszarpującego i
wynaradawiającego
jedynie niepodległe, czysto słowiańskie państwo natenczas istniejące, i
naśladownika jego Józefa II, zakazującego języka czeskiego w Czechach -
to Herder miał żywe poczucie świetnej cywilizacyjnej przyszłości
Słowian,
bo dostrzegł w nich ten mimowolny popęd towarzyski, nastrój
sympatyczny,
skłonność do wzajemności i do pracy pogodnej i użytecznej, która ich
usposabia
raczej do pokoju i cywilizacji, aniżeli do wojny i barbarzyństwa.
Nie zapominajmy, że przed stu. laty trzeba było proroczego oka
wieszcza,
ażeby uwierzyć w ogóle w możliwość oryginalnej i samoistnej cywilizacji
słowiańskiej. Polska w okresie pomiędzy rozbiorami jeszcze nie wydała
była
ani Konstytucji Trzeciego Maja, dowodu dojrzałości politycznej - ani
naszej
literatury romantycznej, dowodu dojrzałości umysłowej, i była oszydzona
i wyśmiewana przez wszystkich zwolenników filozofii „oświecenia" z
wyjątkiem
jedynego Rousseau'a, jako kraj anarchii i zacofania, nietolerancji i
bigoterii,
zabobonu, korupcji, średniowiecznych niedorzeczności i azjatyckiej
swawoli.
W Rosji pod panowaniem Niemki cesarzowej i steku obcych awanturników,
ledwie, że pod pokostem francusko-niemieckim, zaczęły się rozbudzać
objawy
samorodnego życia umysłowego.
W zamian za podarki pieniężne, Katarzyna mogła wprawdzie uzyskać hymny
pochwalne o świetle cywilizacyjnym, które bije na Europę, z północy,
ale
w nie opłacanych wynurzeniach tych samych filozofów, mówiono o Rosji,
jako
o owocu, który zgnił zanim dojrzał. .
O Czechach tak mało kto wiedział, jak o starodawnych Obodrytach, lub
Łużyczanach. Jak teraz podróżni polscy spotykający nad Łabą, w
Brandenburgii
i Saksonii resztki dawnych Wendów i Serbów, donoszą z zadziwieniem o
języku
domorodnym słowiańskim, zasłyszanym na bruku drezdeńskim lub lipskim -
tak przed stu laty nasz kardynał Albertrandi. przejeżdżając przez
Czechy
w swej podróży do Włoch, donosi do Warszawy, jako o dziwnym i zgoła
niespodziewanym
wypadku, że w okolicy Pragi spotkał lud mówiący językiem słowiańskim,
podobnym
do polskiego. Sama Praga, złota Praga była na pozór miastem czysto
niemieckim
i niepoślednim ogniskiem oświaty i literatury niemieckiej, i dumną z
tego,
że niejeden utwór Lessinga lub Schillera prędzej się ukazał w teatrze
praskim,
aniżeli w Wiedniu lub Berlinie. Jeszcze w czasach o wiele późniejszych,
Goethe przysłuchiwał się z upodobaniem tłumaczeniom świeżo zebranych
piosnek
ludowych czeskich, porównując je do zabytków galickich w Szkocji,
łotewskich
w Prusach, lapońskich w Norwegii, lub hurońskich w Kanadzie i północnej
Ameryce, nie przeczuwając, że zabawki antykwarskie etnologów i
dyletantów
brzemienne były odrodzeniem narodu czeskiego,.
Cała: wschodnia Słowiańszczyzna zaledwie dawała znaki życia i w
Niemczech
słynęła tylko „zbójeckimi kroatami i pandurami” z wojny siedmioletniej,
szacowanymi na równi z kirgizami, kałmukami i kozakami wojsk
moskiewskich.
Jeżeli wpływ tych niegdyś sławnych i bohaterskich ludów dawał się czuć,
to chyba, na dworze sułtanów w Carogrodzie, na którym przewodzili
begowie,
bośniacy i pomakowie bułgarscy, da tego stopnia, że słowiańskie języki
czasem przygłuszały turecki, arabski i perski, tak, że pewien
współczesny
pisarz indyjski, Mustafa Khan, skarży sie, że na żadnym dworze
muzułmańskim
nic ma w użyciu języka narodowego, bo na dworze indyjskim mówią po
persku,
na dworze perskim po turecku, a na tureckim po słowiańsku.
Dosyć najpobieżniej porównać stan ten Słowiańszczyzny z przed stu lat
ze stanem teraźniejszym, ażeby być zdumionym ogromem postępu.
Nasamprzód
rasa słowiańska jest wraz z angielską i hiszpańsko-portugalską jedną z
trzech uniwersalnych ras, ogarniających niezmierzone przestrzenie kuli
ziemskiej, otwierające również niezmierzone widoki przyszłego rozwoju
wobec
zaściankowych ludów francuskich. włoskich i niemieckich, zamkniętych w
ciasnych granicach tradycyjnych, - ludów, które muszą prędzej czy
później
się zasklepić, o ile nie zdołają sobie otworzyć pola do ekspansji w
Afryce
północnej lub południowej. Co jeszcze ważniejsze, to jest, że podczas,
gdy przed stu laty sama możliwość cywilizacji słowiańskiej
przedstawiała
się problematycznie, to tak wielki postęp umysłowy jest widoczny w
kilku
zaledwie generacjach, że wobec widocznego wyczerpania fermentu
umysłowego
we Francji i w Niemczech, już teraz można roztrząsać kwestę azali
Słowiańszczyzna
nie ma się stać spadkobierczynią cywilizacji zachodniej, tak samo, jak
równocześnie środek ciężkości literatury angielskiej zdaje się coraz
wyraźniej
przenosić do Ameryki. Już teraz stosunek literatur słowiańskich do
niemieckiej
przedstawia się daleko korzystniej, aniżeli się mogła przedstawiać
przed
stu laty literatura niemiecka, literatura lokalna: Gottscheda.
Klopstocka
i Lessinga, wraz z niedowarzonymi początkami fantastycznej "Sturm und
drang
Periode" do wszechwładnej naówczas, dojrzałej i uniwersalnej literatury
francuskiej, panującej zarówno w Paryżu, jak też w Berlinie i w
Petersburgu.
A jednak już wtenczas widocznym było, że metaforycznie mówiąc, Francuzi
już wystrzelali byli wszystkie swoje naboje, to jest wyciągnęli byli
wszystkie
możliwe wnioski teoretyczne z ogólnych zasad sensualizmu, które
natchnęły
były wiek oświecenia, tak, że krom praktycznego zastosowania już
wypracowanych
teorii w rewolucji 1789 r. nic im nie pozostało do zrobienia na polu
umysłowym.
,,Zawiązek przyszłości tkwił nie w racjonalizmie francuskim, ale w
poezji
i marzeniach niemieckich, i tylko kilka lat minęło, a berło umysłowe
Europy
przeniosło się z ojczyzny Voltaire'a do ojczyzny Goethego. I nawet we
Francji
XIX-go wieku, cały ruch umysłowy jest przeważnie tylko odblaskiem myśli
i dążności niemieckich, przyodzianych w ponętną formę francuską.
Tak samo i, dzisiaj bardziej prawdopodobne jest, że kwiat przyszłej
epoki cywilizacyjnej raczej się wyłoni z mrzonek i fantazji świeżej
natury
słowiańskiej, aniżeli z oschłego i prozaicznego materializmu, który
teraz
panuje w Niemczech po redukcji ad absurdum ich dawniejszych ideałów,
którego
się nowożytna szkoła pisarzy niemieckich chwyciła z taką samobójczą
skwapliwością
i z takim tryumfalnym skutkiem. Wskazówką pod tym względem
najważniejszą
dla przyszłości jest zmartwychwstanie narodu czeskiego.
Odrodzenie narodu czeskiego jest urzeczywistnieniem jednej z takich
mrzonek. Kiedy z końcem przeszłego wieku biedny nauczyciel wiejski
Dubrowski
zabierał się do zbierania pieśni ludowych czeskich, to myśl, że z
nielicznego
chłopstwa może się w trzech pokoleniach na nowo odrodzić cały organizm
narodowy z mieszczaństwem i szlachtą narodową, z ludem niezależnym i
klasą
wykształconą europejską, z literaturą i sztuką, szkołami. wszechnicami,
teatrami i muzeami, akademiami i stowarzyszeniami, z samodzielną
organizacją
finansowo-przemysłową i jasno wytkniętymi celami politycznymi, - to
myśl
ta była taką mrzonką, jak gdyby ktoś przypuszczał, że zaledwie drgający
kadłub ludzki może z własnej siły uzupełnić się i wyrobić sobie nową
głowę
i nowe członki i na nowo powrócić do życia. Należało się raczej
spodziewać
zbudzenia Fryderyka Barbarossy, uśpionego w zamku Kyffhausen, lub
wskrzeszenia
Karola Wielkiego, Rolanda z Ronceval i innych jego palladynów,
spoczywających
w tumie Akwizgrańskim, lub powrotu do życia króla Artura i jego
dwunastu
rycerzy, - aniżeli zmartwychwstania narodu, po takiej klęsce, jaką była
Białogórska i po takim ucisku, jaki zapanował przez półtora wieku po
tej
bitwie, podczas którego nie przebaczano nawet książce drukowanej po
czesku,
bo każda była podejrzewaną i niszczoną jako kacerska.
Otóż ten cud, bezprzykładny w historii, spełnił się przed naszymi
oczami,
przed oczami generacji materialistycznej i utylitarnej, oceniającej
wszystko
podług niezawodnych reguł arytmetyki politycznej i tabliczki mnożenia
ekonomicznej.
Spełnił się tak stopniowo i prawidłowo, że straciliśmy nawet poczucie
nadzwyczajności
faktu w naszych oczach dokonanego. - A jednak tylko ten, kto mi
wytłumaczy,
jakim sposobem według paraboli ewangelicznej, z ziarnka gorczycy
wyrosło
drzewo rozłożyste, pod cieniem którego mieszkać mogły ptaki niebieskie,
tylko ten, kto mi wytłumaczy tajemnicę życia i różnicę pomiędzy żyjącym
organizmem i martwymi członkami ten organizm składającymi, ten może mi
także wytłumaczyć, jakim sposobem z resztek niepozornych, na nowo
odrósł
cały naród. „Zmartwychwstaje się spod gromu, a nie zmartwychwstaje się
spod sromu". Nie arytmetyce politycznej, nie samolubnemu dążeniu tych
lub
owych polityków należy tę zatajoną żywotność przypisać, ale bezwiedne j
sile i prężności moralnej tej szlachetnej rasy, zdeptanej
bezprzykładnym
uciskiem, a w której, pomimo pozornego. letargu, zarodek
życia
zachowany
został przez przetrwanie bezwiedne tych samych głębokich instynktów
cywilizacyjnych,
które w przeszłości wydały były świętego Wojciecha, Jana Husa i Amosa
Komenskiego,
a które są zapowiedzią i zapewnieniem. że na tym samym gruncie wyrosną
dla cywilizacji i postępu nowe, równie cenne kwiaty i owoce.
To zmartwychwstanie narodu czeskiego ma jeszcze większą ważność, jako
zapowiadające początki nowej epoki w stosunku świata słowiańskiego do
niemieckiego.
Od czasu wystąpienia Słowian na widownię historyczną, dzieje Czech były
zawsze wskazówką prądu dziejowego dla całej Słowiańszczyzny. Czechy
zawsze
były tym Janem Chrzcicielem. który gotował drogę Pańską i prostował
ścieżki
przyszłego postępu. Pierwszym państwem słowiańskim, które stawiło
zaporę
rozszerzeniu się panowania Franków na wschód, było państwo
Wielkomorawskie
Samona, - dynastia Przemyślidów była pierwszą dynastią słowiańską,
która
przyjęła katolicyzm i feudalizm zachodni, i przygotowała wystąpienie
naszych
Bolesławów: Chrobrego i Krzywoustego przeciwko powodzi niemieckiej. Tak
samo w początku XV-go wieku nasamprzód Husyci czescy odparli Niemców,
zanim
zjednoczona Polska i Litwa położyły na kilka wieków kres panowaniu
niemieckiemu
w bitwie pod Grunwaldem. Znowu klęska Czechów pod Białogórą tylko na
jedną
generację wyprzedziła poniżenie Rzeczypospolitej Polskiej za czasów
Jana
Kazimierza. - Czyż nie należy przypuszczać, że tak samo teraźniejsze
odrodzenie
się Czechów pod wpływem cywilizacji nowożytnej i na podstawie czysto
ludowej,
jest tylko wskazówką przeobrażenia mającego się niebawem dokonać w
całej
Słowiańszczyźnie?
U nas dotychczas najmniej w tym kierunku zdziałano.
Wszystkie nasze usiłowania przez tyle lat były skierowane wyłącznie
do odzyskania niepodległości narodowej, jako warunku przedwstępnego
zmian
i przeobrażeń społecznych i najkrótszej drogi do ich osiągnięcia.
Dopiero
powoli wyrabia się przekonanie, że praca nad ludem, praca nad postępem
społecznym, praca nad rozwojem wszystkich sił narodowych jest
ważniejszą
od form politycznych, bo te formy są zawsze i wszędzie tylko dojrzałym
owocem, który sam spada z drzewa historii po urzeczywistnieniu
wszystkich
warunków przedwstępnych. - Otóż to. co nam najwięcej otuchy daje na
przyszłość,
jest fakt, że od piętnastu lat Wielkopolska wstępuje na tory Czech. że
z politycznego i szlacheckiego ruch stał się ekonomicznym, społecznym i
ludowym, i rozszerzył się poza granice traktatowe do granic etnicznych
narodowości polskiej. - Ostatnie wypadki tylko mogą wzmocnić ten
kierunek.
Przy hucznych oklaskach większości sejmu pruskiego mamy zaręczenie, nie
socjalisty lub nihilisty, ale Bismarka, największego bohatera i męża
stanu
narodu, który od wieków dumnym był ze swojej słowności i prawdomówności
i bezwzględnego uszanowania przed prawem, że najświętsze traktaty są
nieważne,
jeżeli stoją na przeszkodzie urzeczywistnieniu jakichś chwilowych
zawiści,
- że najuroczystsze przyrzeczenia królewskie nie są warte złamanego
szeląga,
że minister, któryby nie przeprowadził swojego widzimisię nawet wbrew
woli
reprezentacji, byłby tchórzem, i że zależy od fantazji ministra, czy
równouprawnienie
wszystkich obywateli wobec prawa i ustaw ma być obowiązującym czy nie;
- że jednym słowem słuszność mają nihiliści i dynamitardzi twierdząc,
że
traktaty, przyrzeczenia, prawo, sprawiedliwość stały się w naszych
czasach
tylko próżnym słowem, hipokryzją, że wszystkie nabytki wiekowej
cywilizacji,
religii i filozofii, prawa i ustroju społecznego stały się tylko
fałszem
i obłudą, że, jak za czasów Hunów i Gotów, pozostały tylko miecz, siła
i bezwzględne korzystanie z praw zwycięstwa. Wobec takiego bezwstydnego
paradowania własnym wiarołomstwem i chwalenia się własnym upadkiem
moralnym
ze strony Prusaków, nie mamy się czego oglądać na prawa historyczne i
na
przyrzeczenia, lub sprawiedliwość rządu. - Jedyną drogą na przyszłość
jest
wyzyskanie legalne w każdym poszczególnym wypadku wszelkich środków
prawnych
i konstytucyjnych, a zarazem nieugięta obrona każdego stanowiska
ekonomicznego,
lub też odzyskanie już straconych pozycji i wyrobienie tej spójni i
solidarności
narodowej, która jest większą siłą od wszelkich gwarancji
traktatów
i przywilejów.
Zdaje się, że są pewne oznaki na przypuszczenie, iż właściwym powodem
wydaleń było spostrzeżenie świeżo rozbudzonej i niespodziewanej siły
ekonomicznej
ludu polskiego. Słysząc o tysiącach i tysiącach robotników polskich,
zatrudnionych
w kopalniach węgla i antracytu w Pensylwanii w Ameryce i rugujących tam
taniością, zdolnością, karnością i pracowitością robotników innych
narodowości,
jak się czyta o 50.000 ludności polskiej sprowadzonej do Westfalii do
tamtejszych
kopalń i fabryk, o robotnikach polskich, pracujących w torfiarniach i
cegielniach
koło Magdeburga i Berlina, lub o ludności fabrycznej Górnego Śląska, -
zdaje się, że powracają czasy starodawnej pracowitości Słowian, opisane
przez Herdera. Ta sama wyższość ekonomiczna, która robi robotnika
polskiego
pożądanym w Ameryce, Westfalii, Saksonii lub Śląsku, przecież również
oddziaływa
na jego zatrudnienie w Poznańskiem i w Prusach Królewskich i daje mu
pewną
korzyść nad Niemcem w nieubłaganej walce o byt. Kto poznał znakomite
zalety
robotnika mazurskiego w Galicji, ten się nie będzie dziwił dobrej
reputacji
robotników wielkopolskich lub śląskich, i tylko się będzie dziwił, że
ich
zalety dopiero od tak niedawna odkryte zostały.
Wprawdzie Bismark w swoich tłumaczeniach tła apostrofy Windharsta nie
chciał się przyznać do tego, że jemu głównie przeszkadza chłop i
robotnik
polski, tylko wił się jak wąż przez cały szereg oszczerstw i
niedorzeczności,
ażeby całą winę zwalić na szlachtę polską. Ta biedna szlachta, na
której
się zawsze wszystko krupi. Bardzo dobrze wie on, że na 40.000
wydalonych
nie znalazłoby się ani 40 szlachciców i ani jednej osoby, mającej
jakiekolwiek
znaczenie polityczne, tak sama jak wie bardzo dobrze, że ruch polski
rozszerza
się teraz na okolice, w których od wieków już nie ma szlachty polskiej
i że ruch ten wzmaga się opierając się na całym ludzie, chociaż z
każdym
rokiem ubywa tej szlachty, przeciwko której od ponad stu lat cały
nacisk
rządu jest wywarty. Pokazuje to nawet w tym człowieku resztki sumienia,
że nie może przyznać się otwarcie do brutalnego gwałtu, który popełnił,
tylko, że on, junkier z junkrów, stara się upozorować płaszczykiem
pseudoliberalnym
wygnanie 40.000 członków najbiedniejszej części społeczeństwa, ludzi,
którzy
podług jego świadectwa tylko w pocie czoła na chleb swój uczciwie
zarabiali,
- i przedstawia je jako środek demokratyczny, użyty przeciwko szlachcie
i arystokracji!
(...)
The Polish Commonwealth and neighbouring countries
duży format powyższej mapy (w pdf)
Przesłanie i wariość argumentacyjna świetnej mowy posła Wojciecha Korfantego wygłoszonej w pruskim Landtagu są niedościgłym wzorem dla tych, którzy obecnie mienią się reprezentantami Polaków i polskiego interesu narodowego w Sejmie i Europarlamencie. Tylko ortografia i interpunkcja zapisu sprzed 100 lat jest już dzisiaj nieaktualna.
Wydawnictw Straży Nr. 14
Czytanek zeszyt VII.
Dobrodziejstwa pruskie w oświetleniu historycznem.
,
Mowa posła Wojciecha Korfantego,
wypowiedziana
w sejmie pruskim dnia 23 kwietnia 1913 r.
(w odpowiedzi na mowę posła v. Kardorffa w obszernem
streszczeniu).
POZNAŃ.
Nakładem Wydziału kulturalnego Straży
Czcionkami Drukarni Dziennika Poznańskiego.
1913.
Podczas obrad w Sejmie pruskim, dnia 22 i 23 kwietnia 1913 r.
oświadczył
poseł v. Kardorff, że należałoby nareszcie stwierdzić, czy zarzuty
czynione
rządowi pruskiemu z powodu obecnej polityki pruskiej wobec Polaków są
uzasadnione
czy nie. Przytacza poseł v. K. słowa posła Korfantego, jakoby polityka
ta "wywoływała nienawiść, zawziętość, zaciętość i pogardę", zaznacza,
że
poseł Korfanty mówił o "katach i dręczycielach polskiego narodu", że
zaś
poseł Trąmpczyński twierdził, iż "wszelkie pojęcie moralności przez tę
politykę zniweczone zostały"; v. Kardorff uznając wywody te za
obrażające
- czyta dalej ustęp artykułu z "Gazety Grudziądzkiej", krytykujący w
ostry
sposób politykę rządu. - Wobec tego uważa poseł v. K. za potrzebne
zestawić
wszystkie dobrodziejstwa Prus wobec Polaków od czasu okupacyi, tj. od
1815
r.
Wspomniawszy o okropnym stanie, w jakim się znajdowały wówczas Wielkie
Księstwo Poznańskie i Prusy Zachodnie - że nie było dotąd tak
zaniedbanego
państwa - jak państwo polskie - przytacza na dowód tego słowa pewnego
Francuza.
Polska nie byłaby wstanie stworzyć takiego państwa, jakiem są dzisiaj
Prusy.
Polacy stali się członkami państwa pruskiego, które zawsze było
państwem
wolności i sprawiedliwości. W żadnem innem państwie nie byłoby Polakom
możliwem takiej rozwijać agitacyi - jak w Prusiech. Tem, czem dziś są
Polacy,
nie stali się dzięki własnej pracy i pilności, tylko zawdzięczają to
państwu
pruskiemu, które ziemie dawniejsze polskie podniosło materyalnie i
kulturalnie.
41 000 chłopów zostało uwłaszczonych, v. K. porównuje dalej Wielkie
Księstwo
Poznańskie z Galicyą i Królestwem Polskiem i stwierdza wielką różnicę
stosunków
tam a tutaj.
W Galicyi ogranicza się działalność Polaków do tego, by uciskać
Rusinów.
Protestuje dalej przeciwko mieszaniu się sejmu we Lwowie do spraw
wewnętrznych
pruskich.
Polityka pojednawcza wobec Polaków zrobiła fiasco - dla tego wracać
do niej rząd nie może. .
Nawet katolickie pismo jak "Germania" wystąpiło energicznie przeciwko
agitacyi polskiej z powodu ogłoszenia bojkotu katolickiego Kościoła
[przypis
dolny: prawdopodobnie miał v. K. na myśli postanowienia Polaków w
Wilhelmsburgu
n. Łabą, żeby nie uczęszczać do kościoła tak długo. dopóki nie zostaną
uwzględnione słuszne ich żądania co do nabożeństw w polskim języku]. -
Agitacyę wielkopolską uprawiają przeważnie młodzi księża polscy.
Niemieckich
katolików się upośledza.
v. Kardorff widzi całe niebezpieczeństwo w istnieniu seminaryów w
Poznaniu
i w Gnieźnie. Rząd prowadzi walkę tylko przeciwko podżegaczom,
przeciwko
adwokatom i księżom.
Poświęciwszy ostatnią część mowy działalności zbawiennej komisyi
kolonizacyjnej.
i nowej ustawie, żądającej 230 milionów, zapewnia rząd, że on i jego
stronnictwo
zawsze rząd popierać będzie tam, gdzie chodzi o wzmocnienie niemczyzny.
(Brawo na prawicy.)
Po przemówieniach posłów Kindlera, Trąmpczyńskiego, Borchardta oraz
ministrów barona Schorlemera i Lentzego, zabrał nazajutrz głos poseł
Korfanty,
aby odpowiedzieć posłowi v. Kardorffowi na część jego mowy, mającej na
celu wykazanie dobrodziejstw rządu pruskiego wobec Polaków.
Poseł Korfanty :
Panowie! P. von Kardorff, baron Zedlitz i inni mówcy, szczególnie w
tym roku, kilka razy podkreślali niesłychane rzekomo stosunki w Polsce
przed rozbiorami, piętnowali brak ładu i porządku w dawnej Polsce,
obrażali
naszą przeszłość narodową, wychwalając natomiast ojcowskie rządy Prus
na
ziemiach polskich, a nas ciężko oskarżając o niewdzięczność za tyle
dobrodziejstw
i wierności, doznanych przez 1 i pól wieku ze strony Prus. Poseł v.
Kardarff
zwłaszcza od 2 tygodni przechwalał się w sejmie, że przedsięweźmie
generalny
obrachunek z nami i postawi przed nami lustro, w którem będziemy magli
zobaczyć się w całej okropności. Stękająca góra zrodziła jednak
śmieszną
myszkę. Bo wczoraj p. Kardarff powtórzył tylko stare bajki o rzekomym
nieładzie
polskim, a ucisku chłopów polskich i o niewdzięczności naszej względem
królów i rządów pruskich.
Niepodobna nam wysłuchiwać wciąż spokojnie tych obelg i bajek i
nareszcie
trzeba tu w aktach sejmu złożyć na wieczne czasy dokumenty tych
"ojcowskich
rządów pruskich". Zmuszają nas do tego bezustanne prowokacye panów.
P. Kardorff odczytał nam tu wczoraj wrażenia z podróży po Polsce
jakiegoś
Francuza, opisującego. ucisk chłopa w Polsce. Jeśli poddaństwa w Polsce
było ciężkie podobnie jak w całej Europie, to jednak zaznaczyć wypada.
że w Niemczech panujący książęta sprzedawali swych poddanych jako
pokarm
dla armat obcym państwom i brali zapłatę za każdego poległego chłopa. A
gorzej świadczy o nich jeszcze ta okoliczność, że swym oficerom ci
dobrodzieje
gorzkie robili wymówki za ta, że za mało chłopów w tej walce poległo,
ponieważ
brali wynagrodzenie za każdego poległego. (Wielka prawda! - u Polaków).
Takich panów Polska nie miała. (Bardzo słusznie! u Polaków).
P. Kardorffowi jednak przeciwstawiać muszę opis położenia chłopa w
Polsce, pochodzący z pod pióra wysokiego urzędnika królewskiego
pruskiego
p. A. C. v. Holsche, który był pruskim tajnym radcą sprawiedliwości i
dyrektorem
sądu w Białymstoku. Tenże powiada wyraźnie:
"Krzywdzą szlachtę polską ci, którzy twierdzą, że obchodzi się ona
z chłopami jak z niewolnikami (słuchajcie! - u Polaków), że chłopi jej
nie mają żadnej własności, że cały swój czas muszą zużywać na
odrabianie
pańszczyzny, że pan im wszystko może odebrać i robić z nimi, co mu się
podoba. Chociaż mógłby to czynić na mocy ustawy, jednak inny porządek
rzeczy
ukształtował się. Poddani w Niemczech, szczególnie w Westfalii, w tern
zrozumieniu są daleko większymi niewolnikami swych panów, niż chłopi
polscy.
(Słuchajcie! u Polaków). Położenie poddanych w Westfalii jest w
rzeczywistości
daleko cięższe, niż chłopów polskich a mimo to okrzyczano rzekomą
niewolę
chłopów w Polsce. (Słuchajcie! - u Polaków)."
Tak pisze wysoki urzędnik pruski, a mam nadzieję, że tak patryotyczny
mąż, jak P. Kardorff, większą wagę przykładać będzie do świadectwa
pruskiego
urzędnika, aniżeli jakiegoś tam Francuza.
P. Kardorff i inni mówcy wciąż zarzucają nam niewdzięczność, chociaż
królowie pruscy i rząd pruski okazali nam tyle wierności, tyle
ojcowskiego
serca i tyle dobrodziejstw. Bezustannie powtarzającego się zarzutu tego
znieść nam dłużej nie podobna i dla tego źródłowo tę rzecz muszę
rozebrać
i bajki te rozproszyć.
Nie przeczymy, że o ile chodzi o słowa, to ze strony królów i rządów
pruskich doznawaliśmy bardzo wiele ojcowskiej pieczy i wierności, lecz
czyny ich niestety były zawsze inne. Król Fryderyk II zagarniając
ziemie
polskie pławił się wprost w przyrzeczeniach ojcowskiej opieki,
wierności,
poszanowania naszych praw i naszej własności. W patencie wydanym do
ludności
polskiej dnia 13 września 1772 z powodu pierwszego rozbioru ziem
polskich
między innemi powiada: "Chcemy i mocnośmy postanowili i zaręczamy też
to,
że stanom i mieszkańcom Prus i Pomorza, które należały dotychczas do
korony
polskiej oraz i obwodów po tej stronie Noteci, należących dotąd do
Wielkopolski,
w zupełności pozostawimy ich stan posiadania oraz prawa, tak duchowne
jak
i świeckie, szczególnie też damy zupełną swobodę i opiekę ludności
rzymsko-katolickiej
(słuchajcie! - u Polaków), jak w ogóle krajem rządzić będziemy tak, że
ludność rozsądna i. dobrze myśląca będzie mogła być szczęśliwą i nie
będzie
miała przyczyny żałować zmiany rządu. "Takie obietnice dawał Fryderyk,
gdy chodziło o słowo, (słuchajcie! - u Polaków). W traktacie zaś
zawartym
przez niego dnia 18 września 1773 r. z Polską w artykule VI powiada:
"Natomiast Jego król. Mość, król pruski wyrzeka się niniejszym
traktatem
dla siebie, swoich spadkobierców i potomków obojej płci, jak
najwyraźniej
i najuroczyściej wszelkich pretensyi, pod jakimkolwiek pozorem by je
roszczono
do Królestwa i Wielkiego Księstwa Litewskiego (słuchajcie! u Polaków)",
a w artykule VIII tego traktatu Fryderyk przejął następujące
zobowiązanie:
Rzymscy katolicy w prowincyach, tym traktatem odstąpionych, mają
zatrzymać
wszystkie swe posiadłości tak świeckie jak duchowne i bez ograniczeń
ich
używać. Mają pozostać w status quo (Słuchajcie! - u Polaków).
Tak mówił Fryderyk w sierpniu 1772 r. i 1773 roku. Ale przygotowując
zabór ziem polskich już w roku 1771 a mianowicie 6 października wydał
zasady,
według których miał być przeprowadzony nowy ustrój w prowincyach
zabranych.
W tych zasadach rozporządził co następuje:
"Co do starostw i biskupstw, to dobra te zabiorę i wydzierżawię je
jako domeny państwowe. a trzeba się będzie potem porozumieć z biskupem
i kanonikami co do pewnej sumy, którą im się będzie płaciło miesięcznie
lub kwartalnie. Co do starostw, to starostom wypłaci się pewną kwotę".
A więc już w roku 1771 Fryderyk II zamierzał zabrać i skonfiskować
starostwa i dobra duchowne, a w 1772 i w 1773 r. uroczyście obiecywał
me
tykać żadnej posiadłości polskiej, ani świeckiej, ani duchownej
(słuchajcie!
– u Polaków). Moralny wyrok o takiem postępowaniu pozostawiam każdemu
uczciwemu
człowiekowi. (Bardzo dobrze! - u Polaków). W marcu 1772 r. w rozkazie
gabinetowym
Fryderyk II po raz drugi nakazuje zabranie i odebranie w administracyę
dóbr duchownych a wypłacenie pewnej sumy ich właścicielom, "aby im
odjąć
troskę zajmowania się rzeczami świeckimi." (Słuchajcie! - u Polaków).
"Starostwa wszystkie" powiada dalej, mają być administrowane, aby
poznać
ich dochody a potem na św. Trójcę 1773 r. wydzierżawione. Tak chciano
szanować
własność i prawa obywateli polskich, którym to publicznie przyrzekano
uroczyście.
Fryderyk wcale nie przebierał. gdy chodziło o wzbogacenie się.
Szczególnie
ciekawą jest jego instrukcya dana dnia 6 czerwca 1772 roku
jenerał-lejtnantowi
v. Stutterheim i prezydentowi izby Domhardtowi, gdy chodziło o
zewezwanie
stanów polskich do złożenia mu przysięgi hołdowniczej. Ciekawy ten
dokument
zasługuje na uwiecznienie w aktach tej izby. Fryderyk pisze do wyżej
wymienionych
urzędników: "W dniu w patencie moim oznaczonym dla hołdowania, w którym
stany wszystkie mają przybyć do Malborga, jenerał-lejtnant v.
Stutterheim
w mojem imieniu każe sobie złożyć hołd a ministrowi Rhodemu nakażę, by
zwykłą w takich razach mowę wygłoszono do stanów. Prezydent kamery v.
Domhardt
przedtem jednak każe namówić wojewodów i starostów (słuchajcie! - u
Polaków),
by pod pozorem, że Rzeczpospolita nie zezwoliła na odstąpienie ziem,
albo
do Malborga nie przybyli (słuchajcie! - u Polaków), lub robili
trudności
w poddaniu się i złożeniu przysięgi hołdowniczej. (Słuchajcie! - u
Polaków),
ponieważ wtedy będziemy mogli od razu ich województwa i starostwa
skonfiskować
i nasadzić administratorów. (Słuchajcie! - u Polaków). Przytem hrabia
Kayserlingk
(słuchajcie! - u Polaków) będzie mógł nam wyświadczyć największą
przysługę,
jeśli jako pierwszy będzie się wzbraniał poddać i złożyć przysięgę
hołdowniczą.
(Słuchajcie! - u Polaków). Mimo to ja się już z nim porozumiem, tak, że
nic na tern nie straci."
Hr. Kayserlingk, ten nakłaniany przez Fryderyka do haniebnej zdrady
polski urzędnik państwowy; ten zdrajca ojczyzny, za tę hańbę od
Fryderyka
otrzymał potem miesięczną pensyę w wysokości 500 talarów. (Okrzyk:
Grosz
Judaszowy!). Syn jego zastał kamerjunkrem i szambelanem z pensyą
(słuchajcie!
- u Polaków) 1200 talarów, a później podarowano mu cztery majątki,
dające
rocznie 6000 talarów dochodu. Pytam was się, jak oceniacie ten czyn
waszego
wielkiego króla, podburzającego ludność, by módz ją pozbawić jej
mienia,
podbechtującego urzędników do haniebnej zbrodni. (Słuchajcie! Bardzo
dobrze!
- u Polaków).
Tak wyglądają ojcowska wierność i ojcowska opieka królów pruskich
względem
Polaków. (Bardzo dobrze! - u Polaków).
Gdy Fryderyk II zagarnął ziemie polskie, ustanowił od razu kontrybucyę.
Chłopi musieli płacić 33% proc. od czystego dochodu, szlachta 25, a
duchowieństwo,
które kochał szczególnie (wesołość), 50 proc. Ale szlachcie
ewangelickiej
opuścił 5 proc., tak, że płaciła tylko 20 proc., samo się to rozumie
ukróla,
który po zagarnięciu Śląska od razu poodbierał urzędy wszystkim wyższym
urzędnikom katolikom.
Mimo, że Fryderyk w traktacie z Rzeczpospolitą polską uroczyście się
wyrzekał wszelkich pretensyi do Polski, 2 razy jeszcze posuwał kordony
swe w granice Rzeczpospolitej w lutym 1773 i w styczniu 1774 r., a
wykonującym
jego wolę zalecał tylko, by to wykonywali bez wielkiego rozgłosu.
(Słuchajcie!
– u Polaków).
Panowie mówicie tu wciąż o nieładzie polskim w owych czasach i
wmawiacie
nam, że powinniśmy uważać za największe szczęście ten fakt, że
dostaliśmy
się pod panowanie pruskie. Już kolega Trąmpczyński wykazywał wczoraj,
że
o ile ten nieład w Polsce istniał, działo się to z winy Prus i ich
przyjaciółki
Rossyi. Ci dwaj sojuszniicy dokładali wszelkich sił, aby Polska nie
zaprowadziła
u siebie ładu i porządku. (Wielka prawda! - u Polaków). Przypominam
tajny
traktat Fryderyka z Rosyą z 11 względnie 31 marca 1764 r. zawarty w tym
celu, by w Polsce nie zniesiono liberum veta, nie zaprowadzona tronu
dziedzicznego
oraz potrzebnych reform. Nieład w Polsce był im potrzebny dla ich
interesów.
(Słuchajcie! - u Polaków). Kolega Trąmpczyński przytaczał tu wczoraj
list
Fryderyka, pisany do brata Henryka, w którym król pruski wypowiada, że
zabrane polskie prowincye są znakomitym nabytkiem, lecz aby nie
wzbudzać
podejrzeń Europy już i bez tego powstającej na zachłanność Prus, mówi
publicznie
wszędzie a piaskach i ziemiach spustoszonych i dzikich. (Słuchajcie! -
u Polaków). A ten deklamujący a pustyniach i dzikich prowincyach
polskich
Fryderyk już dnia 6 października w liście da prezesa kamery królewskiej
Damhardta wyliczał, że Prusy królewskie, Pomorze i obwód notecki
powinny
dać rocznie 580,000 talarów na utrzymanie wojska (słuchajcie! - u
Polaków)
a czystego. dochodu rocznego ogółem 1,200,000 talarów. (Słuchajcie! – u
Polaków.)
W liście z dnia 19 kwietnia 1772 raku, wylicza, że roczny dochód tych
krajów wynosić powinien 1,600,000 talarów, a nie oszukam się,
przypuszczając
to, dodaje w swym liście. (Słuchajcie! - u Polaków.) I nie szukał się.
Tak wyglądały w rzeczywistości te spustoszałe i zaniedbane ziemie
polskie,
a to wyciskanie tych olbrzymich sum z tych biednych krajów świadczy,
doskonale
o ojcowskiej pieczy króla względem Polaków. Panu te przypamnienia
przeszłości
są nieprzyjemne, panie Pappenheim.
Wierzę, ale, prowokowani musimy nareszcie stan rzeczy stwierdzić, by
więcej nam tych baśni nie powtarzano. Nie dosyć na tem. Fryderyk nowych
swych poddanych polskich lżył i oczerniał przed całym światem.
Marszałek
powołuje mówcę do porządku za ten zarzut uczyniony królowi pruskiemu.
Korfanty
: To są fakta historyczne, a dotychczas przecież wolno było je
przytaczać,
a na dowód odczytuję tu dokumenty i listy tego króla.
W liście pisanym 19 czerwca 1775 roku do d'Alemberta król powiada:
"Byli (Montmerency i inni) ze mną w tym kraju, który nazywam naszą
Kanadą na Pomorzu. Otworzyłem tam teraz 180 szkół i uważam siebie za
Likurga
lub Solona tych barbarzyńców. Tylko z biegiem czasu przez wychowanie
młodzieży
zdołamy ucywilizować tych Irokezów". (Słuchajcie! - u Polaków.)
Takiemi przezwiskami obdarzał król swych nowych poddanych.
Zresztą nieprawdą jest, aby król w tym czasie był utworzył na ziemiach
polskich 180 szkól. Albowiem dopiero w rozkazie gabinetowym z dnia 20
stycznia
1776 roku król nakazuje rządom prowincyonalnym powołanie 180
nauczycieli,
i na propozycyę Brenkenhoffa jako nauczycieli powołano pozasłużbowych
żołnierzy
i podoficerów.
Nie wypowiadam tu zdania własnego o moralnej wartości ówczesnych
żołnierzy
pruskich. Przytaczam jednak zdanie Preussa z jego dzieła: "Życie
Fryderyka
Wielkiego". Preuss powiada:
"Według ówczesnych pojęć służba wojskowa dla zwyczajnego człowieka
nie była honorem. Obcy przybysze, wyrzutki kraju i biedni ludzie
przeważnie
służyli w wojsku pod rozkazami szlacheckich oficerów. Przysłowie
znamienne
dla moralnej wartości żołnierzy: "Kto nie chce słuchać ojca i matki,
musi
iść do wojska" było uzasadnione. Już w roku 1693, gdy w Brandenburgii
nakazano
wybierać rekrutów, polecono władzom wybierać pod broń szczególnie
"szkodliwą
hołotę". A za czasów Fryderyka II było tak samo, aż do 1806 r. Wtedy
tokarzy
bursztynu zwolniono z obowiązku służby wojskowej, z wyjątkiem łajdaków
tego cechu. (Słuchajcie! - u Polaków.)
A w rozkazie gabinetowym z dnia 6 listopada 1778 roku, wystosowanym
do generała Tauentziena, Fryderyk powiada: "Zamierzam dalej, aby takich
więźniów, którzy uważają się za ludzi bez czci i są pachołkami katów i
hyclów, odsyłano zawsze do Brzega do nowo tworzącego się batalionu
ochotników".
(Słuchajcie! - u Polaków.) I ludzi tego pokroju przysyłano na ziemie
polskie
jako wychowawców młodzieży. (Słuchajcie! - u Polaków.) Płacono im po 10
talarów za nauczanie 12 dzieci języka niemieckiego w pierwszym, po 20
talarów
w drugim, a po 30 talarów w trzecim roku. A więc i wasze nagrody dla
nauczycieli
za skuteczne krzewienie niemczyzny nie są żadną nowością. To wszystko
już
było.
O ojcowskiem sercu Fryderyka dla Polaków przytaczam jeszcze następujące
fakta:
Angielski ambasador przy dworze warszawskim pisze w 1763 roku:
"Fryderyk
II kazał zabierać cale polskie rodziny i gwałtem je transportować do
Brandenburgii
i Prus dla zaludnienia tych opustoszonych okolic".
A Janssen powiada w swej rozprawie o rozbiorze Polski: "Kradzież
kościołów,
klasztorów i dóbr szlacheckich, popełniona wówczas• przez Prusaków na
Polsce,
obliczają na 3 miliony dukatów". (Słuchajcie! - u Polaków).
Tak wyglądał ten spustoszony i opuszczony kraj polski w rzeczywistości!
(Słuchajcie! u Polaków).
Janssen powiada na innem miejscu swej rozprawy: Młodzieńcy polscy w
zabranych polskich prowincyach musieli iść do wojska, dorosłym córkom
swym
lud musiał dawać wyprawę przepisaną w bydle, pieniędzach i sprzętach,
Wywożono
je potem do Pomorza, i oddawano zamąż tym mężczyznom, którzy ich
pożądali.
(Słuchajcie! - u Polaków.)
A jak się Fryderyk zapatrywał na rozbiór Polski, który parlament
francuski
nazwał hańbą, dowodzi list pisany przez niego do brata Henryka 9
kwietnia
1772 r. Fryderyk pisze: "Podział Polski zjednoczy trzy religie: grecką,
rzymską i kalwińską. a my będziemy komunikować się tą eucharystyą, jaką
jest Polska. Jeżeli zaś to naszym duszom nie przyniesie zbawienia,
będzie
to jednak poważnym czynnikiem dla dobra państwa naszego". (Słuchajcie!
u Polaków.)
Wstrzymuję się od wszelkiej krytyki tych słów, sąd o nich pozostawiam
szczególnie tym, którzy żądają od nas wdzięczności za ojcowskie uczucia
Fryderyka względem nas.
A czy następcy Fryderyka II obchodzili się lepiej z nami? Ich
postępowanie
wyświetlę dokumentami i aktami dyplomatycznymi. Nadzwyczajny poseł
pruski
przy dworze warszawskim, Buchholz, w oświadczeniu, zdanem o
rzeczypospolitej
polskiej dnia 12 października 1788 r., między innemi powiada:
"Stany i sejm polski mogą być święcie przekonane, że jego król. mość
ks. pruski udzieli im jak najskuteczniejszego poparcia, aby utrzymać
niezawisłość,
wolność i bezpieczeństwo Polski". A w mowie z dnia 19 listopada 1788
roku
ten sam poseł pruski donosi rzeczypospolitej: "Król pruski ma niezłomną
wolę wobec prześwietnej Rzeczypospolitej spełnić wszystkie obowiązki
sojusznika,
szczególnie gwarantuje jej niezależność, nie mieszając się w jej sprawy
wewnętrzne i nie ścieśniając jej swobody uchwal i postanowień".
Wskutek tych rokowań doszło do traktatu pomiędzy Fryderykiem Wilhelmem
II a Polską, podpisanym przez strony dnia 29 marca 1790 r. W artykule 3
tego traktatu sojusznicy zobowiązują się do wzajemnej pomocy wojskowej
na wypadek wojny. Wyliczają dokładnie wojskowe posiłki, jakie
sojusznicy
mają sobie przysłać. W artykule 6 zaś król pruski święcie zobowiązuje
się
nieść Polsce pomoc zbrojną na wypadek, gdyby jakie trzecie państwo
wmięszało
się w je sprawy wewnętrzne lub zaatakowało jej granice. W początkach
1791
r. rozeszła się pogłoska, że Prusy zdradzają swego sojusznika
polskiego.
Fryderyk Wilhelm wobec tego na dniu 23 marca 1791 r. pisze list do
swego
ówczesnego posła warszawskiego von der Goltza, w którym powiada:
"Moją wolą jest, aby pan natychmiast zaręczył, że wieści te są fałszywe
i bezpodstawne. Czyń to pan przy każdej nadarzającej się sposobności,
oświadczając
jak najuroczyściej, że wieść ta jest złośliwym wymysłem, aby mnie z
sejmem
polskim poróżnić i wzbudzić nieufność narodu do mnie. Nikt nie może
mnie
udowodnić, żeby pomiędzy mną a dworem wiedeńskim było co zaszło, coby
mogło
takie podejrzenie usprawiedliwić. Jego królewska mość król polski i
Rzeczpospolita
niech będą przekonani, że nigdy nie miałem najmniejszego zamiaru żądać
od nich jakichkolwiek ofiar". Wieści te nazywa potem obrazą osobistą.
Mówi się tyle o ówczesnym nieładzie polskim. Ale przypominam, że dnia
3 maja 1791 r. naród polski nadał sobie konstytucyę, która wówczas była
wzorem dla Europy, i o której wy jeszcze nie marzyliście. (Słuchajcie!
u Polaków.)
Zaprowadzała ona zrównanie stanów i wyznań, oswobadzała chłopów i
mieszczan
, znosiła liberum veto i zaprowadzała tron dziedziczny, Fryderyk
Wilhelm
zlecił swemu posłowi warszawskiemu Goltzowi, aby powinszował sejmowi i
królowi polskiemu tego znakomitego dzieła. (Słuchajcie! - u Polaków.)
Wyrażał
sam swoją radość z tak szczęśliwego obrotu rzeczy i z uporządkowania
stosunków.
Oprócz tego wysłał jeszcze depeszę do sejmu polskiego, w której
powiada:
Godzę się i pochwalam ten olbrzymi krok, który naród zrobił i który
uważam
jako istotny warunek jego szczęścia. Posłowi swemu zaleca złożyć
życzenia
królowi, marszałkom i wszystkim, którzy pracowali nad term wielkiem
dziełem.
W liście pisanym do króla polskiego Stanisława Augusta składa mu
życzenia
i wyraża radość z konstytucyi. Tymczasem zmieniła się sytuacya
międzynarodowa.
Fryderyk Wilhelm II zdołał się porozumieć z Rosyą co do drugiego
podziału
Polski. Dotąd wygłasza piękne słowa o przyjaźni i wierności. Teraz
nastąpiły
czyny. Dnia 25 maja 1792 r. poseł pruski przy dworze warszawskim
Lucchesini
w odpowiedzi na notę polską przypominającą Prusom traktat z dnia 29
marca
1790 r. powiada:
"Te moje oświadczenia, zgodne z wszystkiemi mojemi deklaracyami od
czasu mojego powrotu do Warszawy i od czasu rewolucyi z dnia 3 maja
1791
r., są nowym dowodem znanej rzetelności mojego króla".
Odmawia spełnienia obowiązków sojusznika. Konstytucyę 3 maja,
wychwalaną
przez Fryderyka Wilhelma II jako wielkie dzieło, nazywa rewolucyą mimo
gratulacyi swego króla z powodu "tej rewolucyi", wysłanych do Polski
przed
rokiem. (Słuchajcie! - u Polaków.) Tak wygląda wierność pruska w
czynach
Fryderyka Wilhelma H. Potem w liście z dnia 8 czerwca 1792 roku do
króla
Stanisława Augusta oświadcza, że z powodu konstytucyi 3 maja nie może
dotrzymać
zobowiązań traktatu z 1790 r. Ale za to razem z Rosyą dokonał drugiego
rozbioru Polski.
A znów posypały się do ziem zagarniętych słowa ojcowskiej opieki,
obietnice
poszanowania praw i własności. W dekrecie okupacyjnym z dnia 25 marca
1793
l'. powiada:
Postanowiliśmy mocno. i uroczyście to przyrzekamy, że stany i
mieszkańcy
tych nowych prowincyi, bez wyjątku, mają pozostać przy swych prawach i
swej własności, w sprawach świeckich i duchownych, szczególnie rzymscy
katolicy mają mieć swobodę religijną, będziemy ich bronili a w ogóle w
kraj u będziemy rządzili tak, że rozsądni i• dobrze myś1ący mieszkańcy
mogą być szczęśliwi i zadowoleni i nie będą mieli przyczyny żałować
zmiany
rządów. W traktacie zawartym z dnia• 25 września 1793 roku w Grodnie z
królem polskim Fryderyk Wilhelm II w art. 5 wyrzeka się dla siebie i
dla
swoich potomków jakichkolwiek pretensyi do Polski, zobowiązuje się do
gwarantowania
niezawisłości pozostałych Polsce krajów, swym poddanym polskim
zagarniętym
przez drugi rozbiór Polski przyrzeka powtórnie nienaruszalność praw
mienia
i wyznania. Te przyrzeczenia uroczyste były tylko słowami o wierności i
ojcowskiej pieczy względem Polaków. Czyny wkrótce wykazały coś innego.
Już 25 lutego 1794 r. wydaje król patent o administracyi starostw w
zagarniętych
prowincyach, który tysiące ludzi zamienił na żebraków, odbierając im
mienie
i kawałek chleba. Dnia 8 maja 1793 r. wydaje patent o reorganizacyi
sądów
na ziemiach polskich i ruguje nasz język ojczysty z wszystkich sądów i
urzędów. (Słuchajcie! u Polaków.) Powiada on: "Żądamy, aby w naszych
rządach
i w poddanych im sądach, wogóle w wszystkich sprawach publicznych od
tego
czasu wszystko załatwiano w języku niemieckim a nie władający tym
językiem
musi posługiwać się tłumaczem w sądach i gdy otrzyma nakazy i
rozporządzenia".
(Słuchajcie! - u Polaków.)
Rozporządzeniem królewskim z dnia 28 lipca 1796 r. skonfiskowano
starostwa
i dobra duchowne. Daremnie minister Hoym przypominał królowi obietnice
dane Polakom przy zagarnięciu kraju. Gdyby przynajmniej użyto tych dóbr
dla dobra mieszkańców! Lecz wiadomo powszechnie, że dobra te
w
najpodlejszy
sposób roztrwoniono. Roztrwoniono wówczas według świadectw historyków
pruskich
241 dóbr wielkich za cenę 3 1/2 miliona talarów chociaż prawdziwa ich
wartość
wynosiła 20 milionów talarów. (Słuchajcie! - u Polaków.) .
O gospodarce wysłanych do tych prowincyi urzędników pruskich ja nie
wydaję wyroku, ale przytaczam sąd pruskiego ministra Schoena:
"Wiadomo powszechnie, że administracya Hoyma w południowych Prusach
wykazała istnienie najgorszych nadużyć. Wielka liczba nicponiów i ludzi
dwuznacznych, którzy gdzieindziej utrzymać się nie mogli, rozlała się
po
nowych prowincyach i zatruła od razu admnistracyę. Zachodziły
najpodlejsze
oszustwa". A historyk Prus Mans powiada: "Berlińscy oberżyści, u
których
zamieszkiwali wszyscy urzędnicy, wystawiali im małe rachunki w nadziei
otrzymania nagrody w postaci dóbr w prowincyach polskich". Ani słowa do
tej krytyki dodawać nie potrzebuję. Skonfiskowane majątki rozdarowywano
pomiędzy zauszników króla a wiadomo, że nawet lokaj króla Rietzen,
urzędowy
mąż królewskiej kochanki, późniejszy hr. Lichtenau, takie dekrety o
darowiznach
królewskich wygotowywał i królowi do podpisywania podsuwał. Minister
Hoym
obłowił się temi dobrami w sposób haniebny; Używał ich nawet jako
środka
przekupstwa. Prezydent miasta Berlina Eisenberg, otrzymuje zlecenie
pojechania
do Wrocławia dla zbadania rozruchów wybuchłych tam przeciw Hoymowi,
otrzymał
od niego za 23,000 talarów cztery wielkie majątki, wartości 40,000
talarów,
aby korzystne dla Hoyma wygotował sprawozdania. Jenerał•lejtnant v.
Bischofswerder
obłowił się wówczas wielką ilością majątków. Otrzymał między innemi
cztery
majątki w powiatach radziejowskim i brzeskim za cenę 18,000 talarów,
które
sprzedał natychmiast za 25,000 frydrychsdorów hr. Luettichau.
(Słuchajcie!
- u Polaków.)
Major v. Huehnerbein otrzymał 10 majątków za cenę 100,000 talarów.
Ich wartość rzeczywista wynosiła przeszło 300,000 talarów.
Okoliczności,
wśród których mu te dobra przyznano, zasługują na upamiętnienie. Pruski
wyższy urzędnik Coelin powiada: "Huehnerbein był amantem pięknej
Knobelsdorfównej,
damy dworskiej żony księcia, Ludwiki. Księżniczka bawiła' razem z
królem
w Piemoncie. Pewnego razu król był na śniadaniu u księżniczki, gdy
Knobelsdorfówna
przechodziła przez pokój, Wyrwały mu się słowa: "Piękna dziewczyna,
księżniczko!"
;,Tak", odpowiedziała, "ma już nawet narzeczonego". "Kogo?" zapytał
król,
"p. Huehnerbein", odpowiedziała. "ale to związek prawdziwej miłości, bo
oboje nic nie mają". "Niech się pobiorą, podaruję im dobra", odrzekł
król.
Wysłano natychmiast sztafetę do Huehnerbeina z zawezwaniem, by na ręce
księżniczki przysłał prośbę do króla i prosił o majątek. Huehnerbein
wybrał
sobie majątek klasztoru Obra, wartości 200 000 talarów. I otrzymał go.
Tak obchodzono się z majątkami świeckimi i duchownymi zabranymi
Polakom.
Taki osobnik jak v. Triebenfeld. który jako lokaj oszukiwał swych panów
polskich, a później został uszlachcony i piastował wysokie godności
państwowe.
otrzymał 8 majątków za cenę 51,000 talarów, które w 1797 roku oceniono
na 700,000 talarów. Triebenfeld sprzedał te majątki natychmiast za
400,000
talarów (Słuchajcie! u Polaków) księciu Jerzemu Hessen-Darmsztadt a ten
je sprzedał dalej za 750,000 talarów. (Słuchajcie! - u Polaków.)
Tak wyglądała ojcowska opieka Prus. Czy sądzicie, że my te zbrodnie
zapomnimy? Nasze podręczniki historyczne nie wymażą z naszej pamięci
tych
zbrodni.
Obecny rząd królewski uważał za swój obowiązek kazać badać, kto
pierwszy
u nas rozpoczął bojkot. Podczas drugiego czytania etatu minister
dowodził
nam tu, że Polacy pierwsi rozpoczęli bojkot i przytaczał jako dowód
głos
jakiegoś pisma polskiego z 1840 r. czy 1850 r.
Ale bojkotowanie Polaków przez rząd pruski jest daleko starsze.
Rozpoczęło
się z zagarnięciem ziem polskich przez Prusy. Istnieje rozkaz
ówczesnego
ministra Hoyma z 1796 r., który zabrania Polakom kupować i dzierżawić
dóbr,
przez państwo skonfiskowanych. (Słuchajcie! - u Polaków.)
To pierwszy dokument urzędowego bojkotu (Słuchajcie! - u Polaków.)
Cyrkularz rządowy z 1800 r. opiewa, że nie wolno sprzedawać dóbr w
południowych Prusach Polakom. W 1801 r. wydano reskrypt podobny.
Fryderyk II zaś już dawniej wydał cały szereg rozkazów gabinetowych,
aby Polakom nie robiono żadnych ułatwień. Pozwalał on nawet w
przeciwieństwie
do ustaw pruskich, aby na ziemiach polskich nawet mieszczanie niemieccy
mogli nabywać majątki, bo powiada:
,.Mieszczanin jest mu o wiele milszy, niż ta cała hołota polska".
(Słuchajcie!
- u Polaków.)
Rząd królewski zadał sobie teraz pracę i zarządził badania historyczne,
by wykazać Polakom, że oni pierwsi rozpoczęli bojkotowanie Niemców.
Podczas
drugiego czytania etatu minister powoływał się na glosy prasy polskiej
i 1840, 48 i 1850 r. Nie wchodzę w prawdziwość wyniku badań rządowych,
lecz stwierdzam, że bojkotowanie Polaków przez rząd pruski sięga daleko
dawniejszych czasów. Rozpoczął się on z chwilą zajęcia ziem polskich.
Mam
tu przed sobą reskrypt ministra Hoyma z 1796 L, do kamery domen w
Warszawie,
który zabrania wydzierżawiania i sprzedawania Polakom skonfiskowanych
przez
rząd majątków. (Słuchajcie! - u Polaków). Jest to bodaj pierwszy
dokument
urzędowego bojkotu. (Słuchajcie! u Polaków). W reskrypcie z 1800 r.
zabrania
się również wydzierżawiania dóbr Polakom. W 1801 r. wydano reskrypt
podobny,
a Fryderyk II wydał cały szereg podobnych rozporządzeń. Jego nienawiść
do Polaków była tak wielka, że na ziemiach polskich pozwalał nawet
mieszczanom
nabywać majątki szlacheckie, chociaż to w całem państwie było nie
dozwolone,
ale mieszczanin był mu przyjemniejszy, niż ta cała polska hołota.
(Słuchajcie!u
Polaków).
Już przed rokiem wskazywaliśmy na to. jak haniebnie postąpiono z
przodkami
naszymi przy zaprowadzeniu towarzystwa kredytowego ziemskiego na
ziemiach
polskich. Przez agentów żydowskich i niemieckich namawiano polskich
właścicieli
do zaciągania licznych długów na swe majątki w powziętym z góry
zamiarze,
by im je w chwili stosownej wypowiedzieć. Spełniono ten zamiar i
zrujnowano
setki polskich rodzin. (Słuchajcie! - u Polaków). Tak wygląda ojcowska
opieka i wierność Prus względem nas Polaków.
Niemcy pod niebiosa wychwalają działalność kolonizacyjną Fryderyka
II i Fryderyka Wilhelma II i mówią zawsze, że monarchowie ci poświęcili
olbrzymie sumy na cele kolonizacyjne. Jest to nieprawdą, bo wszystkie
te
sumy ściągane były z dochodów z zabranych ziem polskich, a z funduszów
własnych nic nie dali. Wartość zaś tych na ziemie polskie sprowadzanych
kolonistów oceniają najlepiej sami Niemcy. Szczególnie nieliczni
uczciwi
urzędnicy pruscy. Jeden z nich tak opisuje kolonistów:
"Sprowadzani koloniści są złymi i niepewnymi poddanymi, którzy swem
złem usposobieniem psują dobre obyczaje ludności tubylczej". Jeśli zaś
nie znajdą poszukiwanych złotych gór, uciekają z kraju, zabierając z
sobą
co mogą, bo pracować im się nie chce. Dla władzy zaś natrętni
ci
ludzie są ciężarem nienawistnym .... Liczba żebraków w ten sposób do
kraju
ściągniętych była wielka. Nie przynoszą niczego• ze sobą oprócz
wielkiej
liczby dzieci, zapomogi królewskie im nie wystarczają, bo są przeważnie
próżniakami niezręcznymi i niezdolnymi do pracy.
Te słowa przypominają wiele wywodów w czasach dzisiejszych. P. Wentzel
w komisyi budżetowej też wywodził, że Polacy są pracowici, oszczędni i
zabiegliwi. Niemcy zaś nieraz niezdolni i nie stoją na wysokości
zadania.
Nie chcę tego porównania dalej rozprowadzać. Wielu teraz operuje
hasłem,
żądającem gęstszego zaludnienia wschodu i to wyłącznie Niemcami. Hasło
to nie nowe, bo znał je już Fryderyk II, mówiący wciąż o zaludnianiu
ziem
polskich Niemcami, a zalecający w swych rozkazach gabinetowych nawet
ułatwiane
rozwodów, powiada bowiem, że nie powinno się robić zbyt wielkich
trudności
przy rozwodach, bo to przeszkadza zaludnieniu. (Słuchajcie! u Polaków i
wesołość), jeśli pomiędzy małżonkami nie ma już harmonii.
A jaki los spotkał naszych przodków, którzy dostali się pod panowanie
pruskie. Holsche, pruski tajny radca sprawiedliwości i dyrektor kamery,
ubolewa nad ich biednem położeniem, podkreślając natomiast zuchwałe i
nieuczciwe
bogacenie się niemieckich przybyszów. Powiada między innemi:
"Dzierżawcy
i urzędnicy pragną się tylko wzbogacić na dobrach królewskich, a jeśli
już tyle sobie odłożyli, że mogą sobie kupić własne majątki, opuszczają
kraj, bo obojętne im jest, gdzie osiądą" ...
Zupełnie jak: w czasach dzisiejszych, nie prawdaż panie Wentzel?
(Wesołość
- u Polaków). I dziś, jeśli Niemcy u nas doszli do majątku, opuszczają
ziemie polskie. Tak wygląda ich patryotyzm. Widać, że nic nowego pod
słońcem!
Napłynęło do nas wówczas bez liku ludzi złych, którzy w swej ojczyźnie
do niczego dojść nie mogli, u nas byli urzędnikami, notaryuszami,
sędziami.
Urzędnik pruski Coelln tak opisuje kulturalną działalność tych
przybyszów:
"Rozległy skargi Polaków pozbawionych chleba, zastąpionych przez
Niemców.
Widziałem pożądliwość zgłodniałych Prusaków, którzy urząd uważali jako
środek do, zbogacenia i napchania sobie kieszeni". A łIolsche powiada:
"Nie byli to sędziowie i obrońcy sprawiedliwości, opiekujący się
niewinnymi,
broniący mienia wdów i sierót... była to zgraja bezwstydnych kreatur i
łotrów, którzy ludzi podburzali, sprawy wikłali, a potem resztę
majątku,
nawet wdów i sierót, dzielili pomiędzy siebie." Voss w "Beitrag zur
naheren
Geschichte". powiada: „,Że taka zewsząd zebrana hołota odznaczała się
bezczelnością
i zuchwałością, że obrażała dumę uczciwych Polaków. Że mężom, żonom,
synom
i córkom nie pozwalała przebywać w tern towarzystwie, chyba zbytecznem
jest dowodzić." Tak wygląda ta ojcowska opieka Prus, za którą mamy być
wdzięczni. A czy lepiej nam było za czasów Fryderyka Wilhelma III?
Znowu
rozbrzmiewały do nas piękne słowa o ojcowskiej opiece, o
nienaruszalności
naszych praw narodowych, obywatelskich i religijnych. "I wy macie
ojczyznę!"
wolał król ten do nas, zabierając ziemie nasze po kongresie wiedeńskim.
Czynów zaś w myśl tych obietnic nie widzieliśmy. Czy staliśmy się
niegodnymi
ich przez jakie zbrodnie? Przecież niczegośmy nie popełnili. W roku
1848
walczyliśmy w jednych szeregach z Niemcami o wolność i konstytucyę i
wiele
krwi polskiej popłynęło po to, abyście mogli tu zasiadać w tej Izbie.
(Bardzo
słusznie! - u Polaków).
A gdzie jest nasze równouprawnienie? (Słuchajcie! - u Polaków).
A w nowszych czasach wydaliście przeszło miliard z kasy państwowej,
do której i my płacić musimy, na nasze wytępienie. Podczas walki
kulturnej,
która u nas najsrożej szalała. podnieśliście rękę przeciw religii
naszej.
(Wielka prawda! - u Polaków). Polityką kolonizacyjną burzycie kościoły
katolickie i niszczycie całe parafie, wznosząc na ich miejsce
ewangelickie.
(Wielka prawda! - u Polaków). Naruszyliście nawet własność naszą
wywłaszczając
nas w sposób zbliżony do konfiskaty. Wasze deklamacye, że nie chcecie
nas
wytępić, umiemy oceniać należycie po naszem półtora wiekowem
męczeństwie,
którego krótki przegląd wam dałem. (Bardzo dobrze! - u Polaków).
Jak uzasadniacie swoje postępowanie?
Wycinkami z gazet lub opowiadaniem o rewolucyach, których nigdy u nas
nie było. Sięgacie do GaIicyi i Królestwa Polskiego po rzekomy materyał
obciążający. A gdy to wszystko nie starczy, to powiadacie, jak w tym
roku:
Polacy są oszczędni, pracowici (słuchajcie! - u Polaków). Niemcy
natomiast
słabi, nie mogą się utrzymać, mimo pomocy państwowej, mimo, że nieomal
wszyscy są już pensyonaryuszami państwa. (Słuchajcie! - u Polaków).
I dla tego ustawy wyjątkowe przeciwko nam! Wypędzacie nas z ziemi,
bojkotujecie kupca, przemysłowca polskiego, pozbawiacie chleba naszego
robotnika, a Niemcom dajecie zapomogi, by łatwiej mogli nas pokonać w
spółzawodnictwie.
(Słuchajcie! - u Polaków). Urzędnicy wasi, lekarze, adwokaci, biorą
zapomogi
państwowe, by mogli uprawiać nieuczciwą konkurencyę. (Słuchajcie! - u
Polaków).
Ale tak było już za Fryderyka II i później. Odczytałem tu obietnice
królów,
zapewniające nam prawo do języka ojczystego! A gdzież jest dziś
równouprawnienie
naszego języka? W sądach? Język polski tam wykluczony, obcy jest dla
sędziów,
a sądownictwo jest też przeciwko nam, bo sędziowie, wyrokując nie mogą
się wyzwolić z pod wpływów hakatystycznych. Bojkot jest teraz głównym
argumentem
waszym. My nie bojkotujemy (śmiech na prawicy).
Bronimy tylko naszego posiadania, bronimy naszej ojczyzny i naszych
praw, a tylko mogę litować się nad panem, panie Pappenheim, jeśli nie
masz
zrozumienia dla tego, jako konserwatysta. (Bardzo dobrze! - u Polaków).
Wskazujecie wciąż na to, że dobrobyt ziem polskich wzrósł. Nie
przeczymy
temu, ale stało się to wbrew "opiece" państwa. Czyście wy założyli
chociaż
jedną szkołę dla potrzeb naszych? (Słuchajcie! - u Polaków). Nie, wy
zakładaliście
szkoły, aby mieć środek germanizatorski, (wielka prawda! - u Polaków),
aby osiągnąć łatwiej swój cel, a tym jest wymazanie imienia polskiego
(wielka
prawda! - u Polaków). Czyście zbudowali, aby kilometr kolei dla dobra
naszego?
Nie, czyniliście to, ze względów na Niemców, albo z przyczyn fiskalnych
lub militarnych (bardzo słusznie! - u Polaków). A my przyglądać się
musimy,
jak Niemcy u nas bogacą się, jak pobierają zapomogi od państwa, jak się
panoszą u nas.
Nie my was uciskamy, ale wy nas prześladujecie na każdym kroku. Poseł
Kardorff zarzucał nam nasz apel do świata cywilizowanego, wskazując na
nieład Polski. Do tego apelu do świata cywilizowanego my mamy prawo.
Czyż
sądzicie, że świat cywilizowany czyny ostatnich 150 lat, których krótki
przegląd wam dałem, może pochwalić? Czy są to czyny, które mogą
pomnożyć
waszą sławę? Czy to jest kultura, czy to owoce waszego
chrześcijańskiego
poglądu na świat? (Bardzo słusznie! - u Polaków). My nie potrzebujemy
apelować
do świata cywilizowanego, bo czyny wasze mówią za nas. (Bardzo
słusznie!
- u Polaków). A czyny te nie są kartą bohaterstwa w dziejach pruskich,
nie są one sławą, lecz hańbą. Marszałek powołuje mówcę do porządku
(konserwatyści
krzyczą: brawo!). Czy sądzicie, że wasze oklaski zdołają te czyny wasze
upiększyć? (Bardzo dobrze! - u Polaków). Pozostaną tem czem są.
Przegląd
ojcowskiej troski i wierności Prus, który wam dałem, a za które od nas
żądacie wdzięczności, chyba odbierze wam chęć zarzucania nam znowu tak
rychło braku wdzięczności za ojcowską opiekę i wierność Prus.
Najpóźniejsze
pokolenia nasze będą wspominały ze wstrętem i wzgardą tę wierność i
pieczę
ojcowską Prus, których doznajemy. (Oklaski u Polaków).
*
W odpowiedzi na powyższą mowę wystąpił poseł Winckler - protestując
energicznie przeciwko sposobowi, w jaki poseł Korfanty zohydził
ojcowską
opiekę, której doznało Wielkie Księstwo Poznańskie i Prusy Zachodnie,
oraz
osobę i politykę króla Fryderyka W. Mowa jego nie zmieni historyi,
która
wykazała, w jakim stanie ziemie te dawniej się znajdowały i jak je
podnieśli
pruscy królowie. Działalność kolonizacyjna przedstawia wspaniałą kartę
w historyi tego króla i pruskiego państwa. Ówczesna ludność polska
uznawała
dobrodziejstwo Prus, a Polacy sami prosili o wcielenie ich dóbr do
państwa
pruskiego. Uwzględniano mowę i zwyczaj Polaków - dopóki byli lojalnymi.
Że nimi być przestali - tego dowodem mowa posła Koriantego. W
odpowiedzi
na ojcowską opiekę rządu stali się Polacy niewdzięcznikami, opornymi i
urządzali powstania. Uprawiając dzisiejszą politykę wobec Polaków -
idziemy
śladami Fryderyka W., - którego imię zohydzają bezskutecznie poseł K. i
jego przyjaciele. (Brawo! - na prawicy).
* **
W osobistej wzmiance na wywody te stwierdził poseł Korfanty. że przytaczał w swej mowie wyjątki z akt dyplomatycznych, z rozkazów gabinetowych Fryderyka W. i jego prywatnych listów - i zaznaczył, że jeżeli własne wywody Fryderyka W. jego pamięć zohydzają - to to nie jest jego winą.
Felieton 17. października 2008r. Ks. Karol Wojtyła wkroczył na arenę dziejów świata na długo przed 16. października 1978r. Jego wcześniejsza aktywność aż tak spodobała się Chrystusowi, że uczynił Go Swoim namiestnikiem na całej Ziemi. Piękna karta w księdze Jego zasług dla Boga i ludzi nosi tytuł „Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim” datowane w Rzymie 18. listopada 1965 r. Podczas obrad Soboru Watykańskiego II orędzie podpisało 34 polskich biskupów, m.in. kardynał Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. Autorem i inicjatorem listu był arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek. Orędzie do dnia dzisiejszego jest używane w formie propagandowej maczugi przez ludzi usiłujących roztrzaskać głowy polskim katolikom, a wpisujących się w retorykę Władysława Gomułki, bądź też – odwrotnie – będących rzecznikami bezwarunkowego rozgrzeszenia zbrodniarzy. Zbrodniarz, który nie przyznaje się do winy i nie śpieszy z odpowiednim zadośćuczynieniem musi przegrać duchową walkę dobra ze złem. Wykorzysta też każdą okazję do nowej zbrodni. Wie o tym dobrze federalny minister spraw wewnętrznych Niemiec, pan Wolfgang Schaeuble (CDU). Oto słowa ministra Schaeuble opublikowane na łamach prestiżowego tygodnika DER SPIEGEL nr 41/2008 z 6. października 2008 r.: "Wir wissen von der Weltwirtschaftskrise der zwanziger Jahre, dass aus einer wirtschaftlichen Krise eine unglaubliche Bedrohung für die gesamte Gesellschaft erwachsen kann. Die Folgen dieser Depression waren Adolf Hitler und indirekt der Zweite Weltkrieg und Auschwitz" („Ze światowego kryzysu gospodarczego lat dwudziestych wiemy, że z kryzysu ekonomicznego może wyłonić się niewiarygodne zagrożenie dla całego społeczeństwa. Następstwem tamtej depresji był Adolf Hitler, a pośrednio druga wojna światowa i Auschwitz”, w tłumaczeniu na angielski, które warto rozpowszechniać, abyśmy znowu nie zostali sami: “We know from the world economic crisis of the twenties that from an economic crisis an unbelievable threat for the entire society can arise. The consequences of this depression were Adolf Hitler and indirectly the second world war and Auschwitz"). Alarm podniesiony przez osobę najbardziej ze wszystkich kompetentną w sprawach dzisiejszych zagrożeń ze strony niezadowolonych Niemców musi być dostrzeżony w Polsce, która w wyniku erupcji poprzedniego niezadowolenia sąsiadów straciła bez jakiejkolwiek kompensacji jedną trzecią swoich obywateli i jedną piątą swojego terytorium. 31. sierpnia 1939 r. 35,3 mln obywateli Polski zajmowało 389,7 km kw., a 14. lutego 1946 r. doliczono się zaledwie 23,9 mln na obszarze 311,7 km kw. Polski w nowych granicach. A jednak. A jednak… W orędziu, pod którym 18. listopada 1965 r. złożył podpis arcybiskup Karol Wojtyła znajdują się następujące akapity: „Z terenów, na których osiedlili się Krzyżacy, zrodzili się następnie ci Prusacy, którzy doprowadzili do powszechnego skompromitowania na ziemiach polskich wszystkiego, co niemieckie. W dziejowym rozwoju reprezentują ich następujące nazwiska: Albert Pruski, Fryderyk zwany Wielkim, Bismarck i wreszcie Hitler jako punkt szczytowy. Fryderyk II uchodzi w oczach całego Narodu polskiego za głównego inicjatora rozbiorów Polski, i to bez wątpienia nie bez racji. „Po krótkiej, bo około 20 lat trwającej niepodległości (1918-1939 r.), rozpętało się bez jego winy nad Narodem polskim coś, co eufemistycznie nazywa się drugą wojną światową, co jednak było dla nas, Polaków, pomyślane jako akt totalnego zniszczenia i wytępienia. Nad naszą biedną Ojczyzną zapadła strasznie ciemna noc, jakiej nie doznaliśmy od pokoleń. Powszechnie nazywa się ona u nas okresem „niemieckiej okupacji” i pod tą nazwą weszła do polskiej historii. Wszyscy byliśmy bezsilni i bezbronni. Kraj pokryty był obozami koncentracyjnymi, z których dniem i nocą dymiły kominy krematoriów. Ponad 6 milionów obywateli polskich, w większości pochodzenia żydowskiego, musiało zapłacić życiem za ten okres okupacji. Kierownicza warstwa inteligencji została po prostu zniszczona; (…) Każdy niemiecki mundur SS nie tylko napawał Polaków upiornym strachem, ale stał się przedmiotem nienawiści do Niemców. Wszystkie rodziny polskie musiały opłakiwać tych, którzy padli ich ofiarą. Nie chcemy wyliczać wszystkiego, aby na nowo nie rozrywać nie zabliźnionych jeszcze ran. Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia... Staramy się zapomnieć. Mamy nadzieję, że czas - ten wielki boski kairos - pozwoli zagoić duchowe rany. (…) Drodzy Bracia niemieccy, nie bierzcie nam za złe wyliczanie tego, co wydarzyło się w ostatnim odcinku czasu naszego tysiąclecia. Ma to być nie tyle oskarżenie, co raczej własne usprawiedliwienie. Wiemy doskonale, jak wielka część ludności niemieckiej znajdowała się pod nieludzką, narodowosocjalistyczną presją. (…) I mimo tego wszystkiego, mimo sytuacji obciążonej niemal beznadziejnie przeszłością, właśnie w tej sytuacji, czcigodni Bracia, wołamy do Was: próbujmy zapomnieć. Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny, ale początek dialogu, do jakiego dziś dąży wszędzie Sobór i Papież Paweł VI. Jeśli po obu stronach znajdzie się dobra wola - a w to nie trzeba chyba wątpić - to poważny dialog musi się udać i z czasem wydać dobre owoce, mimo wszystko, mimo „gorącego żelaza”. Prosimy Was, katoliccy Pasterze Narodu niemieckiego, abyście na własny sposób obchodzili z nami nasze chrześcijańskie Millenium: czy to przez modlitwy, czy przez ustanowienie w tym celu odpowiedniego dnia. Za każdy taki gest będziemy Wam wdzięczni. I prosimy Was też, abyście przekazali nasze pozdrowienia i wyrazy wdzięczności niemieckim Braciom Ewangelikom, którzy wraz z Wami i z nami trudzą się nad znalezieniem rozwiązania naszych trudności. W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeśli Wy, niemieccy biskupi i Ojcowie Soboru, po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millenium w sposób jak najbardziej chrześcijański.” Warto dobrze poznać pełny tekst orędzia i biorąc jego logikę za wzór chrześcijańskiego postępowania własnymi czynami stawiać pomniki Jana Pawła II. |
Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim
Przewielebni Bracia Soborowi!
Niech nam wolno będzie,czcigodni Bracia, zanim jeszcze Sobór zostanie zamknięty, ogłosić Wam, naszym najbliższym zachodnim sąsiadom, radosną wieść, iż w przyszłym roku - w roku Pańskim 1966 - Kościół Chrystusowy w Polsce, a wraz z nim cały Naród polski, obchodzić będzie Millenium swego chrztu, a jednocześnie Tysiąclecie swego narodowego i państwowego istnienia.
Niniejszym zapraszamy Was w sposób braterski, a zarazem najbardziej uroczysty, do udziału w uroczystościach kościelnych polskiego Millenium. Punkt kulminacyjny polskiego Te Deum laudamus przypadnie na początek maja 1966 r. na Jasnej Górze, u Matki Bożej, Królowej Polski.
Następujące wywody niechaj posłużą jako historyczny i równocześnie bardzo aktualny komentarz do naszego Millenium, a może nawet przy pomocy Bożej jeszcze bardziej zbliżą, one oba nasze Narody do siebie w drodze wzajemnego dialogu.
Jest faktem historycznym, że w roku 966 książę polski Mieszko I pod wpływem swej małżonki, czeskiej królewny Dąbrówki, przyjął jako pierwszy książę polski wraz ze swoim dworem święty sakrament chrztu. Od tej chwili szerzyło się chrześcijańskie dzieło misyjne -już od pokoleń w naszym kraju prowadzone przez chrześcijańskich apostołów na całym obszarze Polski. Syn i następca Mieszka, Bolesław Chrobry, prowadził dalej dzieło chrystianizacji rozpoczęte przez jego ojca i uzyskał od ówczesnego Papieża Sylwestra II zgodę na utworzenie własnej, polskiej hierarchii z pierwszą metropolią w Gnieźnie i trzema jej sufraganiami: w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Aż do 1821 r. Gnieznu jako metropolii bez przerwy podlegało biskupstwo wrocławskie.
W roku 1000 ówczesny władca Rzymskiego Imperium, cesarz Otton III, udał się wraz z Bolesławem Chrobrym jako pielgrzym do grobu męczennika św. Wojciecha, który kilka lat przedtem poniósł śmierć męczeńską wśród bałtyckich Prusów. Obaj władcy, rzymski i przyszły polski król (był on na krótko przed swoją śmiercią koronowany na króla), odbyli długi odcinek drogi boso do świętych relikwii w Gnieźnie, które uczcili z wielką pobożnością i wewnętrznym wzruszeniem.
Takie są dziejowe początki Polski chrześcijańskiej i zarazem początki narodowej i państwowej jedności. Na tych podstawach ową jedność w sensie chrześcijańskim, kościelnym, narodowym i zarazem państwowym, poprzez wszystkie pokolenia rozbudowywali dalej władcy, królowie, biskupi i kapłani przez 1000 lat. Symbioza chrześcijańska Kościoła i państwa istniała w Polsce od początku i nigdy właściwie nie uległa zerwaniu. Doprowadziło to z czasem do powszechnego niemal wśród Polaków sposobu myślenia: co „polskie”, to i „katolickie”. Z niego to zrodził się także polski styl religijny, w którym od początku czynnik religijny jest ściśle spleciony i zrośnięty z czynnikiem narodowym, z wszystkimi pozytywnymi, ale również i negatywnymi stronami tego problemu.
Do tego religijnego stylu życia należy również od dawien dawna -jako główny jego wyraz - polski kult maryjny. Najstarsze polskie kościoły poświęcone są Matce Boskiej (między innymi również gnieźnieńska katedra metropolitalna); najstarszą polską pieśnią, można powiedzieć „kołysanką Narodu polskiego”, jest do dziś śpiewana pieśń maryjna „Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiona Maryja”. Tradycja wiąże jej powstanie ze św. Wojciechem, podobnie jak legenda łączy polskie białe orły z gnieźnieńskim gniazdem. Takie i tym podobne tradycje i legendy ludowe, które oplatają jak powój wydarzenia dziejowe, splotły tak ściśle ze sobą czynnik narodowy i chrześcijański, że nie da się ich po prostu bez szkody od siebie oddzielić. One to właśnie naświetlają, a nawet w dużej mierze nadają swe piętno całym późniejszym dziejom polskiej kultury, całemu rozwojowi narodowemu i kulturalnemu.
Najnowsza historiografia niemiecka nadaje naszym początkom następujące polityczne i kulturalne znaczenie: „Przez zetknięcie się z imperium Ottona Wielkiego przed tysiącem lat Polska weszła do łacińskiej społeczności chrześcijańskiej, a dzięki podziwu godnej zręczności politycznej Mieszka I, a następnie Bolesława Chrobrego, Polska stała się równouprawnionym członkiem imperium Ottona III, imperium opartego na uniwersalnej koncepcji - objęcia całego niebizantyjskiego świata, przez co wniosła decydujący wkład do ukształtowania się Europy wschodniej". Tym samym dano podstawę i stworzono warunki do przyszłych owocnych stosunków niemiecko-polskich oraz do szerzenia kultury zachodniej.
Niestety, w późniejszym toku dziejów stosunki niemiecko-polskie nie zawsze pozostały owocne, a w ostatnich stuleciach przekształciły się w swego rodzaju dziedziczną wrogość sąsiedzką, o czym będzie mowa później.
Związanie nowego polskiego królestwa z Zachodem, i to w oparciu o papiestwo, któremu królowie polscy stale oddawali się do dyspozycji, spowodowało w średniowieczu żywą pod każdym względem i nad wyraz bogatą wymianę między Polską i narodami zachodnimi, szczególnie z krajami południowo-niemieckimi, ale również i z Burgundią, Flandrią, Włochami, a później z Austrią, Francją oraz morskimi państwami okresu Odrodzenia. Przy czym, naturalnie, Polska, jako młodszy twór państwowy - najmłodszy wśród starszych braci chrześcijańskiej Europy - początkowo była stroną bardziej biorącą niż dającą. Pomiędzy Kaliszem i Krakowem, królewską stolicą w średniowieczu, a Bambergią, Spirą, Moguncją, Pragą, Paryżem, Kolonią, Lyonem, Clairvaux i Gandawą dokonywała się nie tylko wymiana towarów. Z Zachodu przybywali benedyktyni, cystersi, a później zakony żebracze, i natychmiast osiągali w Polsce, kraju dopiero co zdobytym dla chrześcijaństwa, wspaniały rozrost.
W średniowieczu doszło do tego niemieckie prawo magdeburskie, które oddało wielkie usługi przy zakładaniu polskich miast. Przybywali też do Polski niemieccy kupcy, architekci, artyści, osadnicy, z których bardzo wielu spolonizowało się; pozostawiono im ich niemieckie nazwiska rodzinne. Przy wielkim krakowskim kościele mieszczan pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny znajdujemy i dziś jeszcze napisy nagrobne licznych rodzin niemieckich z okresu średniowiecza, które z czasem wszystkie spolszczyły się, z czego Hitler i inni ludzie niesławnej pamięci wysunęli po prostu wniosek, że Kraków i cała Polska były jakby jedynie niemieckim terenem osadniczym, wobec czego muszą być odpowiednio do tego traktowane. Klasycznym przykładem niemiecko-polskiej współpracy w dziedzinie kultury i sztuki w późnym średniowieczu jest światowej sławy rzeźbiarz Wit Stwosz z Norymbergi, który przez całe niemal swe życie działał w Krakowie; wszystkie znajdujące się tam jego dzieła inspirował genius loci polskiego otoczenia. Stworzył on w Krakowie własną szkołę artystyczna, która przez całe pokolenia wywierała swój wpływ i wzbogacała polską ziemię.
Polacy głęboko szanowali swych braci z chrześcijańskiego Zachodu, którzy przybywali do nich jako posłowie prawdziwej kultury. Polacy nie pomijali milczeniem ich niepolskiego pochodzenia. Mamy zaiste wiele do zawdzięczenia kulturze zachodniej, a w tym i niemieckiej.
Z Zachodu też przybyli do nas apostołowie i święci. Oni to należą do wartości najcenniejszych, którymi obdarzył nas Zachód. Błogosławioną działalność społeczną odczuwamy na wielu miejscach dziś jeszcze. Do najbardziej znanych zaliczamy św. Brunona z Kwerfurtu, zwanego biskupem pogan, który w porozumieniu z Bolesławem Chrobrym dokonał dzieła ewangelizacji słowiańskiego i litewskiego północnego wschodu. Szczególnie znana jest św. Jadwiga, księżniczka śląska, urodzona w Andechs, małżonka polskiego, piastowskiego władcy Śląska, Henryka Brodatego, założycielka klasztoru żeńskiego zakonu cysterskiego w Trzebnicy, gdzie znajduje się jej grób. Stała się ona największą dobrodziejką ludu polskiego w XII w. na terenie ziem zachodnich, należących wówczas do Polski piastowskiej na Śląsku. Jest rzeczą niemal historycznie stwierdzoną, że nauczyła się ona mowy polskiej, by móc służyć prostemu ludowi polskiemu. Po jej śmierci i jej szybkiej kanonizacji, do miejsca jej wiecznego spoczynku w Trzebnicy, której nadano później nazwę Trebnitz, płynęły tłumy polskiego i niemieckiego ludu. Dziś jeszcze robią to całe tysiące i nikt nie zarzuca naszej wielkiej świętej, że była pochodzenia niemieckiego. Przeciwnie, uważa się ją na ogół, pomijając nacjonalistycznych fanatyków, za najlepszy wyraz budowania chrześcijańskiego pomostu między Polską i Niemcami. Cieszymy się, że i po niemieckiej stronie słyszy się często ten sam pogląd. Pomosty między narodami budują najlepiej właśnie ludzie święci, tylko tacy, którzy mają szczere intencje i czyste ręce. Nie dążą oni do zabrania czegokolwiek bratniemu narodowi: ani języka, ani obyczajów, ani ziemi, ani dóbr materialnych. Przeciwnie, przynoszą mu najbardziej wartościowe dobra kulturalne i oddają zazwyczaj to, co jest najcenniejsze i co sami posiadają: siebie samych, i w ten sposób rzucają nasienie swej własnej osobowości na żyzny grunt nowej ziemi sąsiedniego, misyjnego kraju; nasienie to przynosi, zgodnie ze słowami Zbawiciela, stokrotne owoce, i to na całe pokolenia. Tak właśnie patrzymy w Polsce na św. Jadwigę Śląską, patrzymy na wszystkich innych misjonarzy męczenników, którzy przybywszy z krajów położonych na Zachodzie, działali w Polsce, jak to było z apostołem męczennikiem Adalbertem-Wojciechem z Pragi na czele. Na tym właśnie polega również najgłębsza różnica między prawdziwie chrześcijańską misją niesienia kultury a tak zwanym kolonializmem, dziś słusznie potępianym.
Po roku 1200, gdy polska ziemia stawała się w swych ludziach i instytucjach coraz bardziej chrześcijańska, ziemia ta wydała własnych świętych polskich. Już w XII w. biskup krakowski, Stanisław Szczepanowski, wyznawca i męczennik, został zamordowany przy ołtarzu przez króla Bolesława Śmiałego (król ten zmarł następnie na wygnaniu jako świątobliwy pokutnik w pewnym klasztorze Górnej Austrii). Przy grobie św. Stanisława w królewskiej katedrze w Krakowie powstała majestatyczna pieśń ku jego czci, śpiewana dziś wszędzie w Polsce po łacinie: Gaude Mater Polonia, prole faecunda nabili.
Następnie ukazała się na firmamencie potrójna gwiazda polskich świętych z rodziny Odrowążów (stary ród, który przez wieki miał swą siedzibę nad Odrą, na Górnym Śląsku). Największy spośród nich to św. Hiacynt - po polsku Jacek - apostoł dominikański, który krokami olbrzyma przemierzył całą wschodnią Europę od Moraw do Bałtyku i od Litwy po Kijów. Krewny jego, bł. Czesław, również dominikanin, który bronił ówczesnego Wrocławia przed Mongołami, a w dzisiejszym Wrocławiu spoczywa w grobowcu w nowo wybudowanym kościele św. Wojciecha, jest czczony przez pobożną ludność jako patron miasta odbudowującego się z gruzów od 1945 r.
W Krakowie spoczywa wreszcie bł. Bronisława, według tradycji siostra bł. Czesława, norbertanka ze Śląska.
Coraz więcej gwiazd ukazuje się na firmamencie świętych. W Sączu bł. Kunegunda, w Gnieźnie bł. Bogumił i bł. Jolanta, na Mazowszu Ładysław, a na zamku królewskim w Krakowie świątobliwa Jadwiga, nowa polska Jadwiga, która czeka na kanonizację. Później doszli nowi święci i męczennicy - św. Stanisław Kostka, nowicjusz jezuitów w Rzymie, św. Jan Kanty, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, św. Andrzej Bobola, męczennik we wschodniej Polsce, kanonizowany w roku 1938, oraz inni święci, aż do franciszkanina o. Maksymiliana Kolbe, męczennika obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który dobrowolnie oddał życie za swego brata. Obecnie czeka w Rzymie na kanonizację, względnie beatyfikację, około 30 polskich kandydatów. Naród nasz otacza czcią swoich świętych, uważa ich za najbardziej szlachetny owoc, jaki wydać może kraj chrześcijański.
Wspomniany wyżej polski uniwersytet krakowski był obok Pragi pierwszą tego rodzaju uczelnią na całym obszarze wschodnioeuropejskim. Założony w roku 1363 przez Króla Kazimierza Wielkiego był przez wieki środkiem promieniowania nie tylko polskiej, ale również ogólnoeuropejskiej kultury w najlepszym tego słowa znaczeniu. W XV i XVI wieku, kiedy śląskie ziemie piastowskie przestały należeć do Królestwa Polskiego, studiowały i nauczały w Krakowie tysiące studentów i profesorów z Wrocławia, Raciborza, Gliwic, Głogowa, Nysy, Opola i z wielu innych miast Śląska. Nazwiska ich i nazwy ich miejsc urodzenia figurują w polsko-łacińskim narzeczu w starych rejestrach uniwersytetu. Także Mikołaj Kopernik (Copernicus) jest tam wymieniony po nazwisku. Studiował on astronomię w Krakowie u profesora Bylicy. Uniwersytet ten wydał kulturze europejskiej setki uczonych najwyższej klasy naukowej: matematyków, fizyków, lekarzy, prawników, astronomów, historyków i filozofów kultury. Znajduje się między nimi również słynny Paweł Włodkowic, rektor uniwersytetu krakowskiego, który podczas obrad Soboru w Konstancji z całą otwartością i najwyższym autorytetem uczonego głosił niesłychaną na owe czasy religijną i ludzką tolerancję i z wielką odwagą osobistą reprezentował pogląd, że pogańskie ludy wschodnioeuropejskie nie są dziką zwierzyną, którą należy i wolno nawracać ogniem i mieczem. Mają one bowiem naturalne prawa ludzkie tak samo jak chrześcijanie.
Włodkowic był niejako klasycznym wyrazem tolerancyjnej i wolnościowej myśli polskiej. Jego tezy kierowały się przeciwko niemieckim rycerzom zakonnym, tak zwanym Krzyżakom, którzy wówczas na słowiańskiej północy oraz w krajach pruskich i bałtyckich właśnie ogniem i mieczem nawracali tubylców. Stali się oni w ciągu wieków straszliwym i w najwyższym stopniu kompromitującym ciężarem dla europejskiego chrześcijaństwa, dla jego symbolu - krzyża, a także i dla Kościoła, w imieniu którego występowali. I dziś jeszcze, po wielu pokoleniach i wiekach, określenie „krzyżak” jest dla każdego Polaka budzącym przestrach wyzwiskiem i, niestety, od dawna aż nazbyt często identyfikowanym z tym, co niemieckie.
Z terenów, na których osiedlili się Krzyżacy, zrodzili się następnie ci Prusacy, którzy doprowadzili do powszechnego skompromitowania na ziemiach polskich wszystkiego, co niemieckie. W dziejowym rozwoju reprezentują ich następujące nazwiska: Albert Pruski, Fryderyk zwany Wielkim, Bismarck i wreszcie Hitler jako punkt szczytowy. Fryderyk II uchodzi w oczach całego Narodu polskiego za głównego inicjatora rozbiorów Polski, i to bez wątpienia nie bez racji. Przez 150 lat wielomilionowy Naród polski żył pod zaborem dokonanym przez trzy ówczesne mocarstwa: Prusy, Rosję i Austrię, aż mógł wreszcie w 1918 r., w chwili zakończenia pierwszej wojny światowej, znowu powoli powstać z grobu; do ostatecznych granic osłabiony, rozpoczął na nowo wśród największych trudności swą egzystencję państwową.
Po krótkiej, bo około 20 lat trwającej niepodległości (1918-1939 r.), rozpętało się bez jego winy nad Narodem polskim coś, co eufemistycznie nazywa się drugą wojną światową, co jednak było dla nas, Polaków, pomyślane jako akt totalnego zniszczenia i wytępienia. Nad naszą biedną Ojczyzną zapadła strasznie ciemna noc, jakiej nie doznaliśmy od pokoleń. Powszechnie nazywa się ona u nas okresem „niemieckiej okupacji” i pod tą nazwą weszła do polskiej historii. Wszyscy byliśmy bezsilni i bezbronni. Kraj pokryty był obozami koncentracyjnymi, z których dniem i nocą dymiły kominy krematoriów. Ponad 6 milionów obywateli polskich, w większości pochodzenia żydowskiego, musiało zapłacić życiem za ten okres okupacji. Kierownicza warstwa inteligencji została po prostu zniszczona; 2 tysiące kapłanów i 5 biskupów (jedna czwarta ówczesnego Episkopatu) zostało mordowanych w obozach. Setki kapłanów i dziesiątki tysięcy osób cywilnych zostały rozstrzelane na miejscu w chwili rozpoczęcia wojny (tylko w diecezji chełmińskiej 278 kapłanów). Diecezja włocławska straciła w czasie wojny 48% swych księży, diecezja chełmińska - 47%. Wielu innych wysiedlono. Zamknięto wszystkie szkoły średnie i wyższe, zlikwidowano seminaria duchowne. Każdy niemiecki mundur SS nie tylko napawał Polaków upiornym strachem, ale stał się przedmiotem nienawiści do Niemców. Wszystkie rodziny polskie musiały opłakiwać tych, którzy padli ich ofiarą. Nie chcemy wyliczać wszystkiego, aby na nowo nie rozrywać nie zabliźnionych jeszcze ran. Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia... Staramy się zapomnieć. Mamy nadzieję, że czas - ten wielki boski kairos - pozwoli zagoić duchowe rany.
Po wszystkim, co stało się w przeszłości, niestety, tak świeżej przeszłości - trudno się dziwić, że cały Naród polski odczuwa wagę elementarnej potrzeby bezpieczeństwa i że wciąż jeszcze z nieufnością odnosi się do swych najbliższych sąsiadów na zachodzie. Ta duchowa postawa jest - można powiedzieć - problemem naszych pokoleń, który, co daj Boże, przy dobrej woli zniknie i zniknąć musi. W najcięższych chwilach politycznych i duchowych udręk Narodu, w jego wielowiekowym rozdarciu Kościół katolicki i Święta Dziewica były zawsze dla niego kotwicą ratunku i symbolem narodowej jedności, podobnie jak była nim polska rodzina. We wszystkich walkach wolnościowych w czasach uciemiężenia szli Polacy ze swymi symbolami na barykady: białe orły po jednej stronie, obraz Matki Bożej po drugiej na sztandarach wolności. Dewizą ich było zawsze: „Za naszą i waszą wolność”.
Oto w ogólnym zarysie obraz tysiącletniego rozwoju polskiej kultury, ze szczególnym uwzględnieniem sąsiedztwa polsko-niemieckiego. Obciążenie obustronnych stosunków ciągle jeszcze jest wielkie, a potęguje je tak zwane „gorące żelazo” tego sąsiedztwa. Polska granica na Odrze i Nysie jest, jak to dobrze rozumiemy, dla Niemców nad wyraz gorzkim owocem ostatniej wojny, masowego zniszczenia, podobnie jak jest nim cierpienie milionów uchodźców i przesiedleńców niemieckich. (Stało się to na międzyaliancki rozkaz zwycięskich mocarstw, wydany w Poczdamie 1945 r.). Większa część ludności opuściła te tereny ze strachu przed rosyjskim frontem i uciekła na Zachód. Dla naszej Ojczyzny, która wyszła z tego masowego mordowania nie jako zwycięskie, lecz krańcowo wyczerpane państwo, jest to sprawa egzystencji (nie zaś kwestia większego „obszaru życiowego"). Gorzej - chciano by 30-milionowy naród wcisnąć do korytarza jakiegoś „Generalnego Gubernatorstwa” z lat 1939 - 1945, bez terenów zachodnich, ale i bez terenów wschodnich, z których od roku 1945 miliony polskich ludzi musiały odpłynąć na „poczdamskie tereny zachodnie”. Dokąd zresztą mieli wtedy pójść, skoro tak zwane Generalne Gubernatorstwo razem ze stolicą Warszawą leżało w gruzach, w ruinach. Fale zniszczenia ostatniej wojny przeszły przez kraj nie tylko jeden raz, jak w Niemczech, lecz od 1914 r. wiele razy, to w jedną, to w drugą stronę, jak apokaliptyczni rycerze, pozostawiając za każdym razem ruiny, gruzy, nędzę, choroby, zarazy, łzy, śmierć oraz rosnące kompleksy odwetu i nienawiści.
Drodzy Bracia niemieccy, nie bierzcie nam za złe wyliczanie tego, co wydarzyło się w ostatnim odcinku czasu naszego tysiąclecia. Ma to być nie tyle oskarżenie, co raczej własne usprawiedliwienie. Wiemy doskonale, jak wielka część ludności niemieckiej znajdowała się pod nieludzką, narodowosocjalistyczną presją. Znane nam są okropne udręki wewnętrzne, na jakie swego czasu byli wystawieni prawi i pełni odpowiedzialności niemieccy biskupi, wystarczy bowiem wspomnieć kardynała Faulhabera, von Galena i Preysinga. Wiemy o męczennikach „Białej Róży”, o bojownikach ruchu oporu z 20 lipca, wiemy, że wielu świeckich i kapłanów złożyło swoje życie w ofierze (Lichtenberg, Metzger, Klausener i wielu innych). Tysiące Niemców zarówno chrześcijan, jak i komunistów, dzieliło w obozach koncentracyjnych los naszych polskich braci...
I mimo tego wszystkiego, mimo sytuacji obciążonej niemal beznadziejnie przeszłością, właśnie w tej sytuacji, czcigodni Bracia, wołamy do Was: próbujmy zapomnieć. Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny, ale początek dialogu, do jakiego dziś dąży wszędzie Sobór i Papież Paweł VI. Jeśli po obu stronach znajdzie się dobra wola - a w to nie trzeba chyba wątpić - to poważny dialog musi się udać i z czasem wydać dobre owoce, mimo wszystko, mimo „gorącego żelaza”.
Właśnie w czasie Soboru wydaje nam się nakazem chwili, abyśmy zaczęli dialog na pasterskiej platformie biskupiej, i to bez ociągania się, byśmy się nawzajem lepiej poznali - nasze wzajemne obyczaje ludowe, kult religijny i styl życia, tkwiące korzeniami w przeszłości i tą przeszłością kulturalną uwarunkowane.
Staraliśmy się przygotować wraz z całym polskim Ludem Bożym na uroczystości Tysiąclecia przez tak zwaną Wielką Nowennę, pod wysokim patronatem Najświętszej Maryi Panny. Przez dziewięć lat (1957-1965) używaliśmy - w myśl słów per Mariam ad Jesum - kazalnic w całej Polsce, a także całego duszpasterstwa, dla zajmowania się ważnymi, współczesnymi problemami duszpasterskimi i zadaniami społecznymi, jak na przykład społeczne niebezpieczeństwa, odbudowa sumienia narodowego, małżeństwo i życie rodzinne, katechizacja itp.
Cały wierzący Naród brał też duchowy i bardzo żywy udział w Soborze przez modlitwy, ofiary i dzieła pokutne. W czasie obrad soborowych odprawiano we wszystkich parafiach błagalne nabożeństwa. Święty obraz Matki Boskiej, jak i konfesjonały i stoły, przy których komunikowano w Częstochowie, były przez całe tygodnie oblężone przez delegacje parafialne z całej Polski, które przez osobistą ofiarę i modlitwę chciały pomóc Soborowi.
Wreszcie w tym roku, ostatnim Wielkiej Nowenny, oddaliśmy się wszyscy pod opiekę Matki Bożej: biskupi, kapłani, osoby zakonne, jak i wszystkie stany naszego wierzącego Narodu. Przed ogromnymi niebezpieczeństwami tak moralnej, jak też i socjalnej natury, które zagrażają duszy naszego Narodu oraz jego biologicznej egzystencji, może nas uratować tylko pomoc i łaska naszego Zbawiciela, którą chcemy uprosić za pośrednictwem Jego Matki, Najświętszej Maryi Panny. Pełni dziecięcej ufności rzucamy się w Jej ramiona. Tylko tak możemy być wewnętrznie wolni, jako oddani na służbę, a jednocześnie jako wolne dzieci - a nawet jako „niewolnicy Boga” -jak to nazywa św. Paweł.
Prosimy Was, katoliccy Pasterze Narodu niemieckiego, abyście na własny sposób obchodzili z nami nasze chrześcijańskie Millenium: czy to przez modlitwy, czy przez ustanowienie w tym celu odpowiedniego dnia. Za każdy taki gest będziemy Wam wdzięczni. I prosimy Was też, abyście przekazali nasze pozdrowienia i wyrazy wdzięczności niemieckim Braciom Ewangelikom, którzy wraz z Wami i z nami trudzą się nad znalezieniem rozwiązania naszych trudności.
W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeśli Wy, niemieccy biskupi i Ojcowie Soboru, po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millenium w sposób jak najbardziej chrześcijański.
Zapraszamy Was na te uroczystości jak najserdeczniej do Polski. Niech tym kieruje miłosierny Zbawiciel i Maryja Panna, Królowa Polski, Regina Mundi i Mater Ecclesiae.
Rzym, dnia 18 listopada 1965 r.
Podczas obrad Soboru Watykańskiego II orędzie podpisało 34 polskich biskupów, m.in. kardynał Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. autorem i inicjatorem listu był arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek.
1. Przed 70 laty, 1 września 1939 roku, niemiecki Wehrmacht rozpoczął
atak na Polskę. Tak zaczęła się II wojna światowa. U wielu, którzy ją
przeżyli, zrodzą się na nowo – w kontekście zbliżającej się rocznicy –
bolesne wspomnienia o czasach przemocy, bezprawia i bezsilności;
wspomnienia utraconych najbliższych członków rodziny, krewnych i
przyjaciół oraz utraty ojczyzny. Kolejny raz uświadamiamy sobie w tym
dniu, jak głęboko przeżycia wojny światowej wryły się w pamięć i serca
ludzi i narodów. Niektóre rany nie zagoiły się do dzisiaj.
Pamięć o wojnie jest obecnie rozpatrywana w nowym kontekście.
Pokolenie, które przeżyło II wojnę światową – naoczni świadkowie
tamtych lat – już odchodzi. Odchodzi także pokolenie tych, którzy mieli
odwagę wypowiedzieć słowa skruchy i przebaczenia oraz rozpocząć nowy
rozdział w dziejach naszych narodów. Dzisiaj należy troszczyć się o to,
aby nowe pokolenia zdobyły i zachowały właściwe rozumienie II wojny
światowej. Potrzebna jest nie tylko rzetelność w rozliczaniu się z
okropnościami przeszłości, ale także rezygnacja ze stereotypów, które
utrudniają prawdziwe zrozumienie tych czasów i mogą podważyć budowane z
trudem zaufanie między Polakami a Niemcami. Nie mniej niż dawniej
potrzebujemy również i dzisiaj żywej troski o pokój i kształtowanie
człowieka wolnego od nienawiści wobec innych i zdolnego do budowania
porządku opartego na godności ludzkiej.
Wiemy, że pokój zależy od każdego z nas: od naszej woli, postawy, słowa
i gestów dobroci, od umiejętności wyznania win i przebaczania – i
wreszcie od tego, czy potrafimy patrzeć w przyszłość, nie będąc
skrępowanymi wyłącznie przeszłością.
Wspomnienie i pamięć
2. Każda wojna jest ostatecznie „klęską wszelkiego autentycznego
humanizmu” i „porażką ludzkości” (Jan Paweł II, Orędzie na XXII
Światowy Dzień Pokoju 1999; Przemówienie do Korpusu Dyplomatycznego,
13.01.2003). W szczególny sposób odnoszą się te słowa do II wojny
światowej. To nie była wojna podobna do innych. Narodowosocjalistyczne
Niemcy rozpętały w Europie wojnę, w czasie której zostały jawnie
zanegowane zasady moralne i fundamentalne prawa człowieka. W Europie
Wschodniej wojna ta miała na celu zagładę i zniewolenie narodów.
Szczególnie przywódcy polskiego społeczeństwa, uczeni, inteligencja, w
tym duchowieństwo, zostali dotknięci polityką eksterminacji, której
celem było ostatecznie ujarzmienie całego narodu.
Wspominamy dzisiaj miliony ofiar tej wojny, a także wszystkich, którzy
byli prześladowani i mordowani wskutek ideologii rasistowskiej,
pochodzenia czy wiary. Pamiętamy o europejskich Żydach – ofiarach
zbrodni przeciwko ludzkości, jaką był Holocaust – Sinti i Romach,
umysłowo niepełnosprawnych i elitach narodów Europy Środkowej i
Wschodniej. Nie możemy zapomnieć także o tych, którzy w obliczu
niebezpieczeństwa – poświęcając swoje życie – stawiali czynny opór
barbarzyństwu tego czasu. Niektórych z nich Kościół czci jako
męczenników. Nasze wspomnienie przechodzi w modlitwę za ofiary wojny i
o pokój: „Nigdy więcej jedni przeciw drugim, już nigdy! […] nigdy
więcej wojny!” (Paweł VI, Przemówienie na forum ONZ, 4.10.1965).
3. Po zakończeniu II wojny światowej losy naszych narodów potoczyły się
odmiennie. W wyniku decyzji zwycięskich mocarstw Polska znalazła się
w strefie wpływów Związku Sowieckiego, co było odebrane przez
społeczeństwo polskie jako nowa forma okupacji, która przyniosła
kolejne cierpienia, ofiary, wygnania i przesiedlenia. Rozpoczęło się,
trwające aż do początku lat dziewięćdziesiątych, życie w systemie
zniewolenia i izolacji, które utrudniały rozwój gospodarczy i dostęp do
nowych technologii.
Losy samych Niemców nie potoczyły się jednakowo. Podczas gdy na
zachodzie Europy już wkrótce po 1945 roku rozpoczęła się odbudowa
wolnego społeczeństwa, mieszkańcy wschodniej części Niemiec (NRD)
musieli pogodzić się z sowieckim zwierzchnictwem i komunistycznym
systemem społecznym. Ustrój panujący w Polsce budował urzędową przyjaźń
z NRD, a podsycał nienawiść wobec Republiki Federalnej Niemiec,
strasząc niemieckim „rewizjonizmem” i sprzymierzonym z nim amerykańskim
„imperializmem”.
Skutków hitlerowskiej agresji mocno doświadczyli także ci ludzie,
którzy utracili swój rodzinny dom, swoją ojcowiznę. Pierwszymi z nich
byli Polacy, którzy stali się nie tylko ofiarami działań wojennych i
okupacji, ale również przymusowych deportacji wynikających z operacji
wojsk hitlerowskich i sowieckich. Jako skutek ekspansywnych sowieckich
planów nowego porządku w zakresie obszaru Europy Środkowej i Wschodniej
oraz decyzji zwycięskich mocarstw, także wielu Niemców cierpiało nie
tylko na końcu wojny, ale także później, kiedy doświadczyło losu
uciekających i wypędzonych.
W tym kontekście przywołujemy na pamięć wspólne słowo Konferencji
Episkopatu Polski i Niemiec z grudnia 1995 roku: „Tylko prawda może nas
wyzwolić; prawda, która niczego nie upiększa i niczego nie pomija,
która niczego nie przemilcza i nie dopomina się wyrównywania krzywd”
(por. J 8,32).
W tym duchu, wobec faktu zbrodniczej napaści wojennej nazistowskich
Niemiec, ogromu krzywd, jakie w konsekwencji zostały zadane Polakom
przez Niemców, oraz krzywd, jakich doznali Niemcy z powodu wypędzenia i
utraty ojczyzny, powtórzyliśmy wspólnie: „Przebaczamy i prosimy o
przebaczenie”.
Niemieccy i polscy biskupi wspólnie potępiają zbrodnie wojenne.
Jesteśmy też zgodni w potępieniu wypędzeń, nie zapominając przy tym o
wewnętrznej zależności i następstwie wydarzeń.
4. Z wdzięcznością wspominamy dziś wszystkich, którzy mimo okrutnych
doświadczeń po zakończeniu wojny pracowali na rzecz pojednania zarówno
pomiędzy naszymi narodami, jak i wszystkimi narodami Europy.
Szczególnie pamiętamy o wskazującym drogę pojednania geście polskich
biskupów, którzy w 1965 roku w czasie obrad kończącego się Soboru jako
pierwsi wyciągnęli w kierunku swoich niemieckich współbraci dłoń
pojednania. Odpowiedź niemieckich biskupów świadczyła o ich otwarciu na
dar nowego początku. Z wdzięcznością wspominamy również inne liczne
inicjatywy na rzecz pokoju i pojednania, które wyszły od chrześcijan
oraz od innych środowisk polskiego i niemieckiego społeczeństwa, a
potem zostały rozwinięte na płaszczyźnie politycznej.
Nie należy również przemilczać faktu, że droga pojednania i współpracy,
którą od tamtego czasu kroczy Kościół w obu naszych krajach, była
niekiedy trudna i nie zawsze była wolna od nieporozumień i obciążeń.
Nauczyliśmy się jednak, że niezbędnymi elementami procesu budowania
wspólnego dobra są cierpliwość, delikatność i prawdomówność.
Z ogromną wdzięcznością przywołujemy na pamięć zorganizowane i
spontaniczne akcje pomocy ze strony katolików i społeczeństwa
niemieckiego, dla ludzi w Polsce, którzy w wyniku załamania się
komunistycznego systemu ekonomicznego w roku 1980 znaleźli się na
skraju humanitarnej katastrofy. Wtedy to nawiązały się więzi
solidarności i przyjaźni między rodzinami, parafiami i innymi
podmiotami życia społecznego. Dokonał się prawdziwy proces zbliżenia,
poznania i wzajemnej akceptacji. Ten ogromny kapitał społecznych więzi
powinien być troskliwie pielęgnowany także w przyszłości.
Zapraszamy wszystkich, którym w europejskim domu zależy na atmosferze
relacji sąsiedzkich, aby nie wracając selektywnie do przeszłości,
zajęli się intensywniej budowaniem wspólnej przyszłości. Wszystkim nam
potrzebne jest patrzenie w przyszłość, ku której chcemy zmierzać, nie
zapominając ani nie pomniejszając historycznej prawdy we wszystkich jej
aspektach. Temu zamiarowi z pewnością służą prace komisji
podręcznikowej, opracowującej wspólny podręcznik polsko-niemieckiej
historii. Wyrażamy nadzieję, że prace te zostaną wkrótce zakończone, a
opracowanie stanie się dla młodego pokolenia w Niemczech i w Polsce
źródłem wiedzy o naszej trudnej i obciążonej doświadczeniem
przeszłości. Apelujemy również do ludzi mediów: dziennikarzy,
pracowników radia i telewizji, aby sprostali swojej odpowiedzialności
za klimat wzrastającego zaufania między Polakami a Niemcami.
Kształtowanie przyszłości
5. Należy stwierdzić, że jeśli nawet procesy pojednania w minionych
dziesięcioleciach przyniosły dobre owoce, to jednak doświadczenia wojny
i czasów późniejszych w relacjach naszych narodów wciąż są jeszcze
żywe. W niektórych społecznych czy politycznych tendencjach ujawnia się
również pokusa propagandowego wykorzystania raz już w historii
zaistniałych zranień i pobudzania resentymentów wynikających z
jednostronnych interpretacji historycznych. Kościół będzie nieustannie
i zdecydowanie występował przeciw takiemu odejściu od prawdy
historycznej. Zachęcamy do intensywnego dialogu, który zawsze łączy się
z gotowością wysłuchania drugiej strony. Niemcy i Polacy powinni
wspólnie kierować swoją uwagę ku ludziom, którzy wciąż jeszcze cierpią
z powodu traumatycznych przeżyć związanych z wojną, okupacją, utratą
ojcowizny i pogardą dla człowieka. Takie podejście do przeszłości i jej
skutków nie zamyka przecież naszych narodów w więzieniu pamięci.
Przeciwnie, „leczenie pamięci”, o którym często mówił papież Jan Paweł
II, stwarza – psychologicznie, kulturowo i politycznie – przestrzeń, w
której rodzące się pytania mogą być rozpatrywane z należytą
rzeczowością. Wspomnienie nie przykuwa nas do przeszłości; ono czyni
nas wolnymi dla przyszłości. Tej myśli poświęcony jest szereg
inicjatyw, w które zaangażowani są wspólnie niemieccy i polscy
katolicy. Przykładami są Centrum Dialogu i Modlitwy obok byłego obozu
koncentracyjnego Auschwitz, Dzieło Maksymiliana Kolbego i założona w
2007 roku Fundacja Maksymiliana Kolbego.
Świadectwo Kościoła
6. Pokój między narodami, oparty na sprawiedliwości i pojednaniu, nie
jest nam dany raz na zawsze. Buduje się go bowiem dzień po dniu i może
on rozkwitać tylko wtedy, gdy wszyscy uznamy swoją odpowiedzialność.
Dar pokoju należy przeżywać osobiście w swych sercach jako głęboką
wartość, aby w ten sposób szerzył się on w rodzinach, w szeregu form
społecznych relacji i mógł w końcu ogarnąć całą wspólnotę państwową.
Tylko w klimacie przebaczenia i pojednania, sprawiedliwości, miłości i
prawdy może rozwijać się kultura pokoju służąca wspólnemu dobru.
Jako Kościół jesteśmy przekonani, że Bóg jest najgłębszym Źródłem
pokoju. Ważne jest więc takie działanie ludzi, którzy z Ewangelii będą
czerpać najgłębszą motywację do służby prawdziwemu pokojowi. Zapraszamy
najpierw do modlitwy o pokój, a następnie do spotkań służących
wzajemnemu poznawaniu się, szacunkowi i akceptacji. Zachęcamy młodzież
do nauki języka sąsiadów oraz do poznawania ich kultury, mającej
przecież wspólne, chrześcijańskie korzenie. Apelujemy o współpracę
instytucji kościelnych w Polsce i w Niemczech, zachęcając do
współdziałania w dziele ewangelizacji świata i podejmowania wyzwań
humanitarnych pojawiających się w różnych stronach świata, szczególnie
w sąsiadującej z Europą Afryce. Kościół w Niemczech i w Polsce posiada
znaczny potencjał tkwiący w ludziach i środkach, dlatego nasze
współdziałanie może przynosić bogate owoce. Doświadczenie przemocy i
bezprawia, które wspominamy z okazji rozpoczęcia II wojny światowej,
powinno nas w szczególny sposób wyczulić na wymagania związane z
wolnością religijną, której w naszym świecie wielu chrześcijanom
brakuje, oraz zwrócić uwagę na konieczność solidaryzowania się z tymi,
których prawa ludzkie nie są respektowane. Ideał kultury pokoju, która
zawsze musi być rozumiana jako kultura życia, skłania nas, jako
Kościół, ostatecznie do tego, by angażować się na rzecz wspierania
rodziny i ochrony ludzkiego życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Jako ludzie pojednani, którzy stale idą drogą pojednania, chcemy dawać
współczesnemu światu przykład nowej kultury pokoju, prawdy,
sprawiedliwości i miłości.
7. Pojednanie między naszymi narodami jest darem, który możemy wnieść w
dzieje zjednoczonej Europy. Pomimo pojawiających się niekiedy napięć i
partykularnych nieporozumień, nieomijających rodziny narodów, warto
pamiętać o fundamentalnym postępie dziejowym, wyrażającym się w
integracji europejskiej. Nie wolno zaprzepaścić szansy budowania
pokoju, jaką daje zjednoczenie narodów Europy. Zwracamy się do
wszystkich, aby przez modlitwę i działanie nie ustawali w wysiłkach
budowania europejskiej jedności. Tylko w ten sposób będziemy mogli
nadal cieszyć się pokojem.
Nadzieję na ostateczne pojednanie naszych narodów w ramach wspólnoty
europejskiej pokładamy w Bogu, który w Jezusie Chrystusie obdarował nas
pokojem. Zechciejmy odpowiedzieć na ten dar, stając się ludźmi
przynoszącymi pokój. Bądźmy świadkami Księcia Pokoju!
Niech naszej wspólnej drodze towarzyszy Maryja, Królowa Pokoju, której
zawierzamy losy Niemców i Polaków, losy Europy i świata.
Warszawa, Bonn, 25 sierpnia 2009 r.
† Józef Michalik
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
† Robert Zollitsch
Przewodniczący
Niemieckiej Konferencji Biskupów
† Wiktor Skworc
Przewodniczący Zespołu
ds. Kontaktów z Konferencją
Episkopatu Niemiec
† Ludwig Schick
Przewodniczący Zespołu
ds. Kontaktów z Konferencją
Episkopatu Polski
Felieton 22. lutego 2008r. Przestępstwa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej definiuje Rozdział XVII Kodeksu Karnego. Art. 127. k. k. głosi, co następuje: § 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości,
oderwanie
części
obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej
Polskiej,
podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą
bezpośrednio
do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na
czas
nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze
dożywotniego
pozbawienia wolności. W dniu secesji Kosowa 17. lutego 2008 r. z Telewizji Polskiej TVP INFO (dawniej TVP 3) wielokrotnie popłynęło ostrzeżenie dla Polaków. Red. Dominika Ćosić, korespondentka tygodnika "Wprost" z Brukseli, była obserwatorka OBWE na Bałkanach, tak skomentowała rozpacz Serbów po utracie kolebki ich państwowości na rzecz ludności napływowej: "...gdyby Śląsk oderwał się od Polski z powodu
dążeń
mniejszości
niemieckiej Czym dla Serbów Kosowo, tym dla Polaków Wielkopolska i Śląsk. Za ostrzeżenie - choć nie za żałosną jego formę - należy podziękować. Red. Ćosić są zapewne nieobce plany Brukseli względem Słowian. Co na to polskie władze - prezydent, premier i parlamentarzyści? Jakie działania podejmują odpowiednie służby, aby zapobiec zbrodni przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej z Art. 127. Kodeksu karnego polegającej na sygnalizowanych przez red. Ćosić przygotowaniach do oderwania części obszaru Rzeczypospolitej Polskiej? Wielu osobom wypowiadającym się na temat rewindykacji terytorialnych myli się nie tylko większość z mniejszością, ale i własność z łupem. Ziemia należy się temu narodowi, który z niej wyrósł a nie napływowym kolonistom, którym drogę torowały zbrodnie, czystki etniczne i oszukańcze traktaty. Swojej własności coraz dobitniej domagają się rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej, Australii i Syberii, naród kurdyjski, szkocki i wiele innych. Dlaczego dla równowagi nie powstaje słowiańskie państwo serbołużyckie? Przecież 30 stycznia 1018r. cesarz Niemiec Henryk II Święty w traktacie pokojowym w Budziszynie potwierdził, że najdalej wysuniętym na zachód obszarem Państwa Polskiego są położone na zachód od Śląska terytoria Słowian Zachodnich: Milsko (dzisiaj Górne Łużyce, czyli Hornja Łužica, Górna Łužyca, Lusatia Superior, Oberlausitz) i Łużyce Dolne (Dolna Łužyca, Delnja Łužica, Lusatia Inferior, Niederlausitz). Skoro Unia Europejska planuje utrzymywać mieszkańców Kosowa, równie dobrze może rozwiązać problemy bezrobocia i braku perspektyw na Łużycach, triumfalnie tworząc i biorąc na swoje utrzymanie nowe Państwo Serbołużyckie. Dla ochrony przed germanizacją Polska mogłaby tam wysłać policjantów i niektórych prawników. Nadszedł ostatni moment na zachowanie przy życiu Serbów Łużyckich – naszych pasierbów, od pierwotnego znaczenia słowa pasierb – współplemieniec, ten, który ssał mleko tej samej matki. Zostało ich kilkadziesiąt tysięcy. Czego nie udało się osiągnąć Hitlerowi i Honeckerowi, właśnie odbywa się w ramach miłującej mniejszości Unii Europejskiej – zamyka się księga życia Słowian pomiędzy Łabą i Soławą a Odrą. Wobec tak drastycznych wydarzeń stanowiących widoczny znak skutków utraty suwerenności warto przytoczyć kolejne artykuły kodeksu karnego. Art. 129. k. k. głosi, co następuje: Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. Najbardziej zbrodnicze i zagrożone najwyższą karą działanie na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej to nic innego, jak wspomniane wyżej podejmowanie w porozumieniu z innymi osobami działalności zmierzającej bezpośrednio do pozbawienia niepodległości lub zmiany przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej. Działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, kto występuje przeciwko postanowieniom Konstytucji uchwalonej w dniu 2 kwietnia 1997 r. przez Zgromadzenie Narodowe, zawartym w Art. 3. - Rzeczpospolita Polska jest państwem jednolitym, w Art. 5. - Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium, (...) strzeże dziedzictwa narodowego (...) oraz w Art. 82. - Obowiązkiem obywatela polskiego jest wierność Rzeczypospolitej Polskiej oraz troska o dobro wspólne. Obowiązek ten wypełniają dziesiątki milionów Polaków żyjących w kraju i na obczyźnie. Nawet jeśli mają podwójne obywatelstwo, na wiele sposobów wypełniają obowiązek wierności Rzeczypospolitej Polskiej. Niestety, nie wszyscy. Są i tacy, którzy z powodów sobie znanych, a dla wszystkich oczywistych, łamią nie tylko nasze prawa zawarte w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, ale i bezkarnie dopuszczają się przestępstw ściśle zdefiniowanych przez obowiązujący Kodeks Karny. Defamacja Narodu Polskiego jest przestępstwem, a organy Państwa Polskiego mają obowiązek niedopuszczenia do popełnienia czynu zabronionego niezależnie od tego czy mają do czynienia z obywatelem polskim, obcym, czy też z osobą o obywatelstwie podwójnym. Gdy organy państwa od działania się powstrzymują, odpowiadają za przestępstwo w formie pomocnictwa. Art. 132a k. k. głosi, co następuje: Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3, zaś Art. 133. - Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Do form popełnienia przestępstwa Kodeks Karny zalicza pomocnictwo. Zgodnie z Art. 18. odpowiada za pomocnictwo także ten, kto wbrew prawnemu, szczególnemu obowiązkowi niedopuszczenia do popełnienia czynu zabronionego swoim zaniechaniem ułatwia innej osobie jego popełnienie. Im większa władza, tym większa odpowiedzialność za zdradę ojczyzny. dr Zbigniew Hałat |
VANITY
FAIR: Die deutsche Regierung ist mit den Kaczynskis
sehr
milde
umgegangen. Ignoriert Merkel die Krawallrhetorik aus Polen zu sehr?
ALEKSANDER KWASNIEWSKI: Frau Merkel als ehemalige DDR-Bürgerin versteht
die Situation hier sehr gut, glaube ich. Sie kennt das Bedürfnis der
Menschen
nach Sicherheit, das in den Wunsch nach starken Machthabern umschlagen
kann. Aber so wie ich meinen Landsleuten rate, Frau Steinbach nicht als
repräsentativ für Deutschland zu sehen, so sollten die Deutschen
besonnen
auf die Kaczynskis reagieren. Aber wenn die Kaczynskis die nächste Wahl
gewinnen und diese Politik fortsetzen, sollte Berlin seine
Zurückhaltung
überdenken. Dann muss man anders auf diese Angriffe
reagieren.
cały tekst: Aleksander
Kwasniewski: Einer gegen zwei - Agenda - VANITY FAIR ONLINE
Schlesische
Wochenblatt
(Tygodnik
Śląski
Gazeta Niemców w Rzeczpospolitej Polskiej)
porównaj:
Nasza
Polska NR 28 (611) 10.07.2007
Nie
chowajmy głowy w piasek
Z senator DOROTĄ ARCISZEWSKĄ-MIELEWCZYK (PiS), prezes Powiernictwa Polskiego - rozmawia Roman Motoła
NACHBARSCHAFTSSTREIT
Polnische Politiker greifen EU-Parlamentspräsidenten an
Aus Brüssel Severin Weiland
Der deutsch-polnische Streit eskaliert weiter:
Weil Europaparlaments-Präsident Pöttering auf dem "Tag der Heimat"
sprechen wird,
protestieren polnisch-nationale EU-Politiker.
W lipcu 2007r. w oczach Niemców Polacy są podludźmi homo europaeicus: geht aufrecht! Das Motto des CSD Köln/ColognePride
FAKT -
Schwerpunkt,
20. September 2004
Udo Voigt, NPD-Bundesvorsitzender:
"Über die deutsche Frage muss noch geredet werden. Breslau, Danzig,
Königsberg und Stettin sind deutsche Städte wie Berlin. Wir müssen
zusammenstehen
und wenn wir es schaffen, das nationale Lager zu einigen, werden wir es
schaffen, das deutsche Volk zu einigen. Und dann werden wir die
Verräter
hinwegfegen."
ARD
Politikmagazin REPORT MAINZ, 10. Dezember 2007
Ein Interview mit dem NPD-Vorsitzenden Udo Voigt:
„Pommern, Westpreußen, Ostpreußen, Schlesien, ob das Königsberg ist,
ob das Danzig ist, ob das Breslau sind, das sind alles deutsche Städte
für uns (...) auf die wir natürlich Anspruch erheben“
The Telegraph, January 25, 2008
Daniel Hannan
Despotism in the European Parliament
"The whole business is outrageous. I am almost tempted to compare it to the Nazi Ermächtigungsgesetz – the Enabling Act of 1933 which allowed Hitler to override parliament and the constitution. But I won’t because a) it would be disproportionate and b) it would be terrifically rude to Hans-Gert, who lost his father in the war and who, for all that he is behaving appallingly on this occasion, is a decent man and a democrat. Which is why I am so disappointed in him. He, of all people, should be alive to the dangers of assuming discretionary powers in order to bulldozer the law."
![]() ![]() Towarzystwo
Ślężańskie Formularz kontaktowy na Stronie Głównej
|
Śląsk
#1:
Ślęża - korzeń
Śląska
od zamierzchłej
przeszłości do
teraźniejszości
Śląsk #2: Śląsk kolebką Polski
Śląsk #3: Dwieście lat prusactwa na
Śląsku
Śląsk #4: Mapy